[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chwyciłem ją za ręce.
- Seely, pasujemy do siebie pod każdym względem.
Trudno mi to wyrazić słowami, ale jesteś wyjątkowa. Nie
mówię o twoim darze, ale o... po prostu o tobie.
Oczy znów jej zwilgotniały. Mówiłem dalej. Liczyłem, że
ją przekonam.
- Myślę o tobie, gdy nie ma cię przy mnie, i o tym, co
będzie z nami za dwadzieścia lat. I jak pięknie wyglądałabyś
w ciąży. Zwietnie dogadujesz się z Zachem, będziesz
wspaniałą matką.
Próbowała wyszarpnąć dłonie z mojego uścisku.
- Ben!
- Nie oczekuję, żebyś matkowała Zachowi - zapewniłem
pospiesznie. - On ma matkę. Ty płaczesz... Daj spokój, Seely.
Ale łzy polały się z jej oczu obfitą strugą.
- Nie mogę mieć dzieci, mówiłam ci... - załkała.
Spojrzałem na nią, a potem ostrożnie, jakbym lawirował po
polu minowym, spróbowałem:
- Miałaś na myśli pigułki?
- Miałam na myśli dokładnie to, co powiedziałam. Nie
musiałeś się zabezpieczać, bo i tak nie zajdę w ciążę.
Puściłem jej dłonie. Wir myśli zakłębił mi się w głowie.
Boże, ona była przekonana, że wiem o jej bezpłodności i
akceptuję ten stan. Potrząsnąłem głową.
- O ile wiem, bezpłodność leczy się dzisiaj z dużym
powodzeniem, chyba że miałaś wypadek albo operację.
- Próbowałam zajść w ciążę... Chcieliśmy dziecka,
staraliśmy się wiele lat. Przebadaliśmy się, ale lekarze niczego
nie wykryli.
- Więc może wszystko jest w porządku, po prostu jego
sperma nie pasowała do ciebie. Gdzieś o tym czytałem.
- To przez mój dar - wyznała z goryczą. - Kobiety w
mojej rodzinie nie są zbyt płodne. Matka, babcia i prababcia
miały po jednym dziecku. Podobno mój dar jest silniejszy niż
ich. Może zabija plemniki, gdy tylko dotrą do macicy, jak
wirusy przedostające się do krwi? Zresztą, to bez znaczenia.
- Przeciwnie.
Przeczesałem dłonią włosy, ale to nie uspokoiło
skołatanych nerwów. Zacząłem spacerować po pokoju.
- Może przyczyną nie jest dar, ale nieodpowiednie
nasienie.
- Steven nie był moim jedynym kochankiem. Nigdy się
nie zabezpieczałam.
Co było ze mną nie tak, że gdy tylko próbowałem dotknąć
marzeń, rozsypywały się w proch?
- Chyba jesteś w stanie kontrolować swój dar?
- Jego użycie, ale nie sposób działania.
- Spróbuj.
Gdybym zrozumiał, jak działa dar, może wychwyciłbym
coś, co przeoczyła Seely. Westchnęła i odrzuciła włosy do tyłu
zmęczonym gestem.
- W moim ciele działa jak autopilot, leczy mnie
automatycznie. Gdy uzdrawiam kogoś, robię... powiedzmy
szablon z mojego poła energetycznego. Dlatego zabroniłam,
by ktoś dotykał pani Bradshaw podczas seansu, bo inne osoby
deformują szablon. Gdy czyjeś ciało zaakceptuje mój szablon,
już wie, jak ma się szybko uzdrowić.
- Czy możesz jakoś modelować szablon?
- Teoretycznie tak, lecz taka ingerencja może go
zniszczyć, podobnie jak mnie. Grozi rakiem albo inną
chorobą.
- O, nie...! - zaprotestowałem.
- Dlatego powiedziałam, że nasz związek powinien być
przelotny. Zasługujesz na dzieci. Wiem, że byłeś
zdecydowany na małżeństwo, ale miałam nadzieję...
- Skąd wiedziałaś?
- Kocham tę twoją uczciwość. - Zmierzyła mnie kpiącym
spojrzeniem. - Nie umiesz ukryć myśli ani uczuć.
Więc jednak coś we mnie kocha? Serce mi drgnęło. W
końcu można kochać pewne cechy człowieka, nie będąc
zakochanym. A jednak...
Poklepałem się w pierś, jakbym chciał uspokoić serce.
- Może myślałem ostatnio o małżeństwie, co nie znaczy...
Nieprawda. Dla mnie małżeństwo oznaczało również
dzieci. Te dwie rzeczy wiązały się ściśle w mojej głowie i
sercu.
- Potrzebuję czasu do namysłu - powiedziałem ostrożnie.
- Będziesz go miał pod dostatkiem.
- Idiota ze mnie. Zamęczam cię, a ty jesteś wyczerpana. -
Usiadłem na łóżku i poklepałem ją po dłoni. - Połóż się,
wyniosę tacę i wrócę. Zastanowimy się nad tym rano.
Seely miała rację, nie potrafiłem udawać. Choć zwykle nie
uciekałem przed trudnościami, niosąc tacę do kuchni, miałem
wrażenie, jakbym to właśnie zrobił.
Gdy wróciłem do sypialni, Seely już spała. Odczułem
ulgę. Byłem wykończony czekaniem, aż się obudzi, i
pózniejszą rozmową. Zaciągnąłem zasłony, rozebrałem się i
położyłem, obejmując ją ramieniem.
Rano Seely oznajmiła, że odchodzi.
ROZDZIAA CZTERNASTY
Obudził mnie dzwięk wyciąganej z szary walizki. Seely
krzątała się po pokoju, wyjmując z szuflad swoje rzeczy, które
nie zagrzały tu długo miejsca. Kiepski początek dnia.
- Jak to? Wyprowadzasz się?
- Tak. Oboje potrzebujemy czasu do namysłu.
- Jest pewna różnica. - Pospiesznie wygramoliłem się z
łóżka. - Nie chcę, żebyś odchodziła. Możemy się namyślać
razem.
- Wybacz. - Spojrzała wzrokiem tak przejmująco
smutnym, że poczułem się jeszcze gorzej. - Wiem, że to stało
się nagle, ale wszystko robiliśmy ekspresowo. Za szybko.
- Wcale nie. A wyprowadzka to wielki błąd.
- Cóż znaczy jeden błąd więcej? I tak narobiłam
strasznego zamieszania. Liczyłam na zbyt wiele.
Bezpodstawnie - dodała z goryczą, wrzucając stos
podkoszulek do ogromnej walizy.
- Oświadczyłem ci się. Daj spokój... - Ze złością
chwyciłem podkoszulki i wsadziłem z powrotem do szuflady.
- Robisz z igły widły. Zamieszkaliśmy razem, żeby wszystko
uporządkować. Jak mamy to zrobić oddzielnie?
- Nie będziesz mi dyktował, co mam robić! - Podkoszulki
znów wylądowały w walizce. - Och... - Zmęczonym gestem
potarła czoło. - Zachowuję się jak dziecko.
- Zjedz coś, napij się kawy, unormuj poziom cukru we
krwi, a nabierzesz dystansu - poradziłem.
Jej wzrok zamgliła rozpacz, lecz usta przybrały zacięty
wyraz. Sięgnęła do następnej szuflady. Odepchnąłem jej
dłonie.
- Dlaczego? - spytałem, a raczej desperacko błagałem. -
Powiedz mi, dlaczego odchodzisz!
- Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Nie jestem tak
bezpośrednia i otwarta, jak ty. Mówiłam jedno, ale liczyłam
na co innego. Miałam nadzieję, że zacznie ci na mnie zależeć.
- Tak było.
- Dlatego popełniłam błąd. Nie widzisz? - Postąpiła dwa
kroki, ale unikała mojego wzroku. - Poszłam za tobą bez
chwili wahania. Pragnęłam cię i wmawiałam sobie, że to
możliwe.
- I teraz, kiedy mnie masz, chcesz rzucić?
- Sądziłam... - rozpłakała się na dobre - że pogodziłeś się
z moją bezpłodnością. Myliłam się, ale nieporozumienie
wynikło też z mojej winy. Broniłam się tak zapamiętale, że nie
powiedziałam ci o darze.
- Jeśli odchodzisz, żeby mnie chronić - warknąłem - nie
rób tego.
- To nie jedyny powód. Chronię siebie, sama nie wiem, co
ze sobą zrobić. Myślałam, że wszystkiemu stawię czoło, ale...
- Skuliła się żałośnie. - Nie chcę cierpieć jeszcze bardziej,
Ben.
Przejmujący ból dołączył do trującej udręki, która trawiła
mi wnętrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]