[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uświadamiam sobie, że z pewnością nie zasnę. Niedobrze, bo ogromnie potrzebuję snu. Na
Wenie każda chwila dekoncentracji grozi śmiercią.
yle. Mija godzina, potem druga i trzecia, a powieki nie zaczęły mi ciążyć. W kółko
rozmyślam o tym, na jakim terenie się znajdę. Trafię na pustynię? Na bagna? Na lodowe
101
pustkowie? Liczę na to, że nie zabraknie tam drzew, które mnie zamaskują, wyżywią i
osłonią. Organizatorzy zwykle dbają o to, aby na arenie rosły drzewa, pustkowia są nudne.
Na otwartym terenie igrzyska zbyt szybko się kończą. Jaki będzie klimat? Na jakie ukryte
pułapki natrafimy? Co wymyślono, żeby nas rozruszać? Nie przestaję też myśleć o innych
zawodnikach...
Im bardziej potrzebuję snu, tym mniej chce mi się spać. Dochodzi do tego, że niepokój
wygania mnie z łóżka. Wychodzę na korytarz. Moje serce bije zbyt gwałtownie, oddycham
zbyt płytko. Pokój zaczął mi się kojarzyć z więzienną celą. Znów go zdemoluję, jeśli zaraz
nie odetchnę świeżym powietrzem. Biegnę do drzwi prowadzących na dach. Są otwarte na
oścież, pewnie ktoś zapomniał je zamknąć. Mniejsza z tym. Desperacka próba ucieczki i tak
nie wchodzi w grę, pole siłowe skutecznie ją udaremni. Poza tym wcale nie chcę uciekać, idę
się przewietrzyć. Mam ochotę popatrzeć na niebo i księżyc. To moja ostatnia spokojna noc,
jeszcze nikt na mnie nie poluje.
Na szczycie budynku nie ma lamp, ale gdy tylko bosymi stopami dotykam płytek
dachowych, zauważam jego sylwetkę, czarną na tle jak zwykle rozświetlonego Kapitolu. Na
ulicach jest spory ruch, słychać muzykę, śpiew i klaksony samochodów. Grube tafle szyb w
moim pokoju skutecznie tłumki odgłosy miasta. Jeszcze mogę się wycofać, na pewno mnie
nic zauważył ani nie usłyszał w tej kakofonii dzwięków. Nocne powietrze jest jednak tak
przyjemne, że nie byłabym w stanie wrócić do dusznej klatki, w której kazano mi mieszkać.
Zresztą, równie dobrze mogę z nim porozmawiać. Co za różnica?
Bezgłośnie stąpam po płytkach, przystaję metr od, jego pleców.
 Powinieneś się przespać  mówię.
Drgnął, ale się nie odwraca. Zauważam, że lekko kręci głową.
 Nie chciałem przegapić imprezy  wyjaśnia.  W sumie zorganizowano ją na naszą
cześć.
Staję u jego boku, wychylam się przez barierkę. Na szerokich ulicach widać tłum
roztańczonych ludzi. Wbijam wzrok w ich maleńkie postaci, usiłuję dostrzec szczegóły.
 To bal przebierańców?  pytam.
102
 Kto to wie?  Peeta wzrusza ramionami.  Miejscowi na co dzień ubierają się jak
wariaci. Też nie możesz spać?
 Nie potrafię się odprężyć.
 Przejmujesz się rodziną?
 Nie  zaprzeczam z lekkim poczuciem winy.  Zastanawiam się, co przyniesie jutro.
Rzecz jasna, tylko tracę czas.  W świetle latarni ulicznych widzę teraz twarz Peety i jego
niezdarnie złożone dłonie w bandażach.  Jeszcze raz przepraszam, że się przeze mnie
pokaleczyłeś.
 To bez znaczenia, Katniss. I tak nie miałem szansy na tych igrzyskach.
 Nie powinieneś tak myśleć.
 Dlaczego? Przecież to prawda. Zależy mi tylko na tym, aby się nie skompromitować. Poza
tym...  Waha się.
 Poza tym co?
 Właściwie nie wiem, jak to ująć. Chodzi o to, że... chcę umrzeć taki, jaki jestem
naprawdę. Nie jestem pewien, czy rozumiesz, o co mi chodzi.  Kręcę głową. Jak można
umrzeć jako ktoś inny?  Nie chcę, aby mnie tam zmienili, przeobrazili w potwora, którym
nigdy nie byłem.
Przygryzam wargę, wstydzę się. Gdy ja rozmyślałam o dostępności drzew na arenie, Peeta się
zastanawiał, jak zachować tożsamość. Jak nie stracić samego siebie.
 Chcesz przez to powiedzieć, że nikogo nie zabijesz?  zdumiewam się.
 Nie, gdy przyjdzie co do czego, na pewno będę zabijał jak wszyscy. Nie odejdę bez walki.
Po prostu usiłuję znalezć sposób na to, aby... pokazać Kapitolowi, że mu nie uległem. Chcę
dowieść, że jestem kimś więcej niż zaledwie pionkiem w ich igrzyskach.
 Ale nie jesteś kimś więcej. Nikt z nas nie jest. Na tym polegają igrzyska.
 Zgoda, ale w głębi duszy powinniśmy pozostać sobą, ty, i ja  upiera się Peeta. 
Wiesz, w czym rzecz.
 Trochę. Słuchaj, bez obrazy, Peeta, ale właściwie kogo to obchodzi?
103
 Mnie. Co innego może mnie obchodzić w takiej sytuacji?  irytuje się. Czuję na sobie
spojrzenie jego niebieskich oczu, oczekuje odpowiedzi.
Cofam się o krok.
 Myśl o tym, co powiedział Haymitch. Nie możemy dać się zabić.
Peeta uśmiecha się do mnie ze smutkiem i drwiną.
 Nie ma sprawy. Dzięki za radę, skarbie.
To jak policzek. Potraktował mnie protekcjonalnie, jak Haymitch.
 Jeśli ostatnie godziny życia zamierzasz poświęcić na planowanie godnej śmierci na arenie,
to bardzo proszę. Osobiście wolę wrócić do Dwunastego Dystryktu.
 Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ci się udało  wyznaje Peeta cicho.  Pozdrów moją
mamę, kiedy wrócisz.
 Nie ma sprawy  prycham, odwracam się na pięcie i schodzę z dachu.
Przez resztę nocy na przemian budzę się i zapadam w drzemkę. Układam w myślach
uszczypliwe uwagi, którymi rano uraczę Peetę Mellarka. Też coś. Zobaczymy, jaki wyniosły
i pyszny będzie na arenie, gdy rozpocznie się walka na śmierć i życie. Podobnie jak wielu
innych trybutów, pewnie zmieni się w krwiożerczą bestię, która usiłuje pożreć serce zabitego
wroga. Kilka lat temu jeden taki przyjechał z Szóstki. Miał na imię Titus. Kompletnie
zdziczał, chciał zjadać zabitych przez siebie zawodników, więc organizatorzy musieli go
unieszkodliwiać paralizatorami, żeby móc zabierać trupy. Na arenie nie obowiązują żadne
reguły, ale kanibalizm nie jest mile widziany przez widzów z Kapitolu, więc organizatorzy
dbają o to, aby trybuci nie pozjadali się nawzajem. Po dramatycznej śmierci Titusa w lawinie
rozgorzały spekulacje, czy przypadkiem nie została ona celowo sprowokowana, żeby
uniemożliwić zwycięstwo szaleńcowi.
Rankiem nie spotykam się z Peetą. Cinna przychodzi przed świtem, wręcza mi skromną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •