[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ślenia, ale nic jej nie przychodziło do głowy, więc skapitulowała.
- Są bardzo ładne - powiedziała obojętnym tonem. - Przepraszam,
nie mogę zebrać myśli. Jestem okropnie zmęczona, więc od razu
pójdę spać.
Zaskoczona własną śmiałością wstała, nie czekając na jego po-
zwolenie, i wyszła.
- Mam nadzieję, że dziś sama zdołasz położyć się do łóżka -
usłyszała nagle drwiący głos i stanęła jak wryta. - Jeśli nie bę-
dziesz mogła znalezć piżamy, machnij na to ręką. Wczoraj po
ciemku długo jej szukałem w twojej torbie.
Dlatego nie mogła sobie przypomnieć, kiedy się położyła! Jak
śmiał mówić o tym przy wszystkich! To nie jej wina, że zasnęła
jak kamień. Była taka zmęczona...
109
S
R
Nogi się pod nią ugięły, gdy ruszyła w stronę namiotu, ale zaci-
snęła zęby i krok po kroku szła dalej. Nagle poczuła, że Lukas
obejmuje ją ramieniem. Najwyrazniej oboje doszli do tych samych
wniosków, bo przepraszał żarliwie.
- Wybacz mi, George. Nie powinienem był o tym wspominać.
To nasza sprawa. Zachowałem się okropnie.
- Położyłeś mnie do łóżka, tak? - Była na niego wściekła i
dlatego nie zwróciła uwagi na łagodny ton i szczerą troskę. Na
szczęście dla nich obojga przynajmniej on zdołał już trochę
ochłonąć i nie zwracał uwagi na jej pretensje.
- Chodz, najdroższa, zapalimy lampę i spokojnie po-
rozmawiamy. - Objął ją mocniej, ale znieruchomiała w jego
ramionach, jakby nogi wrosły jej w ziemię. - George, co się z
tobą dzieje? - wypytywał z niepokojem. Milczała uparcie, więc
bez namysłu wziął ją na ręce i zaniósł do namiotu.
- Puść mnie - wyjąkała po chwili.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że mi wybaczysz - nie dawał za
wygraną.
- Jesteś bezczelny! - rzuciła opryskliwie. - Nigdy ci nie wyba-
czę! Zresztą nawet nie wiem, co się wczoraj zdarzyło - dodała
zmęczonym głosem, ponieważ zabrakło jej sił, aby się złościć.
- Mam sobie do zarzucenia jedynie, że mówiłem na głos o
sprawach, które powinny zostać między nami. Nie mam powodu,
żeby się wstydzić - odparł spokojnie, a jego opanowanie i sta-
nowczy ton dały jej do myślenia.
110
S
R
- Chcesz powiedzieć, że nie wykorzystałeś sytuacji? Mam
uwierzyć... - Umilkła, bo zamknął jej usta pocałunkiem. Gdy
podniósł głowę, dodał z westchnieniem:
- Dlaczego przy tobie raz po raz zapominam się i robię z siebie
idiotę? Wystarczyły dwa dni, żebyś mnie omotała. To fatalne za-
uroczenie. Jestem za stary na takie uniesienia.
- A ja nie - odparła przekornie i nagle odzyskała dobry humor.
- To niesamowite! Całkiem mnie zawojowałaś.
- Lukas - szepnęła, wplatając palce w ciemne włosy. Rozumieli
się bez słów. Pocałował ją zachłannie, a potem drżącymi palcami
zaczął rozpinać guziki obszernej męskiej koszuli. George wes-
tchnęła, gdy wreszcie musnął opuszkami palców jej piersi. Nie
ukrywała, że go pragnie, chociaż była zaskoczona gwałtowno-
ścią uczuć, które w jednej chwili rozgorzały niczym płomień.
- Lukas! - usłyszeli nagle głos Waltera. - Jak długo mamy na
ciebie czekać?
- Cholera jasna! - zaklął, ale wypuścił z objęć George i popa-
trzył na nią żałośnie. - Ani chwili spokoju -dodał półgłosem i
krzyknął: - Zaraz przyjdę.
- Nie! - jęknęła rozpaczliwie. - Nie możesz teraz odejść!
- Idz spać, kochanie, i postaraj się zasnąć, nim wrócę.
- Lukas, ostrzegam... - syknęła zniecierpliwiona, ale wybiegł z
namiotu, nie czekając, aż dokończy zdanie. Po chwili usłyszała
odgłos kroków i stłumiony głos.
111
S
R
- Nie mogłem zapalić lampy. Sam wiesz, jak to jest: złośliwość
przedmiotów martwych. Jeśli chodzi o plany na jutro...
Osunęła się na łóżko, zwinęła się w kłębek i zaczęła płakać ze
złości. Miała nadzieję, że Lukas wróci lada chwila i wezmie ją w
ramiona, ale szybko pozbyła się złudzeń. Wstała, żeby się umyć i
nałożyć piżamę, ale gdy wreszcie usnęła, jej poduszka była mo-
kra od łez.
