[ Pobierz całość w formacie PDF ]
picie szampana. Chciała więcej, a im więcej dostawała,
tym bardziej szumiało jej w głowie.
Interesujące, przekonać się ostatecznie, że Jonathan
Redmond jest człowiekiem, którego w naturalny sposób
różne rzeczy obchodzą. Który pod wpływem szlachetnego
impulsu jest gotów walczyć na pięści. Który ryzykował
własną reputacją i imieniem rodziny, żeby rozmawiać z
panną Endicott na temat Sally. Zrobił wszystko, co w jego
mocy, dla Tommy i dla małej dziewczynki, która dłubała
w nosie, wycierała palec w sukienkę, kopała go,
uśmiechała się do niego i zmusiła go, żeby śpiewał Bee
bee czarna owco przez prawie dwie godziny.
Odchrząknęła.
Dziękuję za to, co zrobiłeś dla Sally. Powiedziała to
cicho i raczej sztywno, bo wdzięczność przepełniała ją i
budziła poczucie pokory, a Tommy nie przywykła do
pokory.
Chyba to rozumiał.
Przyjaciele pomagają sobie, kiedy mogą, czyż nie jest
tak, panno de Ballesteros? Nie będę spał po nocach,
myśląc, w jaki sposób mogłabyś mi odpłacić.
Zerknął na nią szelmowsko z ukosa.
Jej usta drgnęły.
Będziesz wspaniałym wujkiem. Znakomicie radzisz
sobie z dziećmi.
Ugryz się w język. W jego słowach jakoś brakowało
przekonania.
W niemęczącej ciszy rozbrzmiał świergot jakiegoś
ptaszka, który przycupnął w pobliżu.
Ty też dobrze sobie z nimi radzisz, Tommy. Tak mi się
przynajmniej wydaje.
Teraz Tommy wzruszyła ramionami.
Podniósł leniwie rękę i musnął palcami liście na
zwieszającej się gałęzi.
Dlaczego są dla ciebie takie ważne? Chcesz mieć
rodzinę? zapytał od niechcenia.
Jakby to nie była rzecz niezmiernej wagi. Jakby
odpowiedz nie miała odsłonić tego, co w niej i dla niej
najważniejsze. Jakby to nie było coś, czego pragnęła
najbardziej na świecie.
Lubię dzieci powiedziała niezobowiązująco. Nie
chcąc odpowiadać w sposób, który prowokowałby do
dalszych pytań, które odsłoniłyby ją jeszcze bardziej.
Potrafił dobierać się do jej sekretów. Być tego też w
końcu się dowie.
Zerknął na nią z boku; rozpoznał unik, ale na razie
zostawił ją w spokoju.
Ponieważ, jak sobie uświadomił, spacer z nią w ten
słoneczny, chłodny dzień, w okolicy, którą znał i kochał
jak własną rodzinę, sprawiał mu przyjemność. Mógłby
trafić do powozu w głuchą noc, kierując się szelestem
wiatru w znajomych drzewach, szumem rzeki na
poszczególnych kupkach kamieni, wznoszeniem się i
opadaniem gruntu pod stopami.
Zwiat z nią wydawał się nieco większy, trochę
jaśniejszy i bardziej przyjazny.
Była prawdopodobnie jedyną kobietą, którą znał,
oprócz Violet, przy której czuł się w pełni sobą. Co za
ironia i jakże to świadczyło o nim, skoro Tommy
wydawała się zwiastunką chaosu. Chociaż w tej chwili
miał wrażenie, że ona także cieszy się spokojem i
odpowiada jej jego towarzystwo.
Weszli na mały most na rzece i przystanęli, patrząc na
wodę.
Aowiłem tu ryby, kiedy byłem chłopcem. Rzadko
udawało mi się złapać coś większego niż moja dłoń.
Ojciec przyprowadzał tutaj nas wszystkich mnie, Milesa,
Lyona.
Jesteś blisko z ojcem?
To powinno być łatwe pytanie albo takie, które zbyłby
żartem.
Mój ojciec jest trudnym człowiekiem odparł z
wahaniem. Nie chciał jej okłamywać.
Nie naciskała. Wiele usłyszała w tych kilku słowach.
A twój brat, Miles?
Lyon jest najstarszy, ale zawsze zwracaliśmy się do
Milesa po radę. Zawsze stał twardo nogami na ziemi,
podczas gdy&
Do diabła!!!
Podskoczył i odwrócił się; Tommy szarpała gwałtownie
tasiemki sukni na plecach. Zciągnęła ją przez głowę, stając
w samej koszuli. Kopnęła nogami jak lipicański ogier i
raz! dwa! jej pantofle przeleciały mu nad głową niczym
satynowe pociski.
Zanim zdążył wyciągnąć rękę albo zaprotestować,
Tommy przelazła przez poręcz mostu.
Niech to szlag! Rzucił się do poręczy.
W porę, żeby usłyszeć pluśnięcie.
Z miejsca, gdzie jej ciało wpadło do wody, rozchodziły
się kręgi.
Wszystko zamarło jego serce. Czas. Oddech.
A potem wystrzeliła na powierzchnię, plując, kołysząc
się, machając rękami i ruszyła naprzód z pewnym trudem, z
koszulą, niczym pianą, kłębiącą się wokół, tnąc wodę
szczupłymi, białymi rękami i prąc przed siebie
zdecydowanie choć bez wdzięku.
Tuż przed nią, poza zasięgiem ręki, podskakiwała na
wodzie jaskrawa wstążka z kawałkiem metalu, unoszona
nieubłaganie przez leniwy prąd rzeki.
W mgnieniu oka znalazł się w wodzie. Nie pamiętał, jak
to zrobił, kiedy ściągnął buty. Otaczała go lodowata zieleń
wody.
Wydostał się na powierzchnię i skoczył naprzód.
Zwietny pływak, błyskawicznie ją dogonił; dzika furia
dodawała mu siły.
Ty wściekła wariatko. Twoje miejsce jest w
cholernym Bedlam, ty zwariowana&
Objął ją ręką pod pachami, przyciągnął mocno do siebie
i odbił się w stronę brzegu.
Co ty& puszczaj! Puść mnie, przeklęty&
Niedane mu było usłyszeć końca tego zdania, bo wijąc
się i rzucając w jego ramionach, wciągała ich oboje pod
powierzchnię. Woda zalała mu nos, ale wyciągnął ich
oboje w górę.
Machała dziko rękami i uderzyła go w ucho.
Zaklął wyjątkowo obrzydliwie.
Usiłowała ugryzć go w rękę.
Zacisnął ramię na jej ciele jak imadło i pociągnął ich
oboje w stronę brzegu. Był silny, a ona mała i drobna. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]