[ Pobierz całość w formacie PDF ]

razem.
Wspięła się na skalne stopnie i zdyszana położyła
siÄ™ na gorÄ…cym kamieniu. WsÅ‚uchana w pluskanie wo­
dy zatopiła się w rozmyślaniach. Myśli przychodziły
i odchodziły leniwie, bez związku i porządku. Stale
jednak krążyły wokół niego... Maca.
Na pewno nie potrzebowaÅ‚ opiekunki. Zwietnie po­
trafiÅ‚ sam zadbać o swoje sprawy. Tak naprawdÄ™ po­
trzebował...
Otwarła oczy, przerażona prostotą wniosku, który
nasunÄ…Å‚ siÄ™ jej niemal od razu.
Mac potrzebował Stacy Sullivan!
JAK WDROWNY PTAK 79
To szczera prawda, usÅ‚yszaÅ‚a w gÅ‚Ä™bi duszy prze­
korny głosik. Przecież właściwie już go kochasz. Dość
już ludzi poznałaś, dość już się napodróżowałaś.
Znajdzże wreszcie w sobie kobietę i wyrzuć precz
książki! Czemu nie zajmiesz się swoim życiem?
Czemu?
Na Boga! Z miliona powodów.
Po pierwsze, Mac jest niecierpliwy. JeÅ›li cze­
goś pragnie, chce to mieć natychmiast Potrzebuje
żony, pragnie dzieci, muszÄ… zatem szybko podjąć de­
cyzjÄ™.
A ona nie jest gotowa. Jeszcze nie teraz.
Po drugie, wniwecz obracało to jej plany. A ona
zbyt dÅ‚ugo pracowaÅ‚a na to, by zyskać wolność, swo­
bodę decyzji i działania. I nie odstąpi od tego ani dla
Maca, ani z żadnego innego powodu.
Uświadomiła sobie, jak wiele szczęścia i radości
zaznała w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Ile
wewnętrznej siły zyskała. Siły potrzebnej do dalszego
życia.
Poza tym ani Mac, ani żaden inny mężczyzna nie
zniesie przy sobie kobiety, która zamyÅ›lonym spojrze­
niem ucieka gdzieÅ› za horyzont w poszukiwaniu samej
siebie.
Ale przecież prawie już go kochasz, usÅ‚yszaÅ‚a zno­
wu głos przekornego diablika.
Przysunęła się do krawędzi głazu i zanurzyła dłoń
w perlistÄ… wodÄ™. SunÄ…c wolno palcami po dnie, wy-
80 JAK WDROWNY PTAK
szukiwaÅ‚a kolorowe, wypolerowane przez nurt ka­
myki.
- Cholera! - niemal krzyknęła - przecież ja go ko­
cham.
Trochę przestraszona własnym odkryciem Stacy
podrzucała wydobyte z wody kamyki. Przypomniało
się jej dzieciństwo, koleżanki, z którymi namiętnie
grywała w kamienie,  w ciupy".
Nagle usłyszała męskie głosy. Zanim mężczyzni
pojawili się w polu jej widzenia, dobiegło ją wołanie
Maca:
- Stacy, hej, hej, Stacy! Czy jesteÅ› przyzwoicie
ubrana?
- Oczywiście, że jestem - odkrzyknęła szczęśliwa,
że tym razem była to prawda. W pierwszej chwili
miaÅ‚a ogromnÄ… ochotÄ™ wziąć kÄ…piel sÅ‚onecznÄ…. Zdąży­
ła jeszcze z zadowoleniem obejrzeć swój strój, gdy
zza drzew wyszli dwaj mężczyzni.
- Gdzie jest twój kapelusz? - warknął Mac.
- RzeczywiÅ›cie, uroczy dzieÅ„ dzisiaj - odrzekÅ‚a ci­
cho. - Bawię się świetnie, dziękuję.
Twarz Maca wciąż była zacięta i malowała się na
niej złość, ale jego towarzysz posłał jej szelmowski
uÅ›mieszek. Stacy przyjrzaÅ‚a mu siÄ™ uważnie. ByÅ‚ do­
brze zbudowany, barczysty... i bardzo podobny do
Maca.
- Wasi ojcowie nie mieli litości dla okolicznych
panien - powiedziała Stacy. - Dwóch takich...
JAK WDROWNY PTAK
81
- Jestem Rick. - Nieznajomy posÅ‚aÅ‚ jej kolejny we­
soły uśmiech. - Ja odziedziczyłem cały urok i wdzięk.
- Gdzie... jest... twój... kapelusz? - wykrztusił
Mac przez zaciśnięte zęby.
Stacy bez słowa wskazała pobliskie drzewo.
- Co on tam robi, u diabła?! Umówiliśmy się, że
będziesz nosić...
- Mac - zaczęła Stacy błagalnie - czy ja siedzę,
czy nie siedzÄ™ w cieniu?
- Siedzisz - odezwał się Rick.
- Czy możesz podać choć jeden istotny powód, dla
którego powinnam nosić kapelusz w cieniu?
- Ja nie. - Rick uśmiechnął się szeroko.
- Nie wtrącaj się. - Mac nawet nie spojrzał w jego
kierunku.
- Włożyłam ten przeklęty kapelusz, wychodząc
z domu - jęknęła żałośnie. - Miałam go na głowie
przez całą drogę. Zrobiłam, co obiecałam, więc daj mi
spokój, McClain! - Odwróciła się i zaczęła zbierać
i wpychać do kieszeni rozsypane kamyki.
- Kim jest ta wodna nimfa? - spytał Rick.
- Stacy Sullivan - rzucił Mac. - Zatrzymała się
u nas na krótko.
- Do kogo należy?
- Jest moja.
Serce waliło jej mocno, gdy zirytowana spojrzała
na braci przez ramiÄ™.
- Czy ona wie o tym? - Rick roześmiał się.
82 JAK WDROWNY PTAK
- Jeszcze nie, ale dowie się wcześniej czy pózniej.
- Bardzo zle.
- Daj spokój, braciszku. Jesteś o dzień spózniony
i o dolara biedniejszy.
Stacy pozbierała kamyki i stanęła oddzielona od
obu mężczyzn szemrzącym potokiem.
- No, dobra, wy dwaj. Dość już się zabawiliście!
Przypuszczam, że to jest właśnie ten sławny humor
z Zachodu. Choć jakoś mało mnie śmieszy. A teraz,
jeśli odsuniecie się trochę, przeskoczę strumień i znów
włożę mój kapelusz.
Rozstąpili się, wyciągając ręce w jej stronę. Gdy
tylko podaÅ‚a im dÅ‚onie, przefrunęła nad wodÄ… jak piór­
ko i znalazła się między braćmi. Mac sięgnął za siebie
i nasadził jej kapelusz na głowę.
Rick naciągnął jej kapelusz na oczy i powiedział:
- Jeśli chcesz wiedzieć, Stacy Sullivan, oprócz
uroku i wdzięku ja mam jeszcze poczucie humoru.
Mój wielki brat zawsze mówi serio.
ROZDZIAA SIÓDMY
Mój wielki brat zawsze mówi serio.
Dwa dni pózniej, wieczorem, Stacy siedziaÅ‚a w sa­
lonie. Stawiała pasjansa. W wielkim pokoju świeciła
siÄ™ tylko jedna lampa, zamykajÄ…c dziewczynÄ™ w jas­
nym kręgu.
- Psiakrew! - Maxie zamknęła ostatnie okno. -
Zimno się robi i wieje wiatr. W nocy na pewno będzie
lało.
- Dla farmera to dobrze czy zle? - Stacy uniosