[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ry wygrywa, wygrywa, wygrywa& wprost bez końca. Gra się rozgrzała, stawki wzrastały
z piorunującą szybkością, kiedy jeden z obecnych zwrócił uwagę pana de Guerchy lub też
kolegi mego kapitana, iż dobrze by uczynił nie forsując dalej i dając pokój grze, w której
partner bieglejszy jest od niego. Na te słowa, które były jeno prostym żartem, koleóe
mego kapitana lub też panu de Guerchy wpada do głowy, iż ma do czynienia z oszustem;
nie namyślając się, wsuwa rękę do kieszeni, dobywa baróo ostrego noża i gdy przeciw-
nik wyciągnął rękę po kości, aby je włożyć do kubka, przygważdża nożem rękę do stołu,
mówiąc:  Jeśli kości są fałszywe, jesteś łajdakiem, jeśli są dobre, moja wina & Kości oka-
zały się dobre. Pan de Guerchy rzekł:  Jest mi niezmiernie przykro i gotów jestem dać
zadośćuczynienie, jakiego pan zażąda & Inne były słowa kolegi mego kapitana; ów rzekł:
 Straciłem pieniąóe; przeóiurawiłem rękę uczciwemu człowiekowi; ale w zamian za to,
będę miał przyjemność pojedynkowania się, ile dusza zapragnie & Skaleczony oficer od-
choói i daje sobie opatrzyć rękę. Skoro się wyleczył, zgłasza się do przygwozóiciela
i żąda porachunku; ów, czyli pan de Guerchy, uważa żądanie za słuszne. Drugi, czyli
kolega mego kapitana, zarzuca mu ręce na szyję i powiada:  Oczekiwałem pana z nie-
cierpliwością nie do opisania & Idą na łączkę: przygwozóiciel, pan de Guerchy lub też
kolega mego kapitana, dostaje tęgie pchnięcie szpadą w piersi; przygwożdżony podnosi
go, każe zanieść do domu i powiada:  Panie, zobaczymy się jeszcze & Pan de Guerchy nie
odpowiada nic; kolega mego kapitana odpowiada:  Panie, liczÄ™ na to . B3Ä… siÄ™ raz, drugi,
trzeci, aż do ósmego lub óiesiątego razu i zawsze przygwozóiciel zostaje na placu. Byli
to obaj znaczni oficerowie, obaj luóie wysokiej wartości; przygoda ich narobiła hałasu;
wdało się ministerium. Zatrzymano jednego w Paryżu, drugiego wysłano na posterunek.
Pan de Guerchy poddał się rozkazom dworu; kolega mego kapitana był zrozpaczony; taka
jest różnica mięóy dwoma ludzmi óielnymi z natury, ale z których jeden jest rozsądny,
drugi zaÅ› ma swego bzika.
³² abia e ue  jeden z najóielniejszych oficerów Ludwika XV, zmarÅ‚ w r. 1768.
de is dide ot KubuÅ› fatalista i jego pan 55
Aż dotąd przygoda pana de Guerchy i kolegi mego kapitana jest im wspólna: po
prostu taż sama; oto przyczyna, dla której wymieniłem obu, rozumie pan teraz? Tutaj
rozóielę ich i będę mówił jedynie o koleóe kapitana, reszta bowiem należy tylko do
niego. Ach, panie, tu dopiero pan zobaczy, jak mało jesteśmy panami i naszych losów
i ile óiwacznych rzeczy napisano na wielkiej wstęóe!
Kolega mego kapitana, alias przygwozóiciel, uzyskuje pozwolenie odwieóenia stron
roóinnych. Droga wiodła przez Paryż. Zajmuje miejsce w dyliżansie. O goóinie trze-
ciej rano, dyliżans przejeżdża koło Opery; właśnie publiczność wychoóiła z balu. Kilku
zamaskowanych trzpiotów wpada na pomysł śniadania z podróżnymi dyliżansu; o świ-
cie przybywają na miejsce popasu. Przyglądają się sobie. Któż opisze zdumienie obu, gdy
przygwożdżony spotkał się nos w nos z przygwozóicielem. Ten podaje mu rękę, ściska go
i oświadcza, jak baróo zachwycony jest tak szczęśliwym spotkaniem; natychmiast udają
się za szopę, dobywają szpady, jeden w surducie, drugi w dominie. Przygwozóiciel, czyli
kolega mego kapitana, jeszcze i tym razem zostaje na placu. Przeciwnik posyła po chirur-
ga, siada do stołu ze swymi przyjaciółmi i resztą zawartości dyliżansu, p3e i zajada wesoło.
Jedni gotowali się właśnie puścić w dalszą drogę, druóy wrócić do stolicy, w maskach
i na koniach pocztowych, kiedy pojawiła się gospodyni i położyła koniec opowiadaniu
Kubusia.
Wróciła tedy i uprzeóam cię, czytelniku, że nie jest już w mej mocy wyprawić ją
z powrotem.  A to dlaczego?  Ponieważ pojawiła się z dwiema butelkami szampań-
skiego, po jednej w każdej ręce, i ponieważ jest napisane w górze, że wszelki mówca,
który zwróci się do Kubusia z tą apostrofą, zapewni sobie nieodwołalnie jego ucho.
Wchoói, stawia butelki na stole i mówi:  No panie Jakubie, zawrzyjmy pokój &
Gospodyni nie była pierwszej młodości: była to kobieta duża i tęga, rześka, miłego wy-
razu twarzy, w miarę zaokrąglona, usta dość duże, ale z pięknymi zębami, lica szerokie,
oczy nieco wypukłe, czoło bogato sklepione, prześliczna płeć, fizjonomia otwarta, wesoła
i żywa, ramiona trochę pełne, ale ręce wspaniałe, godne pęóla lub dłuta. Kubuś objął ją
w pół i uścisnął mocno; uraza jego nigdy nie ostała się w obliczu dobrego wina i pięknej
kobiety; tak było napisane w górze o nim, o tobie czytelniku i o wielu innych.  Panie 
rzekła do chlebodawcy Kubusia  czy puści nas pan tak samych? Spójrz pan: ręczę, że
choćbyś miał jeszcze sto mil przed sobą, nie bęóiesz pił lepszego przez całą drogę . Tak
mówiąc, ścisnęła butelkę mięóy kolanami i dobyła korek, po czym z osobliwą zręcznością
przytkała otwór wielkim palcem, nie uroniwszy ani kropelki płynu.  Dalej  rzekła do
Kubusia  prędko, prędko, szklanka . Kubuś podsuwa szklankę; gospodyni cofa nieco
palec i oto twarz Kubusia cała okryła się pianą. Kubuś zniósł pogodnie psotę, gospodyni
zaczęła się śmiać, Kubuś i pan również. Wychylono parę szklaneczek, jedną po drugiej,
aby zapoznać się z charakterem butelki, po czym gospodyni rzekła:  Bogu chwała! wszy-
scy szczęśliwie w łóżkach, nikt nie bęóie przerywał, mogę podjąć opowiadanie . Kubuś,
spoglądając na nią oczyma, których wino szampańskie spotęgowało naturalną żywość,
rzekł:  Nasza gospodyni była piękna jak anioł; jak panu się wydaje? .
PAN: Była! Do paralusza, ależ jest jeszcze, Kubusiu! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •