[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w typie jego męża - zakończyła.
Wendy Ingram westchnęła z irytacją.
- Tak też podejrzewałam. Adela Mason uniosła się i powiedziała kilka słów za du-
żo. No i tak oto wylądowała na czarnej liście. - Pani Ingram spojrzała na ekran swojego
komputera, kilka razy kliknęła myszką. - Nie mam dla ciebie w tej chwili żadnych zle-
ceń. Najwcześniej będę coś miała w przyszłym tygodniu. Kolejna praca w terenie. Sta-
nowisko administratorki biura w klinice weterynaryjnej w Essex. Uprzedzam, praca bę-
dzie ciężka. Żadnego obijania się i malowania paznokci przy biurku. Jak się na to zapa-
trujesz?
Marin pomyślała, że to prawie prezent z niebios.
W garnku gotował się sos boloński, na patelni woda czekała na makaron, a w pie-
karniku piekł się chleb czosnkowy.
- Wiesz co, chyba ciebie wynajmę! Skoro inni mogą, to dlaczego nie ja? - rzuciła
pogodnie Lynne po powrocie z pracy, wciągając w nozdrza kuchenne aromaty.
- Nie da rady - odrzekła Marin pogodnym tonem. - W przyszłym tygodniu zapusz-
czam się do Essex, aby pracować w klinice weterynaryjnej. Ich specjalnością są małe
zwierzęta, więc nie zagryzą mnie wściekłe wilki. - Na jej usta wstąpił błogi uśmiech. - A
skoro pani Ingram nie wyrzuciła mnie z pracy i dała nowe zlecenie, nie potrzebuję już
pieniędzy od twojego szefa. Niniejszym odwołuję plany weekendowe.
- Och... - jęknęła Lynne.
Marin przestała mieszać sos i spojrzała na siostrę w zdumieniu.
- Co się stało? Myślałam, że się ucieszysz!
- Ja też. Ale... dziś cały dzień odbierałam telefony od Diany Halsay. - Pokręciła
głową. - Ona tak łatwo nie da za wygraną. Nadal chce się na Jake'u albo zemścić, albo
znowu go uwieść. Obawiam się, że Rad liczy na ciebie, moja droga. Dostałam od niego
rozkaz, aby zabrać cię jutro na zakupy.
- Dobrze, pójdę na zakupy, ale jedynie po dżinsy i kalosze! - odparła buńczucznie
Marin. - Naomi w ubiegłym roku pomagała jakiemuś wiejskiemu weterynarzowi w Nor-
folk i mówiła, że w tej robocie kalosze to rzecz fundamentalna.
Lynne westchnęła.
- A czy mogłabyś najpierw kupić parę sukni wieczorowych i jakieś ładne dodatki?
Cena nie gra roli. Wiesz, że bym cię o to nie prosiła, gdybym nie uznała całej tej historii
za sprawę niezwykłej wagi. Aha, nie omieszkałam wspomnieć Radowi, że jest zupełnie
nie w twoim typie - zakończyła z uśmiechem.
- I jak na to zareagował?
- Powiedział, że, cytuję, jego podejrzenia grawitowały w tym właśnie kierunku.
Przez minutę milczał jak zaklęty, a potem uroczyście przyrzekł na wszystko, co mu dro-
gie, że będzie się tobą opiekował i nie spadnie ci włos z głowy.
- Wszystko, co mu drogie? - żachnęła się Marin. - To musi być bardzo krótka lista.
Nic niewarta obietnica.
- Posłuchaj, kochanie. Uważam, że dodatkowe pieniądze i tak ci się przydadzą.
Pieniądze, które dostajesz za wynajmowanie mieszkania, ledwie pokrywają opłaty hipo-
teczne. Nie jesteś w stanie gromadzić żadnych oszczędności. - Po chwili namysłu dodała:
- Odkąd pracuję z Radem, ani razu nie złamał złożonej obietnicy. Wbrew pozorom, to
facet godny zaufania. Oczywiście, ostateczna decyzja należy do ciebie.
A co, jeśli problemem jest to, że sama siebie nie darzę zaufaniem? - pomyślała Ma-
rin.
Nazajutrz Marin niechętnie pozwoliła siostrze ciągać się po luksusowych sklepach
i kupować horrendalnie drogi ubrania, które, jej zdaniem, były zupełnie niepotrzebne.
Tyle pieniędzy wyrzuconych w błoto! Lynne co chwila jej przypominała, że przecież ten
szał zakupowy sponsoruje Jake. Pod koniec dnia Marin miała już skompletowaną nową,
efektowną garderobę. Nie wyobrażała sobie, by mogła na siebie włożyć niektóre z tych
kreacji; zabrakłoby jej odwagi.
W piątek od samego rana kumulowało się w niej nieznośne napięcie. Miała nadzie-
ję, że Jake nie przyjedzie. Niestety, pojawił się punktualnie, co do sekundy. Stanął w
progu apartamentu z szerokim, lekko ironicznym uśmiechem.
- O! Miło widzieć, że nie uciekłaś przede mną na drugi koniec świata - rzekł w ra-
mach powitania.
Czarne spodnie, które miał na sobie, podkreślały jego szczupłe biodra i długie no-
gi. Koszula w szaro-białą kratkę była rozpięta pod szyją i podwinięta aż do łokci. Marin
przez kilka sekund podziwiała jego muskularne ręce i opaloną skórę.
- Czyżby nękały cię takie obawy? - zapytała, zauważając, że nagle zaschło jej w
gardle.
Nie chciała ubrań, za które zapłacił, lecz teraz, czując na sobie jego intensywne
spojrzenie i dostrzegając w oczach coś w rodzaju aprobaty, poczuła się dobrze w czer-
wonej bluzeczce bez rękawów i prostej, obcisłej kremowej spódnicy do kolan. Na sto-
pach miała eleganckie kremowe sandałki na wysokim obcasie, które dodawały jej nie ty-
ko trzy czy cztery centymetry wzrostu, lecz również działały jak zastrzyk pewności sie-
bie.
Tego, co miała pod ubraniem - czyli przepięknej koronkowej bielizny, na którą po
długiej i burzliwej dyskusji namówiła ją Lynne - nie ujrzą jego oczy, pomyślała z per-
wersyjną satysfakcją.
Włosy miała lekko przystrzyżone, świeżo umyte, błyszczące. Z pietyzmem nałoży-
ła na twarz makijaż, uzyskując upragniony efekt.
- Tak, czasem nachodziły mnie pewne obawy - przyznał. - Masz tylko tę torbę?
- Przecież to tylko dwa dni.
- Tylko lub aż. - Zanim zdążyła zapytać, co ma na myśli, zaordynował: - Chodźmy
już.
Zeszli na dół do samochodu - niskiego, opływowego, z deską rozdzielczą wygląda-
jącą jak pulpit statku kosmicznego.
- Typowe - mruknęła pod nosem Marin, zajmując miejsce na fotelu pasażera.
Odruchowo poprawiła spódnicę, by odkrywała jak najmniej nóg. Miękki skórzany
fotel niemal pieścił jej ciało. Spodziewała się, że Jake ruszy swoją imponującą maszyną z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]