[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszy głos pani Boche. Ona przecież nigdy sobie
nie upierze nawet pary mankietów... Niebywały z
niej leń, zaręczam pani! Szwaczka, co nie umie
nawet zeszyć sobie trzewików! Tak samo zresztą
jak jej siostra poliserka, ta łajdaczka Adela, która
co drugi dzień opuszcza pracę w fabryce! Nie ma
to to prawowitego ojca ani matki, utrzymuje się
nie wiadomo z czego; żeby mi się chciało mówić,
to... Co ona tam tak szoruje? Jakąś kieckę? Coś
38/161
naprawdę obrzydliwego; ładne rzeczy musiała
widzieć ta kiecka!
Pani Boche najwyrazniej chciała zrobić przy-
jemność Gerwazynie. W rzeczywistości często
cho-
dziła razem z Adelą i Wirginią na kawę, kiedy
dziewczęta miały pieniądze. Gerwazyna wcale się
nie odzywała, pilno jej było, ręce jej się trzęsły.
Przed chwilą rozcieńczyła farbkę w małym ce-
brzyku na trzech nogach. Zanurzała w nim białą
bieliznę, pławiła ją przez chwilę w zaniebieszc-
zonej wodzie, która przybrała odcień laku; potem
wyżąwszy delikatnie sztukę po sztuce, wieszała je
po kolei wysoko na drewnianym drążku. W czasie
tej roboty ostentacyjnie odwracała się do Wirginii
plecami. Ale słyszała jej szyderczy śmiech, czuła
na sobie jej kose spojrzenia. Zdawało się, że Wir-
ginia przyszła tu tylko po to, żeby ją sprowokować.
W pewnym momencie Gerwazyna odwróciła się i
obie nawzajem obrzuciły się przeciągłym spojrze-
niem.
Niech pani da jej spokój! szepnęła pani
Boche. Chyba nie zamierzacie złapać się wza-
jem za kudły? Przecież pani mówię, że jej z pani
mężem nic a nic nie łączy! To tamta...
39/161
W chwili gdy młoda kobieta wieszała ostatnią
sztukę bielizny; u wejścia do pralni rozległy się
śmiechy.
Jakieś dwa bachory pytają o mamusię!
zawołał Karol.
Wszystkie kobiety powyciągały szyje. Ger-
wazyna poznała Klaudiusza i Stefana. Dzieciaki,
jak tylko ją dostrzegły, podbiegły do niej poprzez
kałuże, tupiąc po kamiennych flizach podeszwami
rozsznurowanych trzewików. Starszy, Klaudiusz,
trzymał za rękę małego braciszka. Praczki, gdy je
mijali, rozczulały się z cicha nad nimi, gdyż chłop-
cy byli trochę przestraszeni, choć się uśmiechali.
Stanęli przed matką, wciąż trzymając się za ręce,
i podnieśli ku jej twarzy jasnowłose głowy.
To tatuś was tu przysłał? zapytała Ger-
wazyna.
Ale gdy się schylała, żeby zawiązać Ste-
fankowi sznurowadła u trzewików, spostrzegła, że
Klaudiusz trzyma w ręku klucz od ich pokoju, z
metalowym numerkiem, huśtając nim.
Jak to, przynosisz mi klucz? rzekła niesły-
chanie zaskoczona. Co się stało?
Dziecko spostrzegając w ręku klucz, o którym
zapomniało, zaczęło sobie coś na gwałt przypomi-
nać i zawołało dzwięcznym głosikiem:
40/161
Tatuś wyjechał.
Pewnie poszedł kupić coś na obiad i kazał
wam przyjść tutaj po mnie?
Klaudiusz spojrzał z wahaniem na brata, nic
z tego wszystkiego nie rozumiejąc. Potem zaczął
mówić jednym ciągiem:
Tatuś wyjechał... Wyskoczył z łóżka, powrzu
cał wszystkie swoje rzeczy do kufra, zniósł kufer
do dorożki... Wyjechał.
Gerwazyna, która przed chwilą przykucnęła,
podniosła się powoli; twarz jej pobladła, dłońmi
dotknęła policzków i skroni, jakby słyszała chrzęst
pękającej czaszki. Jedno tylko słowo przyszło jej
na usta; powtarzała je po wielekroć niezmiennym
tonem:
Ach! mój Boże... ach! mój Boże... ach! mój
Boże...
Tymczasem pani Boche z kolei poczęła zarzu-
cać malców pytaniami, niesłychanie podniecona,
że stała się uczestniczką całej tej historii:
No więc, mój mały, mów jasno... To tatuś
zamknął mieszkanie na klucz i kazał wam klucz
zanieść matce, tak?
I zniżając głos szepnęła Klaudiuszowi do ucha:
41/161
Czy była z nim razem w dorożce jakaś pani?
Dziecko znów się zmieszało. Zaczęło powtarzać
wszystko od nowa z miną triumfującą:
Wyskoczył z łóżka, powrzucał wszystkie
swoje rzeczy do kufra i wyjechał...
I ponieważ pani Boche pozwoliła mu odejść,
pociągnął brata w stronę kranu. Obaj z. uciechą
rozkręcili kurek i patrzyli na płynącą wodę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]