[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widziała lepiej.
Dobrze jednak pojmowała, że Marcel mógł mieć pewne kłopoty z powodu głupiej
nietolerancji Skandynawów.
Zaczynało wiać. Niezbyt mocno, ale wystarczająco, by deszcz stał się jeszcze bardziej
dokuczliwy, zimny i przejmujący aż do szpiku kości. Saga była rozgrzana po długim marszu,
ale teraz przenikało ją lodowate zimno. Na odpoczynek też się nie mogli zatrzymać, bo
musieliby siedzieć na gołej ziemi.
Szli więc dalej. Saga lękliwie nasłuchiwała jakichś dalekich, żałosnych nawoływań, które -
miała wrażenie dochodziły do jej uszu. Znowu pewnie jej pobudzona wyobraznia daje o
sobie znać. Nic nie mówiąc szli i szli całymi godzinami. Teren stawał się coraz bardziej
pofalowany. Wchodzili na wzgórza i schodzili w dół, niekiedy trafiały się podmokłe łąki i
trzęsawiska, przez które trzeba było się przeprawiać, brodząc pokonywali rzeki i strumienie i
szarpali się z wózkiem, którego Paul za nic nie chciał zostawić.
Przez cały czas Saga nie znalazła okazji, by porozmawiać z Marcelem sam na sam.
Aż do póznego popołudnia. Schodzili właśnie z dosyć wysokiego, stromego pagórka i wózek
ugrzązł pomiędzy wystającymi korzeniami. Saga zatrzymała się, żeby pomóc Marcelowi, bo
Paul byÅ‚ już daleko przed nimi, w dolinie. Ów trudny do okreÅ›lenia niepokój przez caÅ‚y dzieÅ„
nie opuszczał Sagi i teraz znalazła się na granicy histerii. Dławił ją coraz większy lęk przed
Paulem, uczucie do Marcela rosło z godziny na godzinę, nie mogła sobie z tym wszystkim
poradzić.
Paul nie robił nic. On tylko był. Nadal nosił tę swoją maskę arystokraty, choć od czasu do
czasu pojawiały się na niej wyrazne rysy i Saga była śmiertelnie przerażona, co zobaczy,
kiedy ukaże się jego prawdziwe oblicze. Zagrożenie ze strony tej istoty narastało w
milczeniu i prawie niezauważalnie, ale było z godziny na godzinę większe. Nie kokietował jej
teraz, nie starał się do niej zbliżyć, jakby mu wszystko zobojętniało, bo dobrze wiedział, że
ma nad nią władzę i może decydować, co i kiedy się stanie. Uświadomiła to sobie z trwogą,
gdy w którymś momencie napotkała jego wzrok. Dostrzegła w nim jakąś determinację,
niezłomne przekonanie, że 'to' musi się stać. Nie potrzebował się zatem spieszyć, Saga
znalazła się w pułapce, była w jego władzy, należała do niego.
Pózniej spojrzenie Paula przesunęło się ku Marcelowi i pojawił się w nim wstręt i nienawiść.
To wtedy zrozumiała, że Marcelowi grozi niebezpieczeństwo.
71
Muszą uciekać! Muszą! Muszą! Ale jak uciec od kogoś takiego?
Klęczeli teraz przy sobie i próbowali wyrwać koło, które zaklinowało się pomiędzy
sterczÄ…cymi korzeniami sosny.
- Teraz mi powiesz - rzekł Marcel. - O czym to chciałaś ze mną rozmawiać?
- Dobrze - odparła gorączkowo. - Tylko że to bardzo trudne, Marcelu.
- Nie ma czasu na wahania, to chyba jedyna okazja, jaka nam się trafia. Mów, bez wstępów!
- Wiem. To zabrzmi pewnie dość głupio i...
- Mów!
Wciągnęła głęboko powietrze.
- Ja myślę, Marcelu, że Paul to Lucyfer!
Marcel wstał, bo koło zostało uwolnione. Zamierzał podnieść wózek, ale słowa Sagi
sprawiły, że zatrzymał się i patrzył na nią.
- Co ci, u licha, przyszło do głowy?
- Mówiłam ci, że to skomplikowane i że zabrzmi głupio.
- Ale... Chyba nie myślisz tak naprawdę - roześmiał się. - Lucyfer? Tylko dlatego, że wciąż o
nim mówi?
- Nie, Marcelu, to coś więcej. Przodkowie Ludzi Lodu mnie ostrzegli. Zresztą ostrzegali mnie
wielokrotnie, ale dopiero dziś w nocy zrozumiałam, że to chodzi o Lucyfera.
- I dlatego jęczałaś przez sen?
- Tak.
Z doliny doleciało wołanie Paula:
- Kiedy nareszcie zejdziecie?
- Musimy wyciągnąć wózek! - zawołała Saga w odpowiedzi. - Twój wózek!
- Nie drażnij go - mruknął Marcel. - Chociaż uważam, że doszłaś do absurdalnych wniosków,
to Paul jest niebezpieczny. Nawet ja zdajÄ™ sobie z tego sprawÄ™.
- Tak. On ciebie nienawidzi, Marcelu.
72
- Wiem o tym. Kiedy na mnie patrzy, w jego wzroku czai się śmierć.
Wiało teraz jeszcze bardziej, ale jakiś czas temu przestało padać, więc ubrania i włosy
wędrowców wyschły. Tu na wzgórzu wiatr był porywisty, lecz Sagi nawet to nie irytowało. Z
całych sił starała się przekonać Marcela do swojej teorii. Dopiero kiedy zobaczyła wyrazne
powątpiewanie w jego oczach, sama uznała, że to idiotyzm.
- A zresztą - westchnęła. - Zapomnijmy o tym. Taka jestem zmęczona!
- Nie, nie, mów dalej! Ja też uważam, że jest w nim coś niesamowitego. Chociaż, żeby to był
Lucyfer? Ten upadły anioł? Dlaczego akurat on?
Powoli ściągali wózek ze zbocza. Nie musieli iść aż tak wolno, ale potrzebowali czasu, żeby
porozmawiać.
Saga pospiesznie opowiadała mu swoje sny, zwłaszcza ostatni. O Dimmuborgir, gdzie miał
jakoby wyjść z otchłani na ziemię.
Marcel nie bardzo to wszystko rozumiał i wtedy uświadomiła sobie, że przecież on nie zna
legendy o miłości Lucyfera. Opowiedziała w skrócie. O tym, że Bóg pozwala Lucyferowi raz
na sto lat powracać na Ziemię i szukać tamtej kobiety, za którą tak tęskni. I o tym, że ona,
Saga, jest do tamtej podobna, ale że, jak to powiedziały postacie z ostatniego snu, Lucyfer
zakochał się teraz w niej, a nie w obrazie tamtej, i opętany jest myślą, żeby ją zdobyć.
- To postacie ze snu tak mówiły, nie ja - dodała tonem usprawiedliwienia.
- On naprawdę oszalał na twoim punkcie - stwierdził Marcel poważnie, taszcząc w dół ten
przeklęty wózek. - A to, co mówiłaś o satyrach, świadczy, że ty sama też nie jesteś tak
całkiem odporna na jego obecność.
- Nie! - zawołała gwałtownie. - To nieprawda! To nie on na mnie tak działa...
O mój Boże, co ja chciałam powiedzieć, przestraszyła się.
- To w ogóle wszystko nieprawda - starała się wyjaśnić. - Ja po prostu bardzo zle znoszę
jego obecność.
- Oczywiście. Wybacz mi, Sago! Jestem zwyczajnie zazdrosny. Wiesz przecież, co do ciebie
czujÄ™, prawda?
Patrzył w ziemię, wyraznie zakłopotany. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •