[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowieku, o tym człowieku, który był naszym kolegą. A tym samym, pośrednio oczywiście,
myśleliśmy o całej ludzkości. Ale dajmy spokój wielkim frazesom. Zbyteczne jest tłumaczenie
tego, co jest zrozumiałe samo przez się.
W każdym razie, o ile coś takiego było wtedy w ogóle możliwe, była to uroczystość
naprawdę harmonijna. Jeszcze raz, jak za niezapomnianych czasów pokoju, wojsko złączyło
się z ludnością cywilną. Można by nawet powiedzieć, że było w tym wieczorze coś z nastroju
manewrów. Niemal do północy rozbrzmiewały pieśni patriotyczne. I jeszcze po latach
zapytywałem się nieraz sam siebie, co też sobie wtedy myślał czatujący gdzieś w
ciemnościach wróg, jeżeli to słyszał. Tak więc zaświtał ranek dnia dwudziestego kwietnia
tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku.
Pytanie: Czy owej nocy wytrzymał pan do końca uroczystości? Kto wytrwał razem z
panem? Kto specjalnie interesował się córką uciekinierki. Nazywała się Bogdański, prawda?
Odpowiedz: Me musi mnie pan o to pytać. Miałem za sobą męczący dzień. Nie byłem od
tego, żeby sobie zdrowo popić. Ale byłem bardzo zmęczony; kiedy mnie to zmęczenie
ogarnęło, nie wiem. Wiem tylko jedno: przez cały czas panował ciepły, serdeczny nastrój, nic
nie mąciło ogólnej harmonii. Potem usnąłem.
Następnego ranka, już o piątej, rozpętało się piekło. Rozległy się straszliwe wrzaski, przy
czym najgłośniej zachowywali się cywile. Wszystko jednak zagłuszał głos Schulza, jakby
stworzony do wydawania rozkazów; w ogóle ten Schulz był wtedy morowcem nie lada.
Podkreślam to jako doświadczony żołnierz frontowy. Lepszego kaprala nigdzie
155
byśmy nie znalezli. Jeszcze dziś brzmi mi w uszach jego ryk: Wstawać, leniuchy, wstawać!"
Był to oczywiście żargon przyjacielski, jeżeli tak można rzec, żargon zawodowy.
Zerwaliśmy się na równe nogi i dowiedzieliśmy się, że wbrew oczekiwaniom nie poma-
szerujemy dalej. Taki rozkaz wydał dowódca kompanii porucznik Kronshagen. Drużyna
Schulza, a więc my, miała ryglować szosę, i to pod laskiem, w którego pobliżu byliśmy
zakwaterowani. Pozycja musi być utrzymana za wszelką cenę!", oświadczył porucznik
Kronshagen, po czym udał się do innych drużyn swojej kompanii.
Pytanie: Słyszał pan ów rozkaz dowódcy kompanii na własne uszy? Pamięta pan
dokładnie jego brzmienie?
Odpowiedz: Jak pan sądzi, w jakim stanie budzi się człowiek po takiej malej harmonijnej
uroczystości? Każdy włos mnie bolał, a głowę mam bardzo mocną. Wszystko mi w oczach
wirowało. Ostatecznie nie jestem kamerą filmową. Mówię to, co wiem i o czym nawet dziś
jestem głęboko przeświadczony. Próbuję być absolutnie obiektywny, ale że każdy drobiazg
wyglądał tak, a nie inaczej, na to oczywiście nie mogę przysiąc.
A więc cała szóstka siódmym był nasz kapral Schulz zebrała się w oporządzeniu
bojowym na podwórzu. Zdaje się, że na każdym z nas ta mała harmonijna uroczystość
pozostawiła swój ślad. Staliśmy więc na podwórzu. Po skontrolowaniu broni czekaliśmy na
rozkaz wymarszu.
Tymczasem po całej zagrodzie biegała jak oszalała ta uciekinierka, matka. Szukała swej
córki. Twierdziła, że córka nie była w nocy przy niej w ostatnich nocach wojny zdarzało
się to niezawodnie wielu matkom. Cóż można na to powiedzieć? Skąd można wiedzieć, dokąd
potrafi zaprowadzić młodą dziewczynę uczucie? W każdym razie to ludzka rzecz.
Tak czy inaczej córka owa została pózniej znaleziona w stodole; pożegnała już ten padół
płaczu. Kiedyśmy się o tym dowiedzieli, byliśmy już w drodze do lasku trzysta siedem, który
zaczynał się niedaleko tej zagrody. Wiem, że Schulz miał szczery zamiar zająć się tą sprawą.
Ale i on
156
w końcu zrozumiał, że nasze zadanie było ważniejsze i pilniejsze niż wszystko inne.
Proszę mnie teraz nie pytać, dlaczego Schulz postąpił tak, a nie inaczej. Robił to, co uważał
za stosowne, i kwita. Musiał powziąć decyzję i powziął ją. Uzasadnienie tego jest chyba
rzeczą drugorzędną. Dlaczego zresztą miałoby się odwlekać działania wojenne albo ich
nawet zaniechać? Dlatego tylko, że ktoś uległ żądaniu jakiejś wzburzonej uciekinierki i
zarządził poszukiwanie jej córki? Niech pan spróbuje rozumować realnie. Taka wojna to
ostatecznie nie przedszkole.
Pytanie: Czy nikomu nie przyszło do głowy, że gwałtowna śmierć córki owej uciekinierki,
nazwiskiem Bogdański, mogła być spowodowana przez jednego z członków waszej drużyny?
Odpowiedz: Me oczekuje pan chyba tego ode mnie, żebym któregoś z moich kolegów o
coś podobnego posądzał? Pięknie, Hirsch interesował się i matką, i córką, córka zaś
wyraznie wpadła w oJto naszemu kochanemu, poczciwemu Meinersowi. Ale czego to
dowodzi? Kim była córka? Istotą godną pożądania? Może. Nie byliśmy jednak w tej okolicy
jedynymi mężczyznami. Kręciło się tam jeszcze pa-ruset innych żołnierzy i co najmniej jakichś
dwudziestu, trzydziestu cywilów.
Pozostańmy więc przy faktach dających się udowodnić i wytłumaczyć. Drużyna Schulza
obsadziła lasek trzysta siedem. Na jego skraju został ustawiony kaem. Równocześnie
budowana była na szosie zapora przeciwpancerna. Mogę śmiało powiedzieć, żeśmy harowali
jak szaleni. Zcinaliśmy drzewa i maskowaliśmy decydujące punkty. I w każdej chwili byliśmy
przygotowani na to, że spadnie na nas nieprzyjaciel.
Owego wczesnego ranka samiśmy się nazwali Todes-kommando". Niech mnie pan nie
pyta, kto wpadł na ten pomysł. Nie wiem. Wisiał on w pewnej mierze w powietrzu.
Wymyśliliśmy tę nazwę pod wpływem wisielczego humoru. I używaliśmy jej pózniej przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]