[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Za dużo palisz - powiedział sucho Jarl, z niepokojem obserwując ptaki.
- Połknę nitroglicerynę, zanim się wezmę za wiosła. Jestem taki słaby.
- Przymknij się Maks - Jarl cedził powoli każde słowo. - Co ty właściwie
knujesz?
- Knuję? - sapał z oburzeniem Maks. - Może Sarze albo dzieciakowi coś się
stało. Widzisz przecież, że wysłała wszystkie ptaki.
- Sara nie chce mnie widzieć. - Jarl zmrużył oczy.
- Nie wiem, co planujesz, ale nie rób tego. Ona nie będzie ci wdzięczna.
- Sprawy między wami to nie mój interes - powiedział Maks pojednawczo.
- No właśnie.
- Tylko że ja jestem tutaj, a nie tam. To nie ja wysłałem te gołębie, więc
dlaczego mnie oskarżasz?
Jarl dobrze o tym wiedział, dlatego z niepokojem wytężał wzrok w kierunku
wyspy. Na horyzoncie widział unoszący się z komina dym. Nie mógł pozbyć się
wrażenia, że stary z pewnością coś knuje i nie zamierzał brać w tym udziału.
- Wymyślasz sobie jakieś historie - powiedział Maks niemal radośnie - a może
Sara ma zapalenie płuc, albo chłopiec złamał nogę? Ja w każdym razie płynę. - Zrobił
trzy kroki, po czym zgiął się, kaszląc przerazliwie. Kącikiem oka dostrzegł, że Jarl
wciąż stoi w tym samym miejscu i zakaszlał głośniej.
- Do diabła! - Jarl się w końcu poruszył. - Idz do domu. Nie stój na zimnie.
- Ale Sara...
- Zajmę się Sarą. Tobą też się zajmę, jak tylko wrócę. Wezwij lekarza.
- Nie potrzebuję lekarza.
- Ale możesz potrzebować, jeśli się okaże, że coś uknułeś, co?, mogłoby
zranić Sarę. A teraz idz do domu i przestań wreszcie palić to śmierdzące cygara.
Maks zrobił urażoną minę, gdy Jarl odcumował ulubioną łódz starego i
odpłynął.
- Dobra, dobra - zamruczał do siebie Maks. - Myślisz, że taki z ciebie
twardziel, Hendriks? Zobaczysz, jaką ci przygotowała niespodziankę.
Jarl płynął na pełnych obrotach. Lodowaty wiatr smagał go po twarzy. Zima to
kiepska pora na życie na wyspie. Ich powrót był bezsensowny, przecież teraz mogli
mieszkać, gdzie tylko chcieli.
Ich powrót na wyspę był tak samo bezsensowny jak fakt, że Jarl zamieszkał na
stałe w swoim domku letniskowym. Do dzisiaj właściwie nie wiedział. dlaczego to
zrobił. Nawet nie próbował dociekać.
Nic już nie było tak jak przedtem. Chodził, jadł i spał, ciągle pełen poczucia
winy. Powtarzał sobie, że zrobił to, co należało. Pomógł jej,, uwolnił od udręki, ale
wcale nie czuł się jak bohater. Czuł się jak sukinsyn i był nim. Chapman w sądzie
przedstawił Sarę jako dziwkę i to z powodu ich związku. Przez niego mogła stracić
dziecko. Nagle zrozumiał ogrom ryzyka, na jakie ją naraził.
Nie pragnął spotkania z nią. Wiedział, że go odrzuciła. Maks niepotrzebnie
postawił go w tej sytuacji.
Zbliżył się do brzegu, o który z łoskotem rozbijały się lodowate fale.
Zacumował łódz Maksa obok jej łodzi. Teraz miała już własną. Buty Jarla skrzypiały,
gdy szedł po chropowatym lodzie. Na pewno wszystko jest w porządku. Przeczułby,
gdyby im coś zagrażało.
Zimą ścieżka wyglądała zupełnie inaczej. Ciemne, z lekka oszronione gałęzie
pochylały się złowieszczo. Wiatr szczypał Jarla w policzki. Miał nadzieję, że nie
wychodzili w czasie takiej pogody. Obserwował tę przeklętą wyspę dniem i nocą. z
obawą, że może im się przydarzyć coś złego.
Zwiatło paliło się we wszystkich oknach, a na drzwiach wisiał wieniec z
pomalowanych na czerwono szyszek. Stłumił mimowolny uśmiech.
Sara ujrzała przez okno jego twarz. Jej serce biło jak oszalałe. Był zmarznięty,
rozzłoszczony i chyba uparty, jak zwykle Jarl, Usłyszała pukanie do drzwi. Sekundy
mijały, a ona wciąż nie mogła się ruszyć.
- Kip - wyszeptała w końcu. Chłopiec wychylił się zza framugi, - Jarl
przyszedł.
Wyręczanie się Kipem było raczej tchórzostwem, ale przez moment naprawdę
się bała. Jarl miał słabość do chłopca i nie potrafił niczego mu odmówić. Kip
pogalopował do drzwi i szarpnął za klamkę. Już po chwili znalazł się w szerokich,
opiekuńczych ramionach.
- Cześć, Jarl!
Uniósł chłopca wysoko do góry. Sara ujrzała jego zaciśnięte oczy. Czuła, że
nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Malec paplał o pierwszej i dotychczas jedynej wizycie Maksa w saunie. Jarl
otworzył oczy i obrzucił Sarę głodnym, niespokojnym spojrzeniem.
- Wyglądasz na zupełnie zdrową. - Zabrzmiało to jak oskarżenie.
- Nie jestem.
- Nie widzę też żadnego niebezpieczeństwa.
- Poczekaj - powiedziała niepewnym głosem. To, co miała teraz wygłosić,
przygotowywała od kilku dni, ale w tej chwili nie wiedziała nawet, jak zacząć. Jarl
wciąż stał bez ruchu.
- Na brzegu jest łódz. Jeśli masz jakieś kłopoty, wystarczy, że popłyniesz na
ląd.
- Kłopot jest tutaj. Maks go nie rozwiąże, a gołębie były jedynym sposobem,
żeby cię tu ściągnąć. Ostatnią deską ratunku.
Kip spojrzał na Sarę pytająco. Pokiwała głową. Chłopiec poszedł do kuchni i
wziął swój płaszcz. Jarl usłyszał, jak zamykają się drzwi na tyłach domu.
- Myliłam się - Sara spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie.
- Bardzo się myliłam.
- Nie.
- Na litość boską, Jarl nie zmieniaj swoich zwyczajów i nie zaczynaj się ze
mną kłócić! Wiem, co mówię. - Czułaby się lepiej, gdyby Jarl wykonał jakiś ruch, ale
on nawet nie zdjął kurtki ani nie zamknął za sobą drzwi. Płatki śniegu wpadały do
wnętrza i było przerazliwie zimno. Sara uniosła ręce, po czym opuściła je bezradnie.
- Zajęło mi to dużo czasu, ale wreszcie zrozumiałam - powiedziała miękko. -
Zbyt wiele czasu. Myślałam, że mnie zdradziłeś.
- To prawda.
- Myślałam, że popełniłam błąd ufając ci. %7łe zaryzykowałeś życie moje i
Kipa.
- Saro, zrobiłem to. Potrząsnęła gwałtownie głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •