[ Pobierz całość w formacie PDF ]
smyczy podskakiwał. Kiedy Jericho wypuścił smycz z ręki, pies pognał do swojej pani.
Daisy chwyciła go na ręce, a Nikki wiła się z ekstatycznej radości. Przemknęło mu przez
myśl, że doskonale rozumie to małe zwierzę. Prawdę mówiąc, niemal mu zazdrościł.
- Jericho?
- Tak?
Uśmiechnęła się do niego.
- Zastanawiałam się, gdzie pan jest. Mówiłam do pana, a pan był gdzieś daleko.
Cóż, to było upokarzające.
- Myślałem o tej ścianie - odparł.
- Aha, okej. - Usłyszał w jej głosie rozczarowanie.
- No to chodzmy i miejmy to z głowy - dodała.
Miejmy to z głowy. Zabierając ją tutaj, myślał właśnie o tym, żeby mieć ją z gło-
wy. Jaki miał plan w tej chwili, nie był pewien.
- Więc - podjęła, kiedy Nikki ruszyła przed nimi - dlaczego pan się tak przeraził,
kiedy zasugerowałam, żeby przyjąć tutaj dzieci?
- Nie przeraziłem się - odparł. Mężczyzny, który tyle lat spędził w wojsku, nic nie
może przerazić. - Ja tylko... się zdziwiłem.
Daisy odsunęła na bok nisko wiszącą gałąz.
- Tam, gdzie mieszkałam, było mnóstwo dzieciaków, które z radością spędziłyby
tutaj tydzień czy dwa.
Rozejrzała się, a on powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem. Zwiatło wczesnego po-
ranka pomalowało wierzchołki sosen. Aagodny wiatr poruszał gałęziami. Jasnoniebieska
sójka przecięła niebo niczym barwna kula. Las zawsze skupiał na sobie jego uwagę. Da-
wał mu spokój, równie nieosiągalny i ulotny, co poszukiwany.
Na samą myśl o dzieciach buszujących w lesie, który uznawał za świątynię, zaci-
snął zęby. Ale Daisy najwyrazniej podobał się ten pomysł.
- Dzieciaki w mieści nie mają pojęcia, jak tu jest. Nie znają świata bez chodników i
autostrad - mówiła tęsknie. - Nigdy nie widziały gwiazd, tak jak pan może je tu obser-
wować, nigdy nie słyszały takiej ciszy.
R
L
T
- Nie zamierzam przyjmować tutaj dzieci - odparł, prowadząc ją wokół sterty du-
żych kamieni. - To jest obóz dla liderów. Uczymy dyrektorów i tym podobne typy z kor-
poracji, jak działać w grupie. Jak liczyć na siebie nawzajem i uczyć się od siebie. Jak po-
konywać trudności i obracać je w zwycięstwo.
- Dzieci też skorzystałyby z takiej nauki - zauważyła.
- To nie moje zadanie. - Co, do diabła, robiłby z grupką dzieci biegających po gó-
rze? Już sam ciężar odpowiedzialności byłby olbrzymi.
- W słowach jest pan twardzielem, ale tak naprawdę nie jest pan taki surowy.
Uniósł brwi i spojrzał na nią.
- Proszę się nie oszukiwać.
- Nie oszukuję się - odparła, patrząc z uśmiechem na jego skrzywioną twarz. -
Rozmawiałam z Kevinem, który jest jeszcze prawie dzieckiem...
- Ma dwadzieścia lat.
- No właśnie - odrzekła. - Tak czy owak powiedział mi, że pan nie tylko zatrudnił
go bez żadnych referencji, ale jeszcze pożyczył mu pieniądze na naukę w Kulinarnym
Instytucie Ameryki. %7łeby został takim szefem kuchni, jakim chciałby zostać.
- To co innego. - Zirytował się, że Kevin jest takim paplą.
Obiecał sobie, że z nim porozmawia.
- Pod jakim względem?
Nie był pewny. Kevin zjawił się na górze nieco ponad rok temu, szukając pracy.
Był wychudły i wyczerpany swymi długotrwałymi niepowodzeniami. Miał ciężkie życie,
ale wyrósł z niego dobry dzieciak. Tak szybko sprawdził się w kuchni, że Jericho go za-
trzymał. Teraz pomagał chłopakowi zacząć nowe życie. To nic wielkiego.
Zaciskając zęby, oznajmił:
- Różnica polega na tym, że nie szukam dzieciaków, których mógłbym sponsoro-
wać. Kevin sam nas znalazł. Poza tym już dawno wydoroślał. Od ukończenia piętnastego
roku życia sam na siebie zarabiał i...
