[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziękuję.
- Wziąłeś lekarstwo?
- Dziś nie potrzebuję - mruknął niezadowolony.
- Kolano przestało dokuczać?
- Ból jest do wytrzymania. - Rzucił jej grozne spojrzenie. - Nie traktuj mnie jak pa-
cjenta.
- A jak mam cię traktować?
- Jak kobieta mężczyznę.
Oczy mu pociemniały, uśmiech znikł. Lucy wiedziała, co to znaczy: zaraz przywo-
ła ją do siebie. Dawniej posłusznie, jak wierny piesek, odpowiadała na wezwanie.
R
L
T
- Wiem, że sporo wymagam - ciągnął Khaled. - Jakie będą nasze kontakty? Czym
możemy być dla siebie?
- Niczym.
- Niczym?
Położył dłoń na jej karku, wsunął palce we włosy. Lucy starała się panować nad
sobą, lecz niewinne pieszczoty działały silniej od narkotyku. Była bezradna wobec po-
żądania.
- Od dawna o tym marzę - szepnął. - Pragnę objąć cię, całować.
Niemożliwe! Dlaczego kłamie? Była przekonana, że o niej zapomniał. Na pewno
zapomniał. Tylko to tłumaczyło jego postępowanie, wieloletnie milczenie.
- Khaledzie...
- Powtórz. Uwielbiam słuchać, jak wymawiasz moje imię.
- Khaledzie.
Lekko pociągnął ją ku sobie, przytulił.
- Lucy... - Zamknął oczy i mocniej ją objął. - Lucy...
Pocałował ją delikatnie. Natychmiast rozchyliła wargi, objęła go, położyła się.
Dalsze pocałunki już były namiętne. Khaled całował jej usta, policzki, szyję.
Głos rozsądku kazał przerwać pieszczoty, ale pragnęła ich bardziej niż przed laty.
Jak mogła żyć bez Khaleda, bez miłości? Powtarzała sobie, że on jej nie kocha, lecz to
nie pomagało.
Raptem przypomniała sobie ból i wstyd, jaki przeżyła po jego nagłym wyjezdzie.
Oprzytomniała, odepchnęła go.
- Daj spokój - wykrztusiła nieswoim głosem.
Bała się, że Khaled chce ją uwieść, i bała się, że mu pozwoli.
Khaled odsunął się, usiadł. Oboje byli zaczerwieniem, potargani, zasapani.
- Masz rację - przyznał bez przekonania.
- Nie będzie powtórki tamtego romansu. Ze względu na dziecko musimy pozo-
stać... znajomymi.
- Czy to możliwe? - spytał.
R
L
T
- No to będziemy przyjaciółmi, ale nic więcej. Nie chcę kochać się z tobą. Nie bę-
dę...
- Dla dobra dziecka czy swojego?
- Z obu powodów - odparła szczerze. - Cztery lata temu za bardzo cierpiałam. My-
ślałam, że cię kocham, po twojej ucieczce wpadłam w rozpacz.
Zarumieniła się, w oczach zapiekły łzy. Wspomnienie wciąż było bolesne.
- Tylko myślałaś, że mnie kochasz? - zdziwił się Khaled.
- Tak. Zbyt pózno zrozumiałam, że to, co brałam za miłość, było dziewczęcym za-
ślepieniem. Zadurzyłam się.
- Zadurzyłaś...
- Olśniłeś mnie. Byłeś gwiazdą drużyny rugby, dziennikarze cię wychwalali, ko-
biety szalały za tobą. Nie przypuszczałam, że mnie zauważysz.
- Rozumiem - rzekł ze smutkiem. - Teraz widzę, jakiego mężczyznę kochałaś.
- Myślałam, że kocham - podkreśliła.
- Niech ci będzie.
Miała wrażenie, że sprawiła mu przykrość. Nie, to niemożliwe. Nie mogła go zra-
nić, bo nie był zaangażowany tak mocno jak ona. Może zadrasnęła jego próżność. Jest
zły, bo przestała być posłuszną, uległą kobietą.
Czy on jest tym samym mężczyzną? Tak. Wprawdzie wygląda trochę inaczej, ale
to ten sam zarozumiały uwodziciel.
- To już stare dzieje, prawda? - spytał Khaled pozornie lekkim tonem.
Lucy uśmiechnęła się z przymusem.
- Tak, bardzo stare.
- Wspomniałaś o jutrzejszej pracy - rzekł Khaled. Co zrobisz z dzieckiem?
- Rano idzie do przedszkola, a stamtąd odbierze go moja matka.
- Ja mógłbym odebrać i spędzić z nim popołudnie.