Kubwa jak zwykle obudził ją przed świtem i postawił na stole
tacę z poranną herbatą. Zapaliła latarkę i napełniła kubek, a po-
tem zniknęła w łazience. Poprzedniego wieczoru wyjęła z torby
markowe dżinsy i bawełnianą koszulkę odsłaniającą szczupłą ta-
lię. Precz z workowatymi ciuchami, pomyślała zapalczywie. W tej
walce przydadzą się wszelkie atuty! Umyła włosy i starannie je
rozczesała. Niedługo wyschną w ciepłym afrykańskim powietrzu.
Od dziś nie będzie ich upinać w kok ani splatać w warkocz, niech
opadają na ramiona jak połyskująca złotem kurtyna.
Zrobiła lekki makijaż, przejrzała się w lusterku i zadowolona
ze swego wyglądu poszła do sypialni.
- Przestań tak hałasować - usłyszała zbolały głos Lukasa.
- Nalać ci herbaty? - zapytała uprzejmie, lecz chłodno. Poprzed-
niej nocy obudziła się, gdy wrócił do namiotu, ale oddychała re-
gularnie, żeby nie pomyślał, że czuwa i tęskni. Gdy zwalił się w
ubraniu na łóżko i zasnął, miała ochotę rozebrać go i otulić koł-
112
S
R
drą, ale oparła się pokusie.
- Nie masz przypadkiem tabletek od bólu głowy? - zapytał
stłumionym głosem. - Aeb mi pęka.
Z kamienną twarzą sięgnęła do swojej apteczki po tabletki, na-
lała wody do szklanki.
- To ci pomoże - powiedziała bez śladu współczucia. Sam się
przecież doprowadził do tego żałosnego stanu. Gdyby został i ko-
chał się z nią, jak obiecał, wstałby dziś radosny niczym skowro-
nek.
- Wątpię - burknął, ale wziął tabletkę, wrzucił do ust i połknął,
obficie popijając wodą, a potem z jękiem opadł na łóżko. George
ponownie napełniła kubek herbatą i wyszła przed namiot, żeby
podziwiać wschód słońca. Uśmiechnęła się tajemniczo, układając
plan zemsty. Upokorzenie, którego wczoraj doznała, wymagało
odpowiedniego rewanżu.
Gdy po kwadransie wróciła do namiotu, Lukas spał, oddychając
głęboko i regularnie. Podeszła cicho do łóżka, ostrożnie rozpięła
mu koszulę i zsunęła ją z ramion. Wkrótce zapomniała o zemście i
z czułością wpatrywała się w ukochanego. Ich pierwszy pocału-
nek rozbudził w niej namiętność, a gdy spotkali się znowu, po-
znała smak prawdziwej miłości.
Pochyliła się i pocałowała go w usta. Ciekawe, czy pozwolił so-
bie na taką śmiałość, kiedy ją rozbierał przedwczoraj. Miała na-
dzieję, że tak właśnie było. Wolniutko zdjęła mu spodnie i
ogromne buciska. Wysokie cholewki dobrze chroniły przed uką-
113
S
R
szeniami skorpionów. Gdy został w samych bokserkach, przykry-
ła go prześcieradłem.
- Tchórzysz? - mruknął nagle. Cofnęła się przestraszona i
wskoczyła na swoje łóżko. Policzki miała rozpalone, gdy ze
wstydem ukryła twarz w dłoniach, żeby trochę ochłonąć. Zerknęła
na Lukasa. Oczy miał zamknięte, więc spał albo udawał, że śpi.
Chwyciła torbę z aparatami oraz statyw, wymknęła się z namiotu i
poszła do prowizorycznej jadalni.
Siedziała przy stole, robiąc notatki, gdy się wreszcie pojawił.
Rzucił jej wyzywające spojrzenie, więc znowu się zarumieniła.
Opadł na krzesło i potarł ręką zarośnięty policzek. Chętnie by go
przytuliła i powiedziała dobre słowo, ale musiała być silna, żeby
został przykładnie ukarany.
- Chcesz kawy? - zapytała oschle. Nie doczekała się odpowie-
dzi, lecz mimo to wstała i napełniła kubek. Wymamrotał jakieś
słowo, które od biedy można było uznać za podziękowanie. Spoj-
rzała na niego z politowaniem, sięgnęła po dorodne mandarynki,
obrała je ze skórki i podsunęła mu talerz. - Zjedz trochę owoców.
Zawierają dużo witaminy C, która jest dobra na kaca.
- A co wzmacnia siłę woli?
- Proszę? - odparła drżącym głosem.
- Wczoraj z trudem panowałem nad sobą, kiedy rzuciłaś się na
mnie jak szalona. Wiesz, ile mnie to kosztowało? Zachowałem się
jak prawdziwy dżentelmen, lecz ciebie trudno uznać za damę.
114
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •