[ Pobierz całość w formacie PDF ]

koocu uznał, że miasto umarłych znowu oszukało uszy wytrawnego wojownika.
Kiedy kocim krokiem dogonił Valerię, nie przestraszyła się. Jej słuch bardzo wyostrzył się od czasu,
gdy zeszli do podziemi. Wskazała mu tylko dalszą częśd tunelu. Gest był bardziej wymowny niż słowa.
Jakieś sto kroków przed nimi światło stawało się zielone.
Oboje wyglądali jak polujący myśliwi, kiedy tak skradali się po obu stronach korytarza. W rękach
trzymali broo, kroki stawiali ostrożnie, jakby stąpali po rozbitych szkłach albo śpiących wężach.
Doszli do zakrętu, przy którym światło zmieniało kolor, i wyjrzeli ostrożnie. Przez chwilę Conanowi
zdawało się, że naprawdę obudzili śpiącego węża  gada, z jakim walczył już tyle razy, że nie chciał
znów go spotykad. Ale przekonał się, że to tylko złudzenie. Chod wąż wyglądał jak żywy, był to tylko
jego szkielet. Leżał rozciągnięty na dwadzieścia kroków, licząc od zębatej czaszki do cienkich kostek
ogona.
Conana zmyliło światło, które zalewało grotę. Zdawało się wznosid jak dym ze stosu zielonych
kamieni leżących w utworzonym przez szkielet okręgu. Masa ognistych kamieni, większa niż Conan
mógł sobie kiedykolwiek wyobrazid.
W Czarnych Królestwach słyszał legendy o Miejscu Gdzie Umierają Słonie. Tam podobno te wielkie
szare zwierzęta szły dokonad żywota. W takich miejscach leżało dośd kości słoniowej, by kupid sobie
królestwo. Czekało tylko na zuchwałego śmiałka, który się o nią potknie.
Nigdy nie słyszał takiej opowieści o Złotych Wężach. Więcej, nie słyszał o nikim, kto by widział
całego Złotego Węża, nie tylko jego ogniste oczy. Mówiono jednak, że te oczy nie są zrobione z
ognistych kamieni. A oto okazało się, że rację mieli ci, którzy opowiadali coś zupełnie innego. W
czaszce wielkiej jak kooska migotały dwa ogromne zielone ślepia. Ich światło było identyczne jak tych
kamieni w okręgu.
Conan bezgłośnie wypuścił powietrze i ruszył naprzód. W zupełnej ciszy podszedł do szkieletu,
ukląkł i przyjrzał się oczom.
Zrozumiał, dlaczego z jednego Złotego Węża wydobywało się tak dużo ognistych kamieni. Każde
oko, wielkości półmiska, składało się z kopy mniejszych kamyków. Niektóre były małe jak żołędzie,
inne wielkie jak bossonijskie jabłka cydrowe. Całośd jarzyła się niezwykłym światłem.
Odkrył też, dlaczego to światło nie miało w sobie nic naturalnego. %7ładne normalne stworzenie nie
miało takich oczu; Złote Węże były dziełem czarowników. Czy tych samych, którzy zbudowali ten
kamienny labirynt, w którym byd może spędzi z Valerią resztę swoich dni? Możliwe. Jeśli tak, to
pewnie dawno nie żyli, podobnie jak ich dzieło.
Conan zrozumiał jednak, że nie powinien na to liczyd, Wiatr, chłodny jak najzimniejszy wiatr
Cymerii, owiał jego plecy, gdy dostrzegł, że resztki mięsa pokrywają jeszcze żebra węża. Złote łuski
jeszcze nie całkiem odpadły, a z całości unosił się lekki odór zgnilizny.
Gdyby stwór nie żył od czasów, kiedy powstało to miasto, jego kości byłyby czyste. To stworzenie
żyło jeszcze, kiedy Conan chodził po ziemi, może nawet wtedy, kiedy walczył i hulał wraz z
barachaoskimi piratami.
Kiwnął na Valerię i przesunął się do miejsca, z którego dobrze widział w obu kierunkach. Czekał z
obnażonym mieczem, aż Valeria obejrzy kości i dojdzie do tego samego wniosku co on.
Oczy i uszy Chabano służyły mu jak dwudziestolatkowi. Nie potrzebował ich ostrzeżenia, że
nadchodzi jego szpieg, Ryku. On jak dziecko nie dbał o to, czy go ktoś widzi lub słyszy. Był najwyższy
wśród Młodszych Ludzi Bogów, Cichych Braci, ale w puszczy nie potrafił zachowywad się cicho.
Chabano miał trochę czasu przed spotkaniem, więc wdrapał się na gałąz nad szlakiem. Kiedy młody
Człowiek Bóg wreszcie się pojawił, tupiąc jak guziec w kukurydzy, Chabano złapał tarczę oraz
włócznię i zeskoczył na krótkiej lianie ze swojej kryjówki. Szpieg bezsilnie podniósł ręce, widząc
lecącego na niego prosto z nieba Chabano. Potem przywarł do omszałego drzewa i jął rzucad ciche
zaklęcia.
 Przestao  nakazał Chabano. Podłożył mu grot włóczni pod brodę i delikatnie podniósł ją
zamykając mu usta.  Może myślisz, że usłyszą cię bogowie, a twoi mistrzowie nie?  dodał. 
Szedłeś, jakbyś nie bał się żadnego człowieka.
 Bo się nie boję  odparł Ryku.  Jestem w kraju przyjaciół.
Chabano zaśmiał się drwiąco, czego nie mogła znieśd duma Ryku, ale nie zabrał włóczni. Zanim
skooczył się śmiad, na brodzie chłopaka pojawiła się kropelka krwi.
 Czy przyjazo to tylko żart?  zapytał Ryku. Stał nie próbując wytrzed krwi. Napotkał wzrok
Chabano.
Wódz uznał  już drugi raz dzisiejszego dnia  że okazano mu odwagę, która zasługuje na
nagrodę.
 Nie. Ale nie każdy Kwanyjczyk jest ci przyjacielem. Gdyby wiedzieli, po co przyszedłeś&
 Kto mógłby im powiedzied?
 Ty sam, gdyby ktoś rozgrzał włócznię i przyłożył ci ją do odpowiedniej części ciała, żeby pozbawid
cię męskości, albo wzroku  odpowiedział Chabano.  Nie zaprzeczaj.
 Nie zaprzeczam  bąknął zdezorientowany Ryku.
 Właśnie! Więc nie tup jak słoo, kiedy przychodzisz na nasze spotkania. Jeśli ty nie masz wrogów,
to mam ich ja. Mogą za tobą pójśd.
 Jak sobie życzysz.  Ryku mówił teraz wyzywającym tonem.  Można by pomyśled, że w kraju
są ci, którzy obalili Xuchotl, a nie twoi wojownicy.
 Byd może są. Czy twoi mistrzowie wiedzą coś na ten temat?
 Przyszedłem, by ci powiedzied, że nic nie wiedzą. Nie są nawet pewni, jakie czary doprowadziły
do upadku Zaklętego Miasta.
Chabano uważał, że najpewniej zaklęcia samych mieszkaoców przyczyniły się do ich zguby, a nie
magiczne siły jakiegoś przybysza. Jeżeli pozabijali się nawzajem i oczyścili miasto ze swoich
paskudnych, bezużytecznych istnieo, tym lepiej. Zbyt długo się mnożyli, całkiem bez celu. Zostawili po
sobie wspaniałe miasto, z którego będzie można rządzid tymi ziemiami, kiedy Kwanyjczycy skooczą ze
swymi wrogami.
Nie mógł się teraz delektowad tym marzeniem. Nie w obecności Ryku, który miał rangę Cichego
Brata, ale tyle dumy Ludzi Bogów, że nie należało jej urażad bez przyczyny.
 Zatem czego Ludzie Bogowie chcą od Kwanyjczyków?
 Kto powiedział, że czegoś chcą?
 Ja, Najwyższy Wódz Kwanyjczyków, tak mówię. Od kiedy przychodzisz do mnie nie przynosząc ich
życzeo? Obojętnie, czy za ich wiedzą, czy nie.
 Najwyższy Kapłan chciałby dowiedzied się wszystkiego, co wiesz o upadku Xuchotl  powiedział
Ryku.  Chce też, aby powróciła niewolnica złapana przez Ichiribu w czasie nocnego wypadu.
To drugie życzenie było nowością.
 Nic więcej?
 To zadowoli Najwyższego Kapłana. Chabano zaśmiał się szorstko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •