[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wynnie oparła głowę na ramieniu przyjaciółki.
- Myślę, że powinnam zafundować sobie długi weekend.
- Też tak uważam. - Hannah pchnęła ją lekko. - Idz i nie wracaj przed środą. Wy-
tłumaczę cię.
Wynnie dała jej całusa w policzek i szybko zniknęła, by Hannah nie zdążyła się
rozmyślić.
Szła chodnikiem, wiosenne słońce ogrzewało jej twarz. Zastanawiała się, czy Dy-
lan ma świadomość dobra, które uczynił, podpisując tę umowę. Nie dla niej, ale dla ca-
łego miasta. Miała co do tego wątpliwości. Tak bardzo pragnęła zadzwonić do niego,
podziękować, pogratulować, pocałować go, wszystko równocześnie. Ale on składał się z
R
L
T
samych przeciwieństw. Poza tym był superprzystojny i stanowił dla niej wyzwanie. Jed-
nak nie za to go kochała. Kochała go za jego zasady. Za to, że był lojalny wobec swoich
bliskich. Był wszystkim, cokolwiek mogła sobie wymarzyć.
Lecz on nie chciał tego dostrzec.
A ona nie mogła mu tego powiedzieć. Pałeczka była teraz w rękach jej współpra-
cowników i Erica. Wynnie wiedziała, że Dylan już do niej nie zadzwoni.
W niedzielny poranek Dylan wyglądał przez olbrzymie okno swego biura. Miał na
sobie ubranie z poprzedniego dnia. W głowie mu huczało. W dodatku nie było Erica i
sam musiał sobie zrobić kawę.
Nagle zadzwonił telefon.
Przez ostatnie dni wciąż miał nadzieję, że gdy podniesie słuchawkę, usłyszy jej
głos. Usłyszy, że Wynnie go potrzebuje i pragnie, a także chce, by stał się lepszym czło-
wiekiem. Ona jednak była rozsądna i na pewno się domyśliła, że tych kilka słów na kart-
ce ma stanowić pożegnanie. Już nigdy nie zadzwoni do niego. W dodatku czyniąc Erica
osobą odpowiedzialną za współpracę z CFC, spalił za sobą ostatni most.
Telefon znów zadzwonił. Dylan podniósł słuchawkę.
- Słucham! - wrzasnął.
- Mówi Garry Sloane z Allied Press Corps.
Dylan zacisnął palce na słuchawce. Miał ochotę udusić kablem od klawiatury tego
kretyna, który lata temu pierwszy opisał we wszystkich gazetach najgorszy dzień jego
życia. Jednak wtedy trudno by mu było pozostać na stanowisku szefa Media Relations.
- Sloane - mruknął, z przyjemnością zdając sobie sprawę, że jest na świecie ktoś,
kogo nienawidzi bardziej niż siebie samego w tej chwili. - Musiałem przegapić te kwiaty
i czekoladki, które mi wysłałeś w ramach przeprosin za ostatni weekend.
- Taak... Są w drodze - zadrwił dziennikarz.
- Czego chcesz?
- Chciałbym, żebyś dołożył swój komentarz do pewnej historii.
- Mów.
R
L
T
- To nie jest nowa historia. Dotyczy pewnej kobiety, która nazywa się Guinevere
Lambert. Parę lat temu miała poważne kłopoty z prawem, a teraz stała się ulubienicą na-
szego miasta. Znasz ją pewnie lepiej jako Wynnie Devereaux. Mam mówić dalej?
- Nie przez telefon - odrzekł Dylan, podczas gdy jego mózg pracował na zdwojo-
nych obrotach. Spojrzał na zegarek. - Spotkajmy się za trzy godziny w moim biurze. Do
tego czasu nie waż się komukolwiek o tym wspomnieć.
- Lepiej będzie dla ciebie, żebyś miał coś naprawdę ciekawego.
- Lepiej będzie dla ciebie, żebym nie poszedł do sądu ze skargą za rozbitą wargę,
bo będzie cię to kosztować równowartość mojego konta w banku.
- Za trzy godziny - przypomniał Sloane.
Dylan z wściekłością rzucił słuchawkę, która rozpadła się na dwie części.
R
L
T
ROZDZIAA DWUNASTY
W poniedziałkowy poranek Wynnie, zamiast iść do pracy, popijała zieloną herbatę
i patrzyła na swój mały zielony ogródek. Słońce mocno świeciło, niebo było błękitne, a
lekki wietrzyk przyniósł ze sobą zapach okolicznych kwiatów. W tym czasie Brisbane
stawało się najpiękniejsze. Raz w życiu miała okazję tego doświadczyć. Było to parę lat
temu, zanim Felix wpadł, a jej życie legło w gruzach. Przyroda jednak ani wtedy, ani dziś
nie była w stanie uleczyć jej złamanego serca.
Nie mogła już dłużej odwlekać tej chwili. Odstawiła szklankę z sokiem pomarań-
czowym i sięgnęła po leżącą na stole gazetę. Jej ręce drżały, gdy ją przerzucała. Wreszcie
jej wzrok padł na własną fotografię i krótki artykuł przedstawiający prawdziwą historię.
Była to przepustka do bezrobocia, do ośmieszenia i pogardy.
Przymknęła oczy i próbowała sobie wyobrazić, że jest w jakimś miłym miejscu.
Tym miejscem były silne, opiekuńcze ramiona Dylana, które jednak nie potrafiły uspo-
koić bicia zrozpaczonego serca. Wynnie uszczypnęła się w rękę. Wystarczy.
Kiedy zadzwonił Sloane, próbując wyciągnąć z niej informacje na temat jej prze-
szłości, kazała mu spadać. Po dwudziestu minutach bezcelowego szwendania się po do-
mu zatelefonowała do swych szefów z CFC i wszystko im opowiedziała, równocześnie
składając rezygnację. Potem zadzwoniła do pewnej dziennikarki, którą poznała przy
okazji historii z kajdankami, i zaoferowała jej wyłączność.
Pora przestać uciekać przed przeszłością, przed pragnieniami. Nie jest Feliksem.
Nigdy nie skrzywdzi innych, dążąc do celu. Jej rolą jest niesienie pomocy. Ale jest też
kobietą, której potrzeby mają prawo zostać zaspokojone i których za każdym razem nie
powinna rujnować przeszłość.
Odetchnęła głęboko i ponownie otworzyła gazetę. Tym razem jej wzrok zatrzymał
się na fotografii Quinna Kelly'ego. Nad zdjęciem widniał duży napis:
Król umiera, niech żyje nowy król!
Wynnie z zapartym tchem zaczęła czytać. Quinn, wspaniały ojciec Dylana, ma
poważne problemy z sercem. W ciągu ostatnich miesięcy przeszedł dwa zawały. Od tego
czasu nie zarządza już firmą, co do tej pory było ukrywane przez rodzinę.
R
L
T
Dzwonek alarmowy zadzwonił w mózgu Wynnie. Dlaczego prawda wyszła na jaw
właśnie dzisiaj? Zastanowi się nad tym za chwilę, najpierw dokończy lekturę.
Całostronicowy tekst odwoływał do krótszych artykułów w środku gazety.
Wszystkie były poświęcone zdrowiu Quinna, który robił dobrą minę, choć od miesięcy
firmą po cichu zarządzał Brendan. Jeden z artykułów zawierał komentarz Mary Kelly.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]