[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niespełna dwudziestu minutach skończyłem, zlany potem. W
pewnej chwili usłyszałem w pobliżu kroki i z mgły wyłonił się
marynarz, ale zniknął bez słowa. Poczułem się jak ostatnia żywa
istota na wymarłym świecie.
Wylałem benzynę z ostatniego kanistra i na noc przywiąza
łem samolot do pierścieni w sworzniach. Nagle odwróciłem się.
Nic nie słyszałem, ale miałem wrażenie, że ktoś niewidoczny
czyha na mnie.
Może to głupie i nielogiczne, a jednak przeszedł mnie
dreszcz. Szybko skończyłem pracę. Nie doszedł mnie ża
den odgłos, ale poczułem z tyłu jakby zawirowanie powie
trza. Wstawałem, lecz już za pózno. Dostałem tuż przy szyi
i padłem bezwładnie na ziemię. Chwilę leżałem z twarzą
na mokrym betonie, po czym omotano mnie w coÅ› mokre
go, śliskiego i śmierdzącego rybami. A potem nastała już
tylko ciemność.
Czułem, jakbym wynurzał się z głębi. Przez kolejne war
stwy ciemności wznosiłem się ku światłu, które przywodziło na
myśl brzask prześwitujący wśród skłębionych szarych chmur.
Wreszcie wydostałem się na powierzchnię z szeroko otwartymi
oczami. Bolała mnie głowa i nie pamiętałem nawet, kim jestem
i co tu robiÄ™.
Dziwne, ale pozostało mi wspomnienie rybiego odoru, co
było uzasadnione, gdyż leżałem na kupie sieci rybackich.
Wylądowałem w ładowni, prawdopodobnie trawlera, ale
przy tak marnym oświetleniu dostrzegałem tylko zarysy przed
miotów. Z góry dochodziło głuche dudnienie, jakby ktoś chodził
po pokładzie. Usiadłem z uczuciem, że za moment pęknie mi
125
głowa. Mimo woli zamknąłem oczy i zacisnąłem z bólu zęby.
Odetchnąłem głęboko kilka razy i po chwili poczułem się trochę
lepiej.
Potykając się, ruszyłem w mrok z wyciągniętymi przed sie
bie rękami, aż znalazłem luk. Przez szczeliny w pokrywie prze
dzierało słabe światło. Otwór znajdował się wysoko nade mną,
więc mogłem tylko krzyczeć.
Znów usłyszałem kroki na pokładzie. Pokrywa luku unios
ła się i ktoś spojrzał na mnie z góry. Wyglądał na marynarza
w tej brudnej wełnianej czapce, z pomarszczoną twarzą i długi
mi wąsami, jakie zwykli nosić rewolwerowcy. Poznałem go od
razu. To jeden z kompanów Da Gamy z knajpy, gdzie doszło
do awantury. Nic nie trzymało się kupy, chyba że to była
prywatna vendetta Da Gamy. Facet nic nie wyjaśnił. Po prostu
zamknął luk i odszedł.
Ująłem głowę w dłonie i głęboko oddychałem. Nagle cie
mność, ból i odór zgniłej ryby zlały się w jedno i zwymioto
wałem.
Od razu mi ulżyło. Mój zegarek, ciągle jeszcze na chodzie,
wskazywał siódmą, gdy marynarz się oddalił. Po dobrej godzi
nie luk otworzono ponownie. Tym razem marynarz pojawił się
z Da Gamą. Ten w kucki obserwował mnie z miną kota bawią
cego się złapaną myszą. Między zębami ściskał cygaro. Odwró
cił się, powiedział coś i po chwili spuszczono drabinę. Z wycień
czenia nawet nie bałem się. Na górze padłem na pokład i za
chłannie wciągałem wilgotne morskie powietrze.
Da Gama pochylił się nade mną zatroskany.
Nie wyglÄ…da pan za dobrze, Martin. Jak siÄ™ pan czuje?
Cholernie zle odpowiedziałem słabym głosem.
Pokiwał poważnie głową, po czym wyciągnął cygaro i przy
cisnął mi rozżarzony koniec do policzka. Wrzasnąłem jak zarzy
nana świnia, przetoczyłem się po pokładzie byle dalej od niego
i z trudem stanąłem. Marynarz ruszył do mnie z nożem, a Da
Gama rechotał.
Lepiej panu teraz, Martin? To było niezłe, prawda?
Orzezwiło trochę?
Rozejrzałem się dziko, a tymczasem facet dzgnął mnie
ostrzem w plecy. Da Gama rozkazał coś po portugalsku i po-
126
szedł, a marynarz pchnął mnie za nim. Zeszliśmy po schodkach.
Da Gama otworzył jakąś kabinę i stanął z boku. Odesłał kompa
na, a mnie wepchnął: do środka z takim impetem, że straciwszy
równowagę runąłem jak długi.
Leżałem chwilę i omal nie straciłem przytomności. Wtem
usłyszałem znajomy głos:
No i co, chłopie, chyba wpadłeś w tarapaty?
Ralf Stratton rzucił mnie na krzesło. Przejrzawszy wreszcie
na oczy, dostrzegłem po drugiej stronie stołu Vogla.
Przypalony policzek piekł mmnie do żywego, ale ból gło
wy trochę zelżał przechodząc w tępe pulsowanie. Starałem się
opanować zapewne nerwowe drżenie rąk.
Przynajmniej mój umysł już funkcjonował, choć pierwszy
raz w życiu tak bałem się. Gdyby Desforge odgrywał tę rolę,
scenarzysta z pewnością przewidziałby jakąś dowcipną kwestię
albo scenkę typu: sięgnąć po butelkę koniaku i jedną ze szklanek
na stole z tÄ… zaimprowizowanÄ… brawurÄ…, jakÄ… twardziele zawsze
popisujÄ… siÄ™ w takich sytuacjach.
Ale to byłem ja, Joe Martin, słaby jak nowo narodzone kocię,
ze ściśniętym żołądkiem i przekonany, że tak czy inaczej wylą
duję w morzu z ciężarkami u nóg. Może wypłynę, a raczej to, co
ze mnie zostanie, na wiosnÄ™, gdy stopniejÄ… lody. Najprawdopo
dobniej nikt mnie już nigdy nie zobaczy.
A może myślałem zbyt melodramatycznie? Dłonią wytar
łem pot z twarzy dłonią i powiedziałem chrapliwym głosem:
Mógłby mi ktoś wyjaśnić, o co właściwie chodzi?
Nie udawaj głupka ostro zareagował Vogel. Do
skonale wiesz, dlaczego tu wylądowałeś.
Nagle z pokładu rozległy się odgłosy nieoczekiwanej awan
tury. Gniewne okrzyki, uderzenia i zaciekła pijacka kłótnia. Da
Gama wyszedł bez słowa, a ja odezwałem się do Vogla:
A ten co ma wspólnego z całą sprawą?
To tylko wykonawca. Za właściwą cenę pozbędzie się
ciebie bez skrupułów. Wystarczy jedno moje słowo, pamiętaj.
128
Milczenie przedłużało się, czym Vogel wzmocnił efekt słów.
Wreszcie odezwał się:
Wczoraj szukałem we wraku swojej własności, którą
starannie ukryto. Ale zniknęła. Wiesz, o czym mówię?
Nie mam najmniejszego pojęcia zaprzeczyłem.
Więc dlaczego zakamuflowałeś ślady samolotu na śniegu?
Usiłowałem wymyślić wiarygodną odpowiedz, ale nie uda
Å‚o mi siÄ™.
Nie powiedziałem ci?
Stratton westchnÄ…Å‚.
Chłopie, ty naprawdę zgłupiałeś.
Zauważyłem, że miał na rękach te czarne rękawiczki, co
wcale nie poprawiło mi samopoczucia, szczególnie gdy stanął
za mnÄ….
[ Pobierz całość w formacie PDF ]