[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dyś było tu ślicznie, wiesz, prześlicznie. Wszyscy szliśmy sobie na rękę. Bywały
okropne awantury, jasne, i okropne bitwy, ale naprawdę było prześlicznie. A te-
raz? — Wydała z siebie przeciągłe, znużone westchnienie i strzepnęła ze ściany
niewidzialny pyłek.
— Sprawy stoją źle — mówiła. — Bardzo, bardzo źle. Wiesz, wszystko wpły-
wa na siebie nawzajem. Czasem trudno dokładnie określić, na czym polega ten
wpływ. Czasem trudno powiedzieć, żeby nam się podobał. Dni teraz są przeważ-
nie trudne i złe. Ale pod wieloma względami nasze światy są prawie takie same.
Tam, gdzie u was jest wzniesienie, jest i u nas. To może być błotnisty pagórek albo
ul, albo sadyba taka jak ta. Może to być coś znacznie wspanialszego, ale zawsze
coś będzie. Thor, kochanie, wszystko z tobą w porządku?
Bóg grzmotu zamknął oczy i skinął głową. Łokcie oparł swobodnie na kola-
nach. Strzępy koszuli Kate, którymi obwiązał sobie lewe przedramię, rozmiękły
od wilgoci. Zsunął je niedbałym gestem.
— A kiedy w waszym świecie nie zajęto się czymś należycie — trajkotała
dalej staruszka — z całą pewnością podobnie będzie w naszym. Nic nie znika.
Żaden sekretny grzech. Żadna nie wypowiedziana myśl. To coś w naszym świecie
może stać się nowym, potężnym bóstwem albo zwykłym komarem, ale pojawi się
na pewno. Można dodać, że obecnie znacznie częściej będzie to komar niż nowy,
potężny bóg. Och, tyle przybyło nam teraz komarów, a nieśmiertelnych bogów
wciąż ubywa; nie to, co dawniej.
— Jak to możliwe, żeby ubywało nieśmiertelnych? — zdziwiła się Kate. —
Nie chciałabym wyjść na pedantkę, ale. . .
— No cóż, być nieśmiertelnym nie zawsze oznacza to samo. Chcę powiedzieć,
że jeśli tylko udałoby mi się porządnie umocować ten nóż, a potem opracować
szczegółowo solidny skok, szybko byśmy się przekonali, kto tu jest nieśmiertelny,
a kto nie jest.
— Tsuli. . . — napomniał ją Thor, lecz nawet nie otworzył przy tym oczu.
— Odchodzimy jeden po drugim. Taka jest prawda, Thorze. Jesteś jednym
155
z niewielu, którym jeszcze zależy. Nieliczni są ci, co nie padli ofiarą alkoholizmu
lub onksu.
— A cóż to jest? Jakaś choroba? — zapytała Kate. Znowu ogarniała ją złość.
Wbrew własnej woli wyciągnięta z mieszkania i wleczona na końcu młota nad ca-
łą wschodnią Anglią, czuła się głęboko poirytowana faktem, że zmusza się ją teraz
do konwersacji z ogarniętą manią samobójczą staruszką, podczas gdy Thor siedzi
sobie, zadowolony, zwaliwszy na nią brzemię, którego wcale nie miała ochoty
dźwigać.
— To przypadłość, kochanie, której ulegają tylko bogowie. Polega na tym,
że nie ma się dłużej ochoty być bogiem, i właśnie dlatego zapadają na nią tylko
bogowie, rozumiesz.
— Rozumiem.
— W ostatnim stadium choroby po prostu kładziesz się na ziemi, a po chwili
wyrasta ci z głowy drzewo i po wszystkim. Łączysz się na nowo z ziemią, prze-
sączasz się w jej trzewia, przepływasz przez jej życiodajne arterie, a w końcu wy-
pływasz jako ogromne, czyste źródło i, co prawdopodobne, wpuszczają w ciebie
natychmiast ogromny ładunek chemicznych odpadów. Być bogiem to dziś ponury
interes, nawet kiedy się jest tylko martwym bogiem.
Umilkła na chwilę, zadumana.
— No dobrze — rzekła wreszcie, trzepnąwszy dłońmi po kolanach. Jej wzrok
prześliznął się po Thorze, który otworzył już oczy, ale tylko po to, żeby zapatrzyć
się we własne kolana i kłykcie. — Tak. Słyszałam, że masz dzisiaj spotkanie,
Thorze.
— Mhm — mruknął Thor, nieporuszony.
— Słyszałam, że wezwałeś dzisiaj wszystkich do Wielkiej Hali na Godzinę
Wyzwania, zgadza się?
— Mhm — odrzekł Thor.
— Hm, Godzina Wyzwania? No cóż. . . Między tobą a ojcem od dłuższego
czasu nie układa się najlepiej, co?
Thor nie miał zamiaru dać się wciągnąć. Nie odpowiedział.
— Według mnie, ta historia z Walią była koszmarna — ciągnęła Tsuliwaen-
sis. — Nie wiem, dlaczego na to pozwoliłeś. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że
to twój ojciec i Ojciec Wszechrzeczy, i że to bardzo komplikuje sprawy. Ale ten
Odyn, ten Odyn. . . Znam go już od tak dawna. Wiesz, że kiedyś zgodził się złożyć
w ofierze jedno oko, żeby dostać w zamian mądrość? Jasne, że wiesz, kochanie,
jesteś przecież jego synem, prawda? No cóż, zawsze twierdziłam, że jeśli chodzi
o tę akurat umowę, powinien narobić szumu — powinien zażądać oka z powro-
tem. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć, Thorze? I jeszcze ten obrzydliwy Toe
Rag. To ktoś, kogo należy się strzec, Thorze, bardzo się strzec. No cóż, spodzie-
wam się, że jutro rano o wszystkim usłyszę, prawda?
Thor wstał, przesuwając plecami po ścianie. Ciepło uścisnął dłonie staruszki
156
i obdarzył ją skąpym uśmiechem, lecz nie odezwał się. Lekkim skinieniem głowy
zasygnalizował Kate, że wychodzą. Ponieważ była to jedyna rzecz, jakiej w tej
chwili pragnęła, oparła się pokusie rzucenia przekornego: „Naprawdę?”, i wywo-
łania awantury o to, jak się ją traktuje. Potulnie skinęła głową i ruszyła w mroczną
noc. Za nią wyszedł Thor.
Na zewnątrz Kate stanęła z założonymi rękami i rzuciła zaczepnie:
— No i? Dokąd teraz? Jakie inne towarzyskie wydarzenia przygotowałeś dla
mnie na dzisiejszą noc?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]