[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Juli oczy zaświeciły.
 Zapewne! Niby to ja tak mogę, jak ty  rzekła.  Tobie
nikt nad głową nie
skrzeczy i co chcesz, to robisz.
 To czemużeś taka głupia i pozwalasz się za nos wodzić?
 A cóż zrobię? Jakby się dziadek pogniewał, to gdzieżbym
poszła?
 O jej! także kłopot!
Józia na wszystko miała radę gotową.
 Do restauracyi-by cię z pocałowaniem ręki wzięli, do
kawiarni... ba! do teatru
nawet... Ojciec nieraz mówił, żeś głupio zrobiła, bo trzeba
było odrazu zamiast
do dziadka, do teatru iść. Byłby cię ojciec zaprowadził i
dopomógł.
Jula westchnęła.
 Szkoda!  szepnęła.  Okropnie teatr lubię...
Józia patrzyła na nią i medytowała.
 Wiesz!  krzyknęła uradowana.  Pójdziesz z nami.
Mam już sposób...
 Co ty pleciesz, Józka?
 Ano tak. Kazik da w łapę woznemu, i wpuści cię. On ich
tam wszystkich zna. Nie
bój się!...
Jula zamyśliła się.
 A dziadek?  spytała po chwili z chmurą na czole.
 Cóż dziadek? Teatr kończy się o dziesiątej, to cię
odprowadzimy.
 Bój się Boga! Cóż ty nie znasz dziadka? Dopiero byłaby
awantura!
 Głupstwo! Zawołam Kazika, on na wszystko radę
znajdzie...
Wykręciła się na pięcie, pocałowała Julę i poskoczyła do
drzwi.
 Kazik, Kazik, chodz-no tutaj!  wołała, aż ją na podwórzu
słychać było.
 Czego chcesz, bąku?  spytał, ukłoniwszy się Juli i
szczypiąc siostrę w
policzek.
 Kaziu, Kaziku  trzepała, wieszając mu się na szyi. 
Zróbno tak, żeby Julka
poszła z nami na  Pierścień". Dopiero byłaby uciecha! A tak,
to ani się do kogo
pośmiać.
Kazikowi projekt spodobał się odrazu. Wlepił zabójcze
spojrzenie w Julę, której
pobladła
nieco twarz jeszcze piękniejszą mu się wydała. Miała przytem
minkę kociaka,
który coś spso-cił i lęka się kary. Istotnie, chcąc usidlić Antka,
dla Kazika w
ostatnich czasach odpychającą była. Bała się teraz, że jej to
przypomni.
 Jeżeli panna Julia sobie życzy... rzekł z grzecznym
uśmiechem.
 Ależ nie!  broniła się Jula.  Cóżby dziadek
powiedział?
 A dziadkowi co do tego?  zawołała energiczna Józka. 
Niech tabaki pilnuje.
Kiedy był młody, to z pewnością za piecem nie siedział i lubił
to i owo.
 Bąk ma racyę!  rzekł tonem wyższości Kazik.
Jula była już nawpół przekonaną.
 Ale jakże powrócę? Teatr się pózno kończy. Nie, nie, nie
można! Hecaby się
zrobiła!
 Biorę to na siebie  rzekł Kazimierz z powagą. 
Wyjdziemy z teatru trochę
wcześniej, wezmę dryndę i odwiozę pannę Julię do domu.
 Miałam za dwie godziny wrócić.  oponowała słabo Jula.
 To wrócisz za cztery!  zawołała Józia.  Wielka rzecz!
powiemy dziadkowi, żeś
się na ulicy potknęła i nogę stłukła. Trzeba
było zimną wodą okładać, i dlatego nawet w dorożce cię
przywiezliśmy. Jeszcze
nam dziadek podziękuje. Zobaczysz!
Wszyscy się rozśmieli i Julia zupełnie już spokojna poszła do
teatru.
Operetka zachwyciła ją. Cała w słuch zamieniona, patrzyła na
scenę i gniewała
się na Józię, gdy ją trącała, pokazując, jak lornetki zwracały
się na galeryę ku
ich stronie.
 Połknie cię ten siwy z pierwszego rzędu!  wołała Józia.
 Zobaczysz, będzie
awantura! Patrzno, jak się Kazik najeżył. Jakaś ty szczęśliwa!
Oczywiście godzina dziesiąta minęła, a Ju-la ani myślała
przed końcem sztuki
wracać do domu.
 Dajże mi spokój!  burczała na Józię, gdy jej dziadka
przypominała.  Możesz
powiedzieć, żem nietylko stłukła, ale złamała nogę. Choćby
mi miesiąc w łóżku
leżeć przyszło, to i tak się ztąd nie ruszę, póki nie skończą.
Było już po jedenastej, kiedy dorożka zatrzymała się przed
domem na Tamce. Julę
strach zdjął.
 Słuchaj, Józka, kłam tylko dobrze, bo ja się boję
szepnęła, gdy na schody
wchodzili.
W mieszkaniu Kawęckiego świeciło się. Kazimierz śmiało do
drzwi zastukał i
wszedł
pierwszy. Stary, zoczywszy go, zerwał się i skoczył ku niemu.
 Gdzie Jula?  spytał gniewnie.
 Jestem, dziadziusiu  odezwała się słabym głosem
dziewczyna, prowadzona ze
wszystkiemi pozorami ostrożności przez Józię. Niech się
dziadziuś nie gniewa,
miałam wypadek...
Stary patrzył na nią groznie.
 Jaki wypadek? Co to znowu nowego? O północy do domu
wracasz? Zliczna rzecz!
Kazimierz opowiadać zaczął zmyśloną o stłuczonej nodze
historyę, Józia
tymczasem, ledwie się wstrzymując od śmiechu, sadowiła Julę
na krześle i
ściągała jej bucik.
Kawęcki kipiał ze złości.
 Potrzebnaś tam była? krzyczał. Masz ukaranie!
Mówiłem, siedz w domu!
 I w domu mogłabym też nogę stłuc  tłómaczyła się
pokornie Julka.  Oj!
boli... Uważnie ściągaj, Józiu. O! jak boli!.!. ,
Dziadek zmiękł.
 Możeby po felczera, albo spirytusem okładać? Ledwom,
panie dobrodzieju, nie
oszalał przez tych kilka godzin. Teraz znowu masz pociechę.
Poczciwy Antek
uspokajał mnie, jak umiał, ale i jemu strach dobrze w oczy
zaglądał. Już będzie
dobra godzina, jak poleciał po ciebie.
 Go?  zawołało jednocześnie wszystko troje i pobladło.
 Ano, jakże? Dziewczyna o piątej z domu wyszła, mija
godzina jedna po drugiej,
noc nadchodzi, a jej nie ma. Jużeśmy Bóg wie co
przypuszczali!
 Rany Boskie, szopka się nie udała!  szepnęła Józia w
same ucho Julce, która
oniemiała z przerażenia.
Kazimierz oglądał się na drzwi i mrugał na Józię. Radby uciec
ztąd najprędzej,
bo jeżeli Antoni rychło wróci, z pewnością laska starego oprze
się na jego
plecach.
 Niech panna Julia położy się do łóżka i nogę dobrze
bandażem ściśnie  rzekł,
żegnając się.  Nam czas do domu. Dobrej nocy państwu
życzę i dobrego zdrowia 
mówił, cofając się z Józią ku drzwiom.
Stróż właśnie bramę Antoniemu otwierał, gdy zeszli. Antoni
chciał ich wyminąć,
lecz Józia zastąpiła mu drogę.
 Niech nas pan nie zdradzi przed starym  rzekła. 
Zmyśliliśmy bajkę o
stłuczonej nodze, i już się udobruchał. U nas pewno panu
powiedzieli, że Jula
poszła z nami do teatru. No, tak! Ale nie trzeba zaraz o tem
staremu paplać.
Każda dziewczyna lubi się czasem zabawić, a wyście ją tu na
śledzia już
uwędzili.
Kiwnęła mu głową i pobiegła za Kazimierzem.
Antoni poszedł wprost do siebie. Juli już nie pragnął obaczyć.
Rzucił się na
sofkę i jak dziecko się rozpłakał.
Przeleżał do rana, nie śpiąc wcale, a gdy bramę otworzono,
wybiegł wchłonąć
orzezwiające powietrze.
W kościele św. Kazimierza dzwoniono na prymaryę.
Wzruszony wszedł do świątyni.
Pusto było jeszcze i zewsząd cisza płynęła kojąca.
Po krótkiej modlitwie zadumał się głęboko. Co się to z nim
stało? Po kilku
latach niedostatku i pracy, gdy już się zbliżał do chwili, w
której sztuka
otworzyć mu miała drogę do zaspokojenia pragnień, zamiast
pracować i walczyć,
on, jak dzieciak pozbawiony woli, poddał się urokowi
nadobnej dziewczyny. Miłość
dla sztuki zbladła w promieniach innej miłości wraz z
czystem, głębokiem
przywiązaniem dla Florki, poczuciem obowiązku i honoru.
Zestawiał obiedwie w
myśli. Jakże ta Florka poczciwa pojmowała go i rozsądkiem
wrodzonym wynagradzała
brak wykształcenia; jak pracowała nad sobą, aby dla
ukochanego stać się
prawdziwą towarzyszką życia, umieć go zrozumieć i
podzwignąć sercem w smutnej
chwili! Z Julą zaś nie próbował nawet o czemś poważniejszem
ro- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •