[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzęcia, które chodzi, lata lub pełza. Pious złapał dwóch boyów za kark i ulotnił się.
W tym czasie z liści powyłaziły inne zwierzaki, aby sprawdzić, dlaczego zakłócono im
spokój. Pierwsza pojawiła się niezwykle oburzona zielona mamba, uważana za najbardziej
jadowitego węża w Afryce. Miała ponad pół metra długości, wyglądała jak zielono-żółta
pleciona lina i, sądząc z zachowania, całe wydarzenie zle się odbiło na jej psychice.
Spróbowałem przyszpilić ją do stołu widelcem, ale wyśliznęła się i spadła na podłogę. Dopiero
wtedy zauważyłem, że chociaż wszyscy wyszli na werandę, komisarz wciąż tkwił w jadalni.
Zielona mamba, w irytujący, charakterystyczny dla niej sposób, mając cały pokój do wyboru,
skierowała się wprost do komisarza, który stał jak wryty, z twarzą w interesującym niebieskim
odcieniu. Podjąłem jeszcze jedną próbę, tym razem udaną, i unieruchomiwszy węża złapałem go
z tyłu tuż przy głowie. W tym momencie wrócił Pious z wydobytymi z zakamarków kuchennych
słoikami, butelkami i innymi pojemnikami. Wpuściłem mambę do butelki i szczelnie
zakorkowałem.
Komisarz nadal stał bez ruchu, patrząc na mnie wybałuszonymi oczami. Musiałem coś
powiedzieć, aby jakoś złagodzić skutki katastrofy i ochronić Martina. Uśmiechnąłem się do
niego czarująco.
Rozumie pan teraz, o czym mówiłem powiedziałem beztrosko, zdejmując wielkiego
chrząszcza z pieczeni, na której leżał na grzbiecie, odruchowo furkocząc i machając nogami.
Zwierzęta są wokół nas. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie mieszkają.
Wpatrywał się we mnie przez moment.
Tak, tak, rozumiem wysapał i dodał: Muszę się chyba napić.
Bardzo mądrze pan postąpił, nie ruszając się z miejsca.
Dlaczego? Komisarz spojrzał na mnie podejrzliwie.
Większość ludzi w takiej sytuacji wpadłaby w panikę, ale pan spisał się bardzo dzielnie.
Gdyby nie pan, nie wiem, czy udałoby mi się złapać mambę.
Komisarz znów spojrzał na mnie podejrzliwie, ale udawałem niewiniątko.
No cóż, chodzmy się napić.
Są tu chyba jeszcze ze dwa okazy, które chciałbym złapać. Muszę też porozmawiać
z Martinem i omówić z nim parę spraw. Jeśli można, dołączę do pana za chwilkę.
Oczywiście, zaraz przyślę panu Martina.
Martin wszedł chwiejnym krokiem do jadalni, wyglądając jak jedyny ocalały rozbitek
z Titanica.
Jezu Chryste! wymamrotał. Nigdy bym nie pomyślał...
Posłuchaj! powiedziałem stanowczo. Nie myśl! Rób, co ci każę.
To gorsze niż ta historia z toaletą!
Nic gorszego niż wtedy nie może się wydarzyć. Uspokój się.
Rozmawiając z nim zbierałem z Piousem kolejnych mieszkańców wentylatora: osiem żab
drzewnych, rozhisteryzowaną koszatkę z gniazdem i młodym, trzy nietoperze, parę drażliwych
skorpionów i nieprawdopodobne mnóstwo chrząszczy.
Co my teraz zrobimy? rozpaczał Martin wyłamując sobie palce.
Odwróciłem się do Piousa i z jego twarzy odczytałem, że jest tak samo przerażony jak
Martin. Czułem przemożną chęć wybuchnięcia śmiechem, ale nie ośmieliłem się tego uczynić.
Pious! poleciłem. Idz do domu pana McGrade a i przynieś mięso. Potem pójdz do
domu pana Girtona i przynieś mięso. Następnie pójdz do domu zastępcy zarządcy i przynieś
mięso. I do naszego domu na koniec. Chcę tu mieć mięso za godzinę. Słyszysz?
Tak, panie odparł Pious i zniknął.
Boże! jęczał Martin. Przeniosą mnie do Umchichi.
Sądząc z reakcji komisarza, nie grozi ci to.
Chyba się nie cieszył z wypadku?
Myślę, że jedyną zachwyconą osobą byłem ja. Zdobyłem kilka interesujących okazów.
Ale co teraz zrobimy? powtórzył Martin, patrząc na pobojowisko.
Usadziłem go na krześle.
Posłałem po ciebie, mówiąc komisarzowi, że poradzisz sobie z sytuacją wyjaśniłem.
Pious poszedł po mięso. Bóg jeden wie jakie, ale przynajmniej będzie coś do jedzenia. W tym
czasie musisz się postarać, żeby komisarz wlał w siebie jak największą ilość dżinu.
Mam go mnóstwo zapewnił Martin z przejęciem.
No to problem jest prawie rozwiązany odetchnąłem.
Ale nie rozumiem, jak...
Po prostu o tym nie myśl. Zostaw wszystko mnie. Musisz wyglądać, jakby nic się nie stało.
Tak, rozumiem.
Zawołałem Amosa i Johna z kuchni.
Posprzątajcie stół, wytrzyjcie i rozstawcie talerze poleciłem.
Tak, panie zabrzmiał chór.
Pious poszedł po mięso. Powiedz Jesusowi i mojemu kucharzowi, żeby przygotowali nową
pieczeń.
Tak, panie.
Ale stół ma wyglądać tak jak przedtem, zrozumiano?
Panie?
Co znowu?
Masa złapać wszystkie zwierzęta stąd? spytał Amos, wskazując na zniszczony
wentylator.
Tak odrzekłem. Nie obawiaj się. Złapałem całe mięso .
Nie wiem, jak ty to robisz bąknął załamany Martin.
Słuchaj, komisarz ma myśleć, że to ty wszystko organizujesz. Gdy dołączymy do reszty
towarzystwa, masz przyjąć postawę żołnierza na służbie. Niech komisarz myśli, że ja
zajmowałem się zbieraniem zwierząt, a ty wszystko porządkowałeś. I nie przepraszaj co pięć
minut! Napompujemy go dżinem, Pious przygotuje pieczeń, więc się nie przejmuj. Komisarz
musi dojść do wniosku, że choć była to katastrofa, niezle się bawił.
Niezle się bawił? powtórzył słabym głosem Martin.
Tak. Jak długo tutaj pracujesz?
Odkąd skończyłem dwadzieścia jeden lat.
Czy nie rozumiesz, że ludzie tacy jak ten pompatyczny dupek żyją takimi historiami?
Prawdopodobnie zrobiłeś dla siebie więcej dobrego niż złego.
Jesteś pewien? spytał z powątpiewaniem Martin.
Przemyśl to sobie. A teraz dołączmy do reszty towarzystwa. Po przejściu na werandę
stwierdziliśmy, że wszyscy dzielnie się trzymają. Mary zrobiła komisarzowi długi wykład na
temat orchidei i kompozycji kwiatowych. McGrade wygłosił odczyt dotyczący budowy mostów
i utrzymania dróg, tak skomplikowany, że chyba sam niewiele z niego rozumiał. Robin wkroczył
w odpowiednim momencie z dyskusją na temat literatury i sztuki, dwóch dyscyplin, o których
komisarz nie miał zielonego pojęcia.
Dzgnąłem Martina w żebra i natychmiast się wyprostował.
Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało powiedział. Nieszczęśliwy wypadek.
Niestety mój boy nie sprawdził zawieszenia wentylatora na suficie. Jednakże... eem... podjąłem
stosowne kroki i za godzinę zostanie dostarczone mięso. Ogromnie pana przepraszam za tę
zwłokę.
Opadł na krzesło i wytarł twarz chusteczką Komisarz spojrzał na niego badawczo i wypił do
dna dziesiątego drinka.
Nieczęsto powiedział kwaśno podczas wypełniania moich obowiązków zdarza mi się
oberwać wentylatorem w głowę.
Nastała krótka, ale złowieszcza cisza. Przeczuwałem, że Martin nic nie odpowie, więc
przejąłem jego rolę.
Cóż, ale cieszę się, że był pan tam wtedy odezwałem się. Odwróciłem się do reszty
towarzystwa. Oczywiście nie widzieliście tego, ale w wentylatorze siedziała mamba. Gdyby
nie komisarz, wątpię, czy udałoby mi się ją złapać.
Mamba?! pisnęła Mary.
Tak potwierdziłem i była w podłym nastroju, zapewniam was. Na szczęście komisarz
umiał się zachować i zdołaliśmy ją złapać.
To przesada, nie można tego nazwać pomocą zapierał się komisarz.
Jest pan zbyt skromny. Większość ludzi, jak panu mówiłem, wpadłaby w panikę. Przecież
[ Pobierz całość w formacie PDF ]