[ Pobierz całość w formacie PDF ]

patrzy na mnie po raz ostatni. Aapie trochę powietrza, wydycha, a potem wolno opuszcza powieki.
- Nie oddałbym ani sekundy, dzieciaku, z czasu, który przeżyliśmy razem. Nawet za całą Lorien. Ani za cały
cholerny świat - mówi i kiedy wypowiada ostatnie słowo, wiem, że odszedł.
Zciskam go w ramionach, potrząsam nim, płaczę, ogarnia mnie rozpacz i zupełnie opuszcza nadzieja. Dłoń Henriego
opada bez życia na trawę. Tulę do piersi jego głowę, kołyszę się w tył i w przód, płacząc jak jeszcze nigdy w życiu.
Mój naszyjnik lśni niebieskim światłem, na ułamek sekundy robi się ciężki, a potem przygasa i wraca do normalnej
postaci.
Siedzę na trawie i tulę Henriego, kiedy milknie ostatnie działo. Opuszcza mnie ból i czuję, jak razem z chłodem
nocy odpływa całe moje jestestwo. Księżyc i gwiazdy świecą nad moją głową. Słyszę niesione wiatrem parsknięcie
śmiechu. Nastrajam na nie słuch. Obracam głowę. W rozmytym, wirującym tle, pięć metrów przede mną, stoi
zwiadowca. Długi prochowiec, kapelusz nasunięty na oczy. Zrzuca płaszcz i ściąga kapelusz, odkrywając bladą,
bezwłosą głowę. Sięga za pasek i wyciąga nóż myśliwski z ostrzem o długości co najmniej trzydziestu centymetrów.
Zamykam oczy. Jest mi już wszystko jedno. Charczący oddech zwiadowcy wyraznie się zbliża. Trzy metry, dwa... I
nagle kroki cichną. Zwiadowca wydaje jęk bólu i zaczyna bulgotać mu w gardle.
Otwieram oczy, zwiadowca jest tak blisko, że czuję jego smród. Nóż wypada mu z ręki. W jego piersi, tam, gdzie
zakładam, że musi być jakieś serce, tkwi czubek rzeznickiego noża. Ktoś ten nóż wyciąga i zwiadowca pada na kolana,
osuwa się na bok i eksploduje, zamieniając się w chmurę popiołu. Za nim, z nożem w drżącej ręce i łzami w oczach,
stoi Sara. Wypuszcza nóż i podbiega, obejmuje mnie i Henriego w moich ramionach. Wciąż go ściskam, kiedy opada
mi głowa i świat rozpływa się w nicość. Wojenne spustoszenie, zrujnowana szkoła, zwalone drzewa i kupki popiołu na
murawie boiska, a ja wciąż trzymam w ramionach Henriego. A Sara trzyma mnie.
34
Obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, każdy niesie ze sobą własny smutek lub własny uśmiech. Czasem jedno i
drugie. W najgorszym wypadku nieprzeniknioną, ślepą ciemność, w najlepszym - radość tak jasną, że oczy bolą od
patrzenia. Obrazy przychodzą i odchodzą, wyświetlane z niewidzialnego projektora, nieustannie zmieniane jakąś
niewidzialną ręką. Jeden, potem następny. Głuchy trzask migawki. Teraz stop. Zatrzymaj tę klatkę. Zciągnij ją, zbliż
obraz i katuj się tym, co zobaczysz. Henri zawsze powtarzał: ceną wspomnień jest wspomnienie smutku, jaki ze sobą
przynoszą.
Ciepły, słoneczny dzień, chłodny trawnik, słońce wysoko na bezchmurnym niebie. Bryza od morza niesie zapach
rześkiego powietrza. Do domu podchodzi mężczyzna z teczką w ręku. Dosyć młody mężczyzna, z krótkimi brązowymi
włosami, świeżo ogoloną twarzą, swobodnie ubrany. Lśniące od potu czoło i to, jak przekłada teczkę z ręki do ręki,
zdradza jego zdenerwowanie. Puka do drzwi. Otwiera mój dziadek i zaprasza mężczyznę do środka. Ja wracam do
baraszkowania z psem na podwórzu. Hadley co rusz zmienia postać, fruwa, biega w kółko, nie dając się złapać, potem
na mnie skacze. Szamoczemy się i zaśmiewamy do bólu. Dzień mija, tak jak tylko może mijać czas w beztroskim
dzieciństwie, z jego niezmiennością i niewinnością.
