[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wygląda na własność stryja Nicholasa dodała
Prudence. Chyba nawet mamy gdzieś jego fotografię.
Ma pod szyją identyczny fular.
Mogę zobaczyć to zdjęcie? zapytał Newton. To
może być właśnie dowód, którego szukamy.
Stop! wykrzyknęła Hallie. Te fotografie to
rodzinne pamiątki. Nie będą żadnym dowodem!
Ale mogą okazać się cenną wskazówką obstawał
Newton. Mógłbym opublikować zdjęcie w naszym
biuletynie.
Hallie zmierzyła surowym wzrokiem obie ciotki.
Umówiłyśmy się przecież, że zaprzestaniecie tych
głupich rozmów o stryju Nicholasie skarciła stare damy.
Zrobiły miny pełne skruchy.
Siostro, wracajmy na próbę zaproponowała
Patience.
Chyba tak będzie lepiej przyznała Prudence.
Opuściły zebranych i weszły do ratusza. Po chwili
rozeszli się pozostali. Na placu boju zostali tylko Hallie i
Newton.
Mam prośbę powiedziała. Niech pan tę informację
zatrzyma dla siebie. I nic nie mówi kolegom.
Nie mogę. Naprawdę nie mogę. To zbyt ważne dla
naszego towarzystwa. I dla świata.
Tego fularu nie pozostawił na grobie mój stryj.
A więc skąd się tam wziął?
Hallie z westchnieniem popatrzyła na wyblakły jedwab.
Nie mam pojęcia. Ale się dowiem i położę kres całej
tej wampirowej manii.
Odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną do domu.
Fular wetknęła do kieszeni żakietu. Pod palcami poczuła
sygnet znaleziony dwa tygodnie temu na cmentarzu. Ktoś
musiał się solidnie napracować, żeby jak najbardziej
uwiarygodnić cały ten wampirowy szwindel.
Czy naprawdę było to oszustwo? Hallie zapytywała
samą siebie. Czy to możliwe, że w całym miasteczku
tylko ona jedna pozostała przy zdrowych zmysłach?
Co to za paskudna woń? zapytał Tris. Uniósł
latarnię i popatrzył na rozległą połać błotnistego mułu.
Nowy Jork brzydko pachnie, ale to jest o wiele gorsze.
Hallie roześmiała się lekko.
To woń oceanu podczas odpływu. Mnie się podoba.
Pachnie tu istotami żywymi.
Zdegustowany Tris pomachał sobie ręką przed nosem.
Raczej martwymi skorygował skrzywiony.
Przyzwyczaisz się, mieszczuchu wesoło
oświadczyła Hallie. A teraz pooddychaj ustami.
Ich spojrzenia spotkały się.
Jaka ona śliczna, pomyślał Tris. Na podziwianiu urody
Hallie był gotów spędzić całe życie.
Dlatego ściągnęłaś mnie tutaj? zapytał, z trudem
odrywając od niej wzrok. Spojrzał na swoje nogi.
Kalosze, które pożyczyła mu Hallie, tonęły w grząskim
mule. Nie jest tu romantycznie zauważył skwaszony.
To początek połowu małży wyjaśniła Hallie.
Tradycja stara jak świat. Nadszedł czas, żebyś i ty
popróbował.
To dlatego najpierw kazałaś mi się wspinać i czołgać
wśród skał, a teraz mam brodzić w cuchnącym błocie? O
ile wiem, małże kupuje się w puszkach.
Mam ochotę na dobrą potrawkę. Można ją zrobić
tylko ze świeżych małży. Zaraz się przekonasz, że ich
połów to wielka frajda.
Frajda? prychnął z niesmakiem.
Hallie wręczyła mu trójzębne widełki z długą rączką i
nowiutki kubełek z jego imieniem wymalowanym na
boku.
Wez. To twoje własne wiaderko do małży
oznajmiła. Podniosła drugie naczynie. A to moje. Gdy
miałam sześć lat, dostałam je od taty. Sama odkryłam to
miejsce i przejście wśród skał. Czasami przychodziła z
nami mama. Wtedy gotowaliśmy małże od razu na plaży,
podobnie jak czynili to rdzenni mieszkańcy, ucząc
przybyszów.
Mój tata uwielbiał historię i wszystko, co miało długą
tradycję.
O ojcu Hallie mówiła bardzo ciepło.
Wydaje mi się, że był miłym człowiekiem odezwał
się Tris.
Jego samego z rodzicami łączyło niewiele. Nigdy w
życiu nie potrafił zbliżyć się do nikogo. Wyjątek
stanowiła Hallie. W ogóle nie wyobrażał sobie założenia
własnej rodziny. Po prawie miesiącu spędzonym w Egg
Harbor zaczynał zmieniać zdanie.
Do diabła, zaklął pod nosem, dlaczego do tej pory nie
przyznał się Hallie, kim naprawdę jest? Czemu zwlekał?
Wiedział, że im dłużej będzie odkładał wyznanie, tym
stanie się ono trudniejsze.
Może nie wyjawił dotychczas prawdy, bo
reprezentował sobą to wszystko, czego Hallie nie chciała
w Egg Harbor? Był człowiekiem bardzo znanym.
Towarzyszyły mu zawsze tłumy wielbicieli i reporterów, a
tego z pewnością nie znosiła.
Czy zgodzi się dzielić z nim trudy takiego właśnie
życia? Pragnął dla niej wszystkiego, co najlepsze. A sam
dałby wiele, żeby nadal pozostać anonimowym
Edwardem Tristanem.
Odgonił niewesołe myśli i uśmiechnął się do niej.
Nachylił się i wbił widełki w muł.
Czy te małże tu śpią? spytał.
Nie. Hallie wybuchnęła śmiechem.
A więc czemu musimy nachodzić je w samym środku
zimnej, wilgotnej nocy i nadziewać na widelce?
Bo jest pora odpływu, a w dzień bywam zbyt zajęta,
żeby tu przychodzić. A poza tym jesteś nocnym markiem.
Brnąc w grząskim mule, Hallie ruszyła w stronę morza.
Dokąd idziesz? zawołał Tris.
Są tam. Wskazała na linię wody cofającą się od
lądu.
Dogonił ją. Przeszli jeszcze spory kawałek. Hallie
opuściła latarnię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]