[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Na każdym zebraniu jest taka rzecz, że ktoś musi zacząć - rzekł sołtys Kodaka,
Walendziak.
Był starszym już mężczyzną ubranym w waciak i adidasy. Pod watowaną kurtką
roboczą miał białą koszulę i cienki jak śledz czarny krawat.
- Najpierw uczcijmy chwilą ciszy tych mieszkańców Kociaka, którzy odeszli do
wieczności - powiedział Walendziak. - Zebraliśmy się tu w sprawach zamachów na wiejski
dom kultury, oczyszczalnię ścieków oraz w związku z brakiem bezpieczeństwa. Zaprosiłem tu
inspektora kulturalnego z gminy, pana od budownictwa oraz naszego dzielnicowego.
Wszyscy trzej panowie siedzieli przy stole prezydialnym. Ten od kultury był niskim
młodzieńcem w okularkach, które co rusz przecierał wielką chustka do nosa. Specjalista od
budownictwa, trochę starszy od kolegi, założył elegancki garnitur, a bawił się kluczykami
samochodowymi i pocierał cienki wąsik pod nosem. Policjant patrzył na wszystkich
wystraszony.
- Co do domu kultury. - zaczął inspektor z gminy.
- Najłatwiej wszystko zlikwidować! - krzyknął zachrypniętym głosem jeden z
mężczyzn.
Spod czapki z daszkiem wystawały długie ciemnoblond włosy. Sprawiał wrażenie,
jakby dopiero przyszedł prosto spod sklepu. Nie on jeden tego wieczora wypił jedno piwko,
żeby nabrać odwagi do zabierania głosu.
- We wsi jest jeszcze dom kultury - kontynuował urzędnik. - Wszyscy pamiętają
poczynania nieobecnego już tutaj animatora życia kulturalnego. Proszę państwa, zarząd gminy
nie chce likwidować domu kultury. Pamiętajcie jednak, że zgodnie z nowym prawem musi on
zarobić połowę kosztów swojego utrzymania.
Na sali zrobiło się cicho. W tym momencie do sali wszedł mężczyzna koło
pięćdziesiątki. Lekko łysiejący i pewny siebie, aż tryskał zapachem pieniędzy i dobrej wody
kolońskiej. Za nim wtoczyło się czterech osiłków. Dwóch zostało przy drzwiach, a pozostali
stanęli za swoim szefem, który zasiadł w pierwszym rzędzie.
- Otóż to - odezwał się Milioner zakładając nogę na nogę i pokazując wszystkim
pantofle z krokodylowej skóry. - Ja chcę zrobić tu biznes. Po co ma chałupa niszczeć.
Ochroniarze surowym wzrokiem rozglądali się po sali. Nikt nie śmiał przerywać. W
tym czasie na spotkanie przyszli chłopcy Jacka. Stanęli obok mnie i Sary. Byliśmy sami w
kącie naprzeciw drzwi.
- Taki dom to zaplecze spotkań międzyludzkich - nieśmiało powiedział jeden z
młodych mieszkańców Kociaka. Rozpoznałem w nim jednego z tych, którzy nazwali Sarę
imieniem Siarka.
- Alternatywa dla młodzieży jest prosta: albo dom kultury, albo przystanek - podniosła
się kobieta w kurtce w kolorowe kwiatki. - Z tego ostatniego miejsca wszystkich przegania
policja.
Przy tych słowach dzielnicowy tylko kiwnął głową.
- Proszą państwa, dom kultury tak naprawdę nie istnieje - argumentował inspektor.
Powiedzmy to sobie prosto w twarz. Nowa dyrektorka jest do niczego, a złodzieje ukradli już
wszystko co cenniejsze. Zostały stoły, krzesła, tablica z rzutkami, kilka gier planszowych i
płyty analogowe ze starymi przebojami.
- To jednak starcza młodym, żeby mieć gdzie umawiać się w chłodne dni na randki
-znowu wstała kobieta w kurtce w kwiatki.
- My wiemy, kto ukradł! - krzyczał ktoś ukryty za plecami tłumu. - To te łyse pały
Milionera!
Ochroniarze rzucili w tłum spojrzenia jak błyskawice.
- Balcerek, nie kłam w żywe oczy! - ryknął Wiewiór. - Widziałeś, złapałeś za rękę?
- My wiemy, kto wie i dzwonił na policję - odezwał się Walendziak. - Na policji oficer
dyżurny powiedział, że kontroluje sytuację.
- Ależ, bez świadka nie możemy ścigać przestępców - mruknął policjant.
- Ja powiem, że to łysi wszystko rąbnęli, a potem mi gospodarka pójdzie z dymem! -
krzyczał Balcerek.
W tym momencie wstałem. Widziałem, że łysi, Balcerek i harcerze Jacka znalezli się
niebezpiecznie blisko siebie.
- Przepraszam bardzo - powiedziałem wychodząc na środek.
Na sali zrobiła się cisza jak makiem siał. Sołtys otworzył szeroko oczy.
- Nazywam się Tomasz NN. - przedstawiłem się. - Jestem dyrektorem departamentu w
Ministerstwie Kultury i Sztuki, które jak państwo wiedzą opiekuje się także zabytkami. A
dom kultury, w którym się znajdujemy, jest zabytkiem wysokiej klasy.
- Kto pana nasłał? - spokojnie zapytał Milioner.
- Jestem tu tylko przejazdem - odpowiedziałem mu. - Otóż, zainteresowałem się
sprawą państwa domu kultury. Może nie wszyscy wiedzą, ale właśnie tu powstała jedna z
pierwszych polskich szkół w Prusach Wschodnich. Wcześniej, w czasie powstania
styczniowego w 1863 roku tędy prowadził szlak przemytników broni. Właśnie w tym
budynku zatrzymywali się wieczorem przed nocnym skokiem przez granicę zaborów
pruskiego i rosyjskiego. Wojciech Kętrzyński tu zmierzał, gdy go zatrzymał patrol pruskiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •