[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A pani jak poszło?
- Opowiem ci, jak dolecisz. Przy obiedzie. Znasz El Callejón de la Ternera ?
- Jasne.
- No to tam będę czekać o drugiej.
Kiedyś czytałam kryminał, którego akcja działa się w Madrycie. Amerykanin mówi tam do
jednego Hiszpana: Zaprowadz mnie do jakiejś restauracji, w której nie jadał Hemingway , na co
tamten odpowiada: Szczerze mówiąc, to nie będzie łatwe . Nikt nie wie, gdzie naprawdę stołował
się słynny pisarz, właściciele wielu starych garkuchni przypisują sobie ten zaszczyt, nie ulega jed-
nak wątpliwości, że w Callejonie bywał. Poza tym jedzenie jest tam świetne, a wystrój bardzo
ładny. Czekając na podinspektora, zamówiłam wino i oglądałam rozliczne pamiątkowe zdjęcia na
ścianach.
Kwadrans po drugiej Garzon się zjawił. Wyglądał jak śmierć na chorągwi. Ciężko opadł na
krzesło.
- Zmęczony?
- Ja, zmęczony? A skądże! Mogę tydzień oka nie zmrużyć, sprawdziłem. Po tym okresie za-
czynają się halucynacje, a na koniec przychodzi zgon. No, do tego stadium jeszcze nigdy nie dotar-
łem. Chce mnie pani teraz wypróbować?
- Nie przesadzaj, na oko kwitniesz.
- Lepiej nie mówić.
Nalałam mu kieliszek riojy, zamówiliśmy u kelnera obiad, po czym zrelacjonowałam przebieg
moich poszukiwań i zapoznałam Garzona z planami na popołudnie. Po chwili na stole pojawiło się
pierwsze danie i mój partner poczciwina rzucił się na swoje peklowane kuropatwy, jakby się bał, że
mu odlecą. Odzyskawszy pierwsze siły, westchnął ciężko i wyznał, że już mu lepiej.
- Jak by to było łatwo, gdyby wszystko się wyjaśniło! Cała układanka by pasowała - stwier-
dził. - Pewnego pięknego dnia Marta Merchan dowiaduje się, że jej były mąż zgromadził w jakiś
sposób duże pieniądze. Wynajmuje syna swojej służącej, oczywiście przestępcę, żeby go zabił, jed-
nakże potem nie odnajduje forsy, bo ta leży na koncie w Szwajcarii.
- Mój Garzon, to jakaś kwadratura koła. Pierwszy element z układanki, który nie pasuje: skąd
Valdes miał tyle pieniędzy? Czego można się spodziewać, kiedy forsa ukrywa swoje pochodzenie?
- %7łe na pewno w grę wchodzi przestępstwo, pani inspektor, wiem, wiem, nie jestem dziec-
kiem! Poza tym jak pani eks się o tym dowiedziała? I jakie miała gwarancje, że znajdzie pieniądze,
skoro nie wiedziała, gdzie są? Ja tylko mówiłem, że fajnie byłoby już to wszystko rozwikłać.
- Z pewnością te pieprzone pieniądze strasznie nam brużdżą. Masz jakieś przemyślenia co do
pracy, jaka nas czeka po południu? Wyobraz sobie, że odkryliśmy kilka zajebistych przykładów,
jak to Valdes publicznie, w telewizji, obrzucił błotem swoich rozmówców, po czym któryś z nich
chce pomścić zniewagę i sprząta pana redaktora. Ta możliwość nie ma żadnego związku z pie-
niędzmi.
- Podejrzewam, że powinniśmy skupić się na wytropieniu, skąd on miał tę forsę, i olać resztę.
Zrobiłam kulkę z chleba i dałam jej pstryczka, hamując złość.
- A żebym to ja wiedziała, co powinniśmy zrobić!
- Niech się pani nie załamuje. Zobaczy pani, że w którymś momencie pieniądze same wyjdą i
wyjaśnią swoje pochodzenie, a także inne tajemnice. Rzecz w tym, że pieniądze bardzo trudno wy-
śledzić, bo nie mają oczu, twarzy ani choćby serca...
- Ty byś zabił za sto milionów?
- Valdesa to nawet za sto tysięcy pesetek bym załatwił. Kto wie, może i gratis.
Zmiejąc się, dokończyłam kotlet. Kiedy czekaliśmy na kawę, podinspektor zdradził mi nowi-
nę.
- A wie pani, że Hemingway jadał tu kolacje?
- Tak, i zalewał się w trupa.
- To były czasy! Toreadorzy, Ava Gardner, knajpki, wielkie limuzyny...
- Czysta mitomania bez klasy. Za to dziś w Madrycie żyją tylko dyrektorzy międzynarodo-
wych firm i pracownicy ministerstw.
- E, nic pani nie rozumie, a trochę wyobrazni? Hemingway to był gość.
- Wykształcony turysta.
Zaszemrał pod nosem, urażony.
- Jasne, a Ava Gardner to taka mała małpka. Byle tylko zanegować to, co ja mówię.
Przyglądałam mu się z uwagą. Nigdy dotąd nie wzdychał do takiej scenerii. Przyszło mi do
głowy, że Garzon pewnie chętnie przespacerowałby się po Gran Via* [Gran Via (hiszp. Szeroki
Trakt) - najstarsza z wielkich alej Madrytu.] z jakąś reprezentacyjną damą, poszedł na premierę i
otarł się o sławnych aktorów. Mógłby też zostać wybitnym toreadorem, którego garderoba pełna
byłaby szalejących za nim bogatych Amerykanek, nasączonych whisky. Najwidoczniej, nawet jeśli
takie złudzenie kiedyś w nim się tliło, już dawno wyparowało i dziś Garzon był tylko niewyspanym
Garzonem, gadającym o czasach, których nawet nie pamięta.
- Proponuję, żebyś przespał się po obiedzie w hotelu. Zadzwonię, jak wyjdę z telewizji, co ty
na to?
- Przyjechałem tu do pracy.
- Zwietnie. Wobec tego, zamiast proponować, rozkazuję. Nie zamierzam znosić całe popołu-
dnie twojego złego humoru tylko dlatego, że jesteś śpiący.
Nie miał wyjścia, musiał posłuchać. Ja natomiast wróciłam do Teletotal, gdzie już oczekiwała
mnie słodka Maggy.
Jak można się było spodziewać, jej maniery nie poprawiły się od rana. Przywitała mnie zdaw-
kowym skinieniem i poprowadziła do archiwum. Był to niewielki pokoik. Pośrodku stół i kompu-
ter, pod ścianami regały pełne dyskietek. Siadła przed monitorem i zapytała:
- Co pani chce wiedzieć?
Zapaliłam papierosa i wbiłam w nią mordercze spojrzenie. Jedna chmura, druga... milczałam.
Pierwszy raz zaczęła się denerwować.
- Coś się pani stało? - rzuciła, obniżając poziom własnej impertynencji.
- Posłuchaj, Maggy, mnie też się życie nie podoba, mnie też wkurwia niejedna zdobycz cywi-
lizacji. A ponieważ nie jestem dobroduszna i miła, byłabym wdzięczna, gdybyś zmieniła swój sto-
sunek do mnie i zgodziła się wreszcie współpracować. Inaczej pomyślę, że jesteś jakoś zamieszana
w zabójstwo Valdesa i że świadomie utrudniasz mi pracę.
- Ja? Ale ja przecież...
- Tak, wiem, masz to wszystko w dupie i ostatecznie jesteś skłonna mi pomóc. Tylko powiedz,
do ciężkiej cholery, czego mogę chcieć szukać w komputerze, skoro nie mam pojęcia, co tam moż-
na znalezć. To ty musisz mną pokierować, ty musisz się zastanowić i wybrać te sprawy, w których
mieliśmy do czynienia z gwałtem, skandalem albo jakąś inną kontrowersyjną historią. Czy jasno się
wyrażam?
- Tak - odparła z nową siłą w oczach. Dotarło do niej wreszcie, że nie zamierzam być potulna,
i ta demonstracja siły najwyrazniej przypadła jej do gustu. - W porządku. Może zaczniemy szukać
trzy miesiące wstecz?
- Wspaniale, trzy miesiące to dobry okres, zakładając, że ktoś chciał go załatwić z zemsty za
jakieś słowa wypowiedziane w programie.
- No to jedziemy.
Wyjęła z podniszczonej torebki zużytą gumę do żucia i atakując ją dziarsko szczękami, zaczę-
ła stukać w klawisze. Dopiero teraz zauważyłam, że ma w prawym uchu dwa kolczyki w kształcie
trupiej czaszki. Pośród licznych kolczyków zwisających z lewego ucha wybijało się skrzyżowanie
kości goleniowej ze strzałkową.
- Okay - odezwała się. - Zaraz zobaczymy, który z tych skurwieli miał ścięcie z szefem.
Jej ostry język zwiastował według mnie większą wolę współpracy. Uspokojona, zapaliłam ko-
lejnego papierosa.
- O, pani jest z tych, co postanowili sperforować sobie płuca! - wyskoczyła.
- Maggy, proszę się nie martwić o moje zdrowie, tylko skupić się na sprawie.
- Nazywam się Maria Magdalena, ale jak pani rozumie, z takim imieniem wstyd się pokazać,
więc mówią na mnie Maggy.
- Dobrze.
- To na wypadek, gdyby pani wolała zwracać się do mnie moim prawdziwym imieniem.
Wiem, że policja ma przedpotopowe skłonności...
Policzyłam do trzech, nim otworzyłam usta.
- Maggy jest w porządku.
Wzruszyła obojętnie ramionami. Prawdopodobnie przywilej nazywania jej Magdaleną uważa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]