[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wolny miał prawo głos zabierać. A jakoże teraz, gdy od tych czasów, o których mówicie,
państwo się rozrosło wielokrotnie, wiece będziecie zwoływać? Wżdy niczego nie załatwi w
porę.
Juści, wiele zmieniło się, a pierwsze, że książęta jeńców poobsadzali na pustaciach,
a kmiecie pomieszali się z nami, że trudno dziś rozeznać, kto wolny, a kto nie. Tedy
starszych z rodów starczy zwoływać, którzy mówić będą za swojaków, między sobą się
uładziwszy. Rody zaś same najlepiej wiedzą, kto do nich należy, a kto nie. Inni zaś słuchać
mają, a gdy książę i możni razem trzymać będą, nie powtórzy się już, co drzewiej, że prosty
lud razem z niewolnikami przeciw nam się dzwignął, by więzy posłuszeństwa zrzucić. Nie
wam zresztą prawić muszę, jako jest w innych krajach.
Aaron kiwał głową potakująco, ale rzekł z powątpiewaniem:
Każdy kraj swoim zwyczajem się rządzi. Nie rozumiem jeno: czy do dawnych
obyczajów wrócić chcecie, czy nowe wprowadzać?
Co dobrego w starym obyczaju, do tego wrócić, a co wymaga zmiany zmienić.
Wżdy Kościół ze swym prawem i obyczajem nowy tu jest. Nie wy je chyba za złe uznacie. A
wasze dobro z naszym związane, jako widzieliśmy. Tedy myślę, że nie w was najdziemy
przeciwnika?!
Aaron zadumał się. Spojrzał po obecnych, którzy szeptali między sobą z ożywieniem,
głosu jednak nie zabierając. Rozumiał, że jedni trzymają z wojewodą, inni boją się przeciw
niemu wystąpić. Westchnął i rzekł:
Zbyt to ważne i wielkie sprawy, byśmy zaraz postanowić mogli, tym bardziej że
wojewody Michała nie ma. Naradzimy się z nim. Chciałbym i Bolesława objaśnić, czego od
niego czekacie, bo choć dziś stanowić nie może, dwa lata, które go od władzy dzielą, miną
szybko. Tymczasem pewni bądzcie, że w sprawach, któreście poruszyli, niczego bez was nie
postanowimy. Myślę, miłościwa pani rzekł zwracając się do Dobrogniewy że i po
waszej myśli tak będzie?
Dobrogniewa jeno głową skinęła, a Aaron, zwracając się do Toporczyka, zapytał:
Czy wafli to wystarczy?
Obaczymy odparł Bogufał.
X. NA AOWACH
Aaron całej swej powagi i wymowy użyć musiał, by nakłonić do wyjazdu Bolesława,
który chciał udział wziąć w zebraniu. Aaron zaś, widząc, co się świeci, wolał, by książę nie
zabierał głosu w sprawach, do których jeszcze nie dorósł. Wstrząs, jakiego kraj doznał po
śmierci Kazimierza, był zbyt świeży, a umysły zbyt poruszone, by zezwolić na rozgrywkę,
do której parli możnowładcy z Bogufałem na czele, a którą niedojrzały, gwałtowny i
zawzięty Bolesław gotów był podjąć, sił nie policzywszy. Doświadczony arcybiskup
wiedział, że zwłoka będzie korzystna, a umysły ku caemu innemu odwrócić może i dlatego
przeparł swoje.
Bolesław zaś, gdy na czele swej młodocianej drużyny raz wyruszył, z łatwością swemu
wiekowi właściwą oderwał myśl od spraw, które go pochłaniały po śmierci ojca; zapomniał
o Bogufale, przeciw któremu szczególną czuł zawziętość, i z wrodzoną namiętnością oddał
się łowom. Gnał dzień za dniem ludzi, konie i psy od wczesnego świtu nieraz do póznej
nocy, tak że częstokroć walili się spać na śniegu, szałasów nawet nie skleciwszy, całkiem z
sił wyzuci.
Doman, nawykły do ruchu i powietrza, a ostatnio ich pozbawiony, silny i wytrzymały z
przyrodzenia, czuł się doskonale i nadążał młodemu władcy, któremu zmęczenie było
nieznane, a niewygód i braków zdał się nawet nie dostrzegać. Towarzysze przywykli do
Domana, a on do nich i początkowe jego przygnębienie ustąpiło, a nawet chwytał się na tym,
że przemożna chęć powrotu do domu i swoich, boleśnie zrazu odczuwana, ustępowała
ciekawości nowego świata, a jeno z przyjemnością myślał, jak wiele, gdy powróci, będą
mieli z Bietką do ugwarzania.
Tylko Strzemieńczyki, mrukliwe i zaczepne, boczyli się dalej na niego, ale widząc, że
książę lubi chłopaka, nie ważyli się go zaczepiać ni dokuczać mu.
Mimo że Doman zyskał i innych towarzyszy, szukał najchętniej Nawoja, zarówno z
wdzięczności za poparcie w pierwszych, najcięższych chwilach, jak też i dlatego, że mówić
z nim można było o wszystkim, a choć zawsze drwił, przecież wszystko rozumiał. Poza tym
tkwił przy Bolesławie, ustawicznie jeno z dziwnym uporem zajęty odgadywaniem, co książę
zrobi lub powie, i dzielił się swymi spostrzeżeniami z Domanem.
Nie trzymając się żadnych szlaków i nie dbając o noclegi w osadach, posuwali się z
wolna na południe. Wzgórza rosły coraz wyżej, a czasami, gdy przebywali otwarte szczyty,
w lekkiej mgiełce pogodnych, zimowych już dni majaczyło przed nimi zaśnieżone pasmo
wysokich gór, ku którym się zbliżali. Osiadły kraj został daleko za nimi. Utonęli w dziczy
bezludnej, nieprzerwanej, zarosłej gęstym borem, tak że nieraz po kilka dni światło
słoneczne widywali jeno przesiane przez zwarty gąszcz gałęzi obwisłych pod okiścią w
bezwietrznym, mroznym powietrzu. Od tygodni już nie widzieli obcego człowieka, nawet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]