- I pan dał mu szansę bycia tym, kim chciał - dokończyła, kładąc dłoń na jego
przedramieniu. - Mówię tylko, że byłoby miło, gdyby inne dzieci też miały taką szansę.
Niechętnie odsunął jej rękę i rzekł gwałtownie:
R
L
T
- Może powinna pani przestać martwić się o innych i pomyśleć o swoim teście.
To ją na moment uciszyło, ale w tej ciszy przez głowę Jericha przemknęło mnó-
stwo myśli i pomysłów, które mu podsunęła.
Niech jÄ… szlag.
ROZDZIAA SZÓSTY
Daisy padała z nóg, mięśnie i kości bolały ją jak zepsuty ząb, miała jednak satys-
fakcję z pokonania własnych słabości. Jak dotąd przeszła pozytywnie głupie testy Jericha
i prawie zasłużyła na miejsce w jego domu. Teraz już nie mógłby jej odesłać, więc praw-
dopodobnie zyskała czas na to, by go uwieść i zajść z nim w ciążę.
Podczas dwóch minionych dni poznała go lepiej, niż poznałaby go w ciągu miesią-
ca, umawiając się z nim na randki. Chociaż niechętnie angażował się w rozmowy, udało
jej się z niego to i owo wyciągnąć. Miała też okazję mu się przyjrzeć. Podobała jej się
jego pewność siebie, z którą się nie obnosił, a stoicka rezerwa tylko dodawała mu atrak-
cyjności.
Zrodziła się między nimi jakaś bliskość, która w normalnych warunkach nie po-
wstałaby w tak krótkim czasie. Razem rozbijali obóz, razem jedli. Spali przytuleni... Cóż,
spali przytuleni, bo ona szukała u niego ciepła i wtulała się w niego całym ciałem. Roz-
mawiali więcej niż większość par w ciągu tygodnia.
Jericho uświadomił sobie, że ona tak łatwo się nie podda i nie wyjedzie. Ona z ko-
lei pomyślała, że on nie przypomina żadnego ze znanych jej mężczyzn. Wydawał się sa-
motny. I tak zadowolony z tej swojej samotności, że Daisy coraz bardziej się do niego
zbliżała, próbując zburzyć mur, którym szczelnie się otoczył.
- Te rośliny są jadalne - oznajmił w pewnej chwili - jeśli się je Wykopie i utrze ko-
rzeń. Nie są może smaczne, ale utrzymają człowieka przy życiu.
Kiwnęła głową, jakby zapisywała to sobie w pamięci, chociaż nic jej nie obchodzi-
ły korzenie. Nie będzie błądzić po lesie w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Kiedy test
dobiegnie końca, wróci do ośrodka i nigdy więcej nie wejdzie w głąb lasu bez doświad-
czonego przewodnika.
R
L
T
Jericho poruszał się w lesie z pewnością kogoś, kto od urodzenia musi liczyć tylko
na siebie. Był skomplikowanym człowiekiem. Nie chciał jej tam, i tego nie ukrywał. A
jednak wcześniej, gdy mógł stać z tyłu i patrzeć, jak ona z trudem wspina się na tę głupią
ścianę - jak z niej spada - nie zrobił tego. Podłożył swoją dłoń pod jej pośladki i podsunął
ją do góry, by mogła sama dotrzeć na szczyt i zeskoczyć z drugiej strony. Nigdy nie zdo-
łałaby się tam wspiąć sama. Nie miała tyle siły w rękach.
- Jeżeli zgubi się pani w lesie, najlepiej jest nie ruszać się z miejsca - powiedział
Jericho, zerkając przez ramię, by się upewnić, czy Daisy go słucha.
- Trzeba objąć drzewo. Okej.
Potrząsnął głową z westchnieniem.
- Pani nie zostałaby na miejscu, prawda?
- Raczej nie - zgodziła się radośnie.
- Więc przynajmniej proszę wymyślić jakiś sposób na oznakowanie swojego szla-
ku, żeby ci, którzy pani szukają, mogli panią znalezć.
- Dobry pomysł. - Kiwała głową, kiedy jej pokazywał, jak odłamywać końcówki
gałązek albo układać kamyki na kształt strzałki.
Och, pomyślała, spójrzmy prawdzie w oczy. Gdyby się tutaj zgubiła, pewnie by
umarła. Więc po prostu się nie zgubi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]