Upływa piętnaście minut. Może mniej. W tym wieku dzień może trwać wieczność. Drzwi się otwierają i zamykają.
Podnoszę oczy. Mój dziadek stoi z mężczyzną, którego wcześniej obserwowałem, obaj patrzą na mnie.
- Jest ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić - mówi dziadek. Wstaję i składam ręce, żeby otrzepać je z ziemi.
- To jest Brandon. On jest twoim Cepanem. Wiesz, co to znaczy?
96
Kręcę głową. Brandon. Tak miał na imię. Po tylu latach dopiero teraz to do mnie wraca.
- To znaczy że od tej chwili będzie spędzał z tobą dużo czasu. I to znaczy, że łączy was coś ważnego. Jesteście ze
sobą związani. Rozumiesz?
Odpowiadam skinieniem głowy, podchodzę do mężczyzny i podaję mu rękę, tak jak wiele razy widziałem, że robią
to dorośli mężczyzni. Brandon uśmiecha się i przyklęka na jedno kolano. Bierze moją małą dłoń w swoją prawicę i
zamyka w uścisku.
- Miło mi pana poznać - mówię.
Jasne, łagodne oczy pełne życia wpatrują się w moje, jakby dając obietnicę, jakieś zobowiązanie, ale jestem za mały,
żeby zrozumieć, co ta obietnica czy zobowiązanie naprawdę oznacza.
Kiwa głową i kładzie swoją lewą dłoń na prawej, a moja mała rączka niknie gdzieś w środku.
- Moje drogie dziecko - mówi, cały czas się uśmiechając. - Cała przyjemność po mojej stronie.
Coś wyrywa mnie ze snu. Leżę na plecach, serce mi łomocze i oddycham jak po długim biegu. Nie otwieram oczu, ale
czuję, że słońce już wzeszło; powietrze w pokoju jest rześkie i przez zamknięte powieki widzę długie cienie. Ból
powraca, moje ręce i nogi są jak z ołowiu. Z bólem przychodzi inne cierpienie, o wiele większe niż jakakolwiek
wyobrażalna przypadłość fizyczna: pamięć niedawnych godzin.
Robię głęboki wdech i długi wydech. Po moim policzku spływa łza. Wciąż nie otwieram oczu. Irracjonalna nadzieja,
że jeśli nie znajdę dnia, dzień nie znajdzie mnie, wtedy to, co stało się w nocy, zostanie wymazane. Po cichym płaczu
moim ciałem wstrząsa szloch. Potrząsam głową i kapituluję przed prawdą. Wiem, że Henri nie żyje i że cała nadzieja
świata nie zdoła tego zmienić.
Czuję blisko siebie poruszenie. Drętwieję, zastygam w bezruchu, jakby to mogło uczynić mnie niewidzialnym.
Czyjaś dłoń dotyka mojej twarzy. Delikatny dotyk pełen miłości. Powoli otwieram oczy, oswajając wzrok ze światłem
poranka, aż sufit nieznanego pokoju nabiera ostrości. Nie mam pojęcia, gdzie jestem ani jak się tu znalazłem. Siedzi
przy mnie Sara. Kładzie dłoń na moim policzku i gładzi kciukiem brew. Pochyla się i całuje mnie słodko i
niespiesznie. Ten pocałunek chciałbym zamknąć w butelce i zatrzymać na wieczność. Odchyla się, a ja biorę oddech,
zamykam oczy i całuję ją w czoło.
- Gdzie my jesteśmy? - pytam.
- W hotelu, pięćdziesiąt kilometrów od Paradise.
- Jak się tu znalazłem?
- Sam nas przywiózł.
- Ale jak się wydostaliśmy się ze szkoły? Co się działo? Pamiętam, że byłaś tam ze mną, ale pózniej już nic.
Zupełnie, jakby to był tylko sen. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •