[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wieczór kolacji z Neilem. Gabby najpierw wahała się, czy przyjąć zaproszenie, a teraz nie mo-
gła się tego spotkania doczekać. Oczywiście, także się bała, ale była pełna nadziei.
- Dadzą sobie bez nas radę? - spytała Neila, usiłując zapiąć pas tak, by jej nie cisnął.
Akurat tego wieczoru Bryce postanowił być bardziej niegrzeczny niż zwykle, fikał ko-
ziołki i stepował. Neil zaśmiał się.
- Szpital świetnie da sobie bez nas radę przez parę godzin. - Pokazał jej komórkę. - W ra-
zie czego mamy to. Oni też to mają i potrafią się tym posługiwać.
- Może przesadzam. Ale gdyby coś się stało...
- Uspokój się. Nic się nie stanie.
- Jesteś pewny?
- Miałem dyżur przez pięć nocy z rzędu. Czekałem na ten wieczór, więc lepiej niech nic
się nie wydarzy.
- Jakbyśmy mieli kontrolę nad naszym życiem - powiedziała z westchnieniem, gdy wyje-
chali z miasta. Ruszyli krętą drogą na szczyt starszej Siostry.
Neil zerknął na Gabby. Nie wiedział, czy drzemie, czy tylko siedzi w milczeniu. Od kil-
ku minut milczała, a on już stęsknił się za jej głosem. Od czasu do czasu przyłapywał się na
tym, że traktuje ten wieczór jak randkę, a potem sobie przypominał, że to spotkanie ma okre-
ślony cel. Chciał prosić Gabby, by tu została. On i Eric usiedli, policzyli i doszli do wniosku, że
stać ich na pracownika na niepełny etat. A nawet pełny.
Nie wiedział, czy Gabby tego chce, ale na to liczył, ponieważ pacjentki były nią zachwy-
cone. Nigdy nie słyszał z jej ust żadnych planów na przyszłość. Może podczas kolacji, przy
muzyce i ze wspaniałym widokiem za oknem, odmowa nie przyjdzie jej tak łatwo.
Prywatnie też liczył na jej pozytywną decyzję. Ale o tym nie zamierzał wspominać, gdyż
Gabby tak jak on unikała osobistego tonu.
- Jedziemy teraz przez okolicę, gdzie wielu znanych ludzi zbudowało sobie dacze - rzekł
w końcu, nie dlatego, że chciał jej powiedzieć, jakie gwiazdy filmowe przyjeżdżają tutaj na nar-
ty, ale dlatego, że brakowało mu jej głosu.
- Pewnie miło byłoby to zobaczyć na własne oczy - odparła cicho, jakby w myślach z
czymś walczyła.
R
L
T
- Obudziłem cię?
- A chciałeś?
- Może. Zaśmiała się.
- Nie spałam. Podziwiałam niebo. W Chicago nie widać tylu gwiazd, mówię o niebie, nie
o gwiazdach filmowych. Przypomniała mi się piosenka śpiewana przez moją matkę: Zwieć,
mała gwiazdko...
- Jak diament na niebie.
- Zabawne, ale nieczęsto o niej myślę. Za to tata wciąż powraca w moich myślach.
- On też ci śpiewał?
- Boże, nie. Miał tubalny głos. A przy tym delikatne ręce, kiedy trzymał dziecko. To jed-
na z rzeczy, za którymi najbardziej tęsknię: widok mojego ojca z noworodkiem na rękach. -
Wyprostowała się i wzięła głęboki oddech. - Czy twoja mama ci śpiewała?
- Nie miała na to czasu. Rozwiodła się z moim ojcem, jak byłem małym dzieckiem, a
kiedy wyszła za ojca Gavina, wciąż była czymś zajęta. Nigdy nie śpiewała.
- Była szczęśliwa?
- Tak sądzę. Pracowała jako pielęgniarka w szpitalu, wychowywała synów, dbała o mę-
ża. Chyba była z nim szczęśliwa.
- A ty?
- Charles Thierry był dla mnie dobry, był dobrym człowiekiem i świetnym lekarzem.
- Niech zgadnę. Był pediatrą?
- Jabłko pada niedaleko od jabłoni, prawda? Był znakomitym pediatrą. Zmarł, kiedy by-
łem na studiach, zanim Gavin poszedł na medycynę. Kilka lat pózniej mama znów wyszła za
mąż. %7łyje szczęśliwie na wybrzeżu w Nikaragui.
- Wtedy byłeś z Gavinem blisko?
- Jak to między braćmi. Raz lepiej, raz gorzej. Do chwili... powiedzmy, że kiedy dorośli-
śmy, było tylko gorzej. I poprzestańmy na tym. Nie chcę psuć tego wieczoru rozmową o moim
bracie.
A więc zdarzyło się coś złego, bolesnego. Gabby się zdenerwowała i znowu poczuła się
winna.
- Chciałeś ze mną o czymś pomówić. Rozumiem, że to coś przyjemnego?
- Tak sądzę, ale najpierw chciałbym cię uraczyć jedzeniem, czekoladą.
R
L
T
Na jego twarz powrócił delikatny uśmiech. Tak, na razie niech tak zostanie. Pózniej i tak
musi mu wyznać prawdę.
- Podoba mi się, że chcesz mnie przekupić. Na pewno cię na to stać?
Zaśmiał się.
- Znam szefa kuchni. Ufam, że w razie czego pozwoli mi zapłacić na raty. - Prawdziwe
pytanie brzmiało inaczej. Jeżeli Gabby zostanie w White Elk, będzie musiał się zastanowić, jak
sobie z tym poradzi.
I nie miało to nic wspólnego z pieniędzmi, za to wszystko z uczuciami.
- Myślałeś kiedyś, kim chciałbyś być, gdybyś rzucił medycynę?
- Czemu pytasz? Nie chcesz już być lekarką?
- Moje życie się zmienia. Kto wie, co będę robiła za rok poza wychowywaniem syna?
Bardzo lubię swoją pracę, ale nie da się wykluczyć zmiany. Może zechcę być mamą na pełnym
etacie albo osiedlę się w miejscu, gdzie moje wykształcenie na nic się nie przyda.
- Jesteś zbyt oddana pracy, żeby ją zostawić. Po miesiącu byś oszalała. Nie, po tygodniu.
Czy nie dlatego pracujesz na parę tygodni przed rozwiązaniem?
- Tak. Ale jeżeli w miejscu, gdzie zechcę wychowywać Bryce'a, nie będzie zapotrzebo-
wania na moją pracę? Jeśli będę tak szczęśliwa, że mimo to tam pozostanę? Co by było, gdybyś
zamieszkał gdzieś, gdzie lekarz rodzinny jest niepotrzebny, ale tak by ci się tam podobało, że to
nie miałoby większego znaczenia? Może w takim miejscu zechcemy siebie określić inaczej niż
przez swoją pracę.
- Czy w moim wypadku mogłoby chodzić o kobietę? - spytał pół żartem, pół serio.
- Czyli zrezygnowałbyś z czegoś dla kobiety?
Neil wydał taki dzwięk, że nie wiedziała, czy zaśmiał się, czy zakrztusił.
- Za nic. Mam nadzieję, że kobieta, która byłaby dla mnie ważna, zrozumiałaby, dlacze-
go nie rzucam pracy. Kiedyś byłem tego bliski i słono za to zapłaciłem. Ten raz mi wystarczy.
- To nie była właściwa kobieta, prawda? To znaczy... - Urwała. Nie będzie tego drążyć.
To sprawy Neila. - Zacznę od nowa. Co by było, gdyby miejsce, gdzie chcesz spędzić resztę
życia, nie dawało ci możliwości pracy w zawodzie?
- Masz taki dylemat, Gabrielle?
- Porzuciłam pracę w Chicago, bo w moim życiu pojawiło się coś ważniejszego niż
wszystkie moje dotychczasowe pragnienia. Niczego nie żałuję. Kiedy zdałam sobie sprawę z
R
L
T
potrzeb dziecka, to, co dotąd było dla mnie ważne, przestało się liczyć. On wygrał, a ja odkry-
łam, że kiedy się kogoś kocha najbardziej na świecie, poświęcenia się nie liczą.
- Czyli jeśli robisz coś dla kogoś, kogo naprawdę kochasz, to nie jest poświęcenie?
- Mniej więcej.
- Czy mówisz o White Elk?
- Może.
- Kiedy będziesz tego pewna, daj mi znać. Uznaliśmy, że stać nas na zatrudnienie cię w
niepełnym wymiarze godzin z możliwością rozszerzenia twoich obowiązków w przyszłości.
Jeśli zechcesz zostać.
- Sądziłam, że zależy wam raczej na rozbudowie urazówki?
- To też, ale nie chcemy stracić dobrego lekarza.
- To znaczy mnie? - Ta propozycja szczerze ją ucieszyła. Niestety równocześnie rodziła
pewne problemy. Nie mogła dać Neilowi odpowiedzi, póki nie wyzna mu prawdy i nie pozna
jego reakcji.
Przeżyła też drobne rozczarowanie. Przez chwilę łudziła się, że prośba Neila wypływa z
osobistych powodów. %7łe jej potrzebuje i pragnie.
- Mogę to przemyśleć?
- Tak długo, jak zechcesz.
- Czy dlatego mnie zaprosiłeś na kolację? - I znów to rozczarowanie, idiotyczne i nie na
miejscu, bo przecież są tylko kolegami z pracy.
- Częściowo.
- Jaki jest inny powód?
- Lubię twoje towarzystwo. Pomyślałem, że taki wieczór sprawi ci przyjemność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]