Lucy zawahała się. Wiedziała, że Sam chętniej spędzi czas z wujkiem" niż z bab-
cią. Może powinien jak najprędzej przyzwyczaić się do ojca.
- Szukasz pretekstu, żeby odmówić, prawda? - domyślił się Khaled. - Im prędzej
pogodzisz się z tym, że będę prawdziwym ojcem, tym lepiej.
R
L
T
- Czemu tak ci zależy? Nie sądziłam, że...
- Pokocham syna? - dokończył. - Wiesz, dziwię się, że pomimo złej opinii, jaką
masz o mnie, spędziłaś ze mną tyle czasu. Przyjmij do wiadomości, że poważnie traktuję
swoje obowiązki.
- Sam nie musi być twoim obowiązkiem".
- Ale jest.
- Wolałabym, żeby był czymś więcej - rzekła cicho.
Khaled chrząknął zdegustowany.
- Uważasz, że przywiodło mnie tutaj wyłącznie poczucie przyzwoitości? Gdyby
tylko o to chodziło, mógłbym wypisać czek i mieć święty spokój. Chcę pomóc ci wy-
chowywać Sama, bo jest moim synem, a ja jego ojcem. Rodziny powinny żyć razem.
Powinny się kochać.
- Jak twoja? - syknęła Lucy.
Gdy zobaczyła wyraz twarzy Khaleda, pożałowała, że nie ugryzła się w język.
- Nie, nie jak moja - odparł z ociąganiem. - Moje wspomnienia z dzieciństwa są
smutne i dlatego chcę Samowi zapewnić normalną rodzinę. Sądziłem, że ty też tego pra-
gniesz, bo wiesz, co znaczy brak ojca.
- Wystarczyła mi matka.
- Wątpię. - Wstał, tym samym kończąc rozmowę. - Dlaczego według ciebie nie
powinienem poświęcać czasu Samowi?
Lucy przygryzła wargę.
- Niech ci będzie. Zadzwonię do przedszkola i uprzedzę, że ty odbierzesz dziecko.
- Dziękuję. - Zawahał się. - Postanowiłem spędzić w Londynie tydzień. Po tygo-
dniu zabiorę Sama do Biryalu.
Wyglądał jak władca wydający rozkazy.
- %7łartujesz! - zawołała Lucy. - Tak prędko?
- Tydzień powinien wystarczyć.
- Sam nie ma paszportu. - Uczepiła się mało ważnego faktu. - I odpowiedniego
ubranka.
Khaled niedbale wzruszył ramionami.
R
L
T
- Paszport załatwimy przez naszą ambasadę. Mój syn automatycznie jest obywate-
lem Biryalu.
- Nie podobają mi się takie szybkie zmiany. Dziecko jeszcze nie wie, że jesteś jego
ojcem.
- Powiemy mu w odpowiedniej chwili. Głowę dam, że chętnie spędzi wakacje w
dalekim egzotycznym kraju. - Uśmiechnął się przewrotnie. - W raju pająków.
Lucy taka perspektywa podobała się coraz mniej.
- Ja muszę mu towarzyszyć.
Khaled długo milczał, więc zerknęła na niego. Wyglądał, jakby przewidział, że ona
też pojedzie.
- Jak chcesz - rzekł niby obojętnie. - A co z twoją pracą?
- Będę zmuszona wziąć urlop.
- Dostaniesz wolne tuż przed ważnymi rozgrywkami?
Lucy z przerażeniem uświadomiła sobie, że jadąc do Biryalu, wkroczyła na nie-
bezpieczną ścieżkę. Wszystko zmienia się prędzej, niż przewidywała.
- To nie twoja sprawa.
- Słusznie. Wyjeżdżamy za tydzień. Bezwarunkowo.
Wstał chwiejąc się, bo noga się pod nim ugięła. Lucy wyciągnęła rękę, aby go
podtrzymać, lecz ją odtrącił.
- Pozwól...
- Daj spokój. - Głos miał zgrzytliwy, twarz mu pobladła, sztywno doszedł do
drzwi. - %7łegnam.
Olśniłeś mnie... byłeś gwiazdą...
Lucy nawet go nie kochała! A mężczyzna, w którym rzekomo była zakochana, nie
istnieje. Od czterech lat nie jest tym mężczyzną...
Wsiadł do auta i opuścił głowę na piersi. Noga bardzo go bolała, lecz większe cier-
pienie sprawiły słowa Lucy.
Wolałby nie przeżywać pustki, której doświadczył w najczarniejszym okresie, gdy
leżał w izolatce. Nikt go nie odwiedzał, ponieważ takie było jego życzenie. Uważał, że
Lucy nie zniosłaby takiego widoku.
R
L
T
Przed laty był świadkiem, do czego może doprowadzić nieuleczalna choroba. Ob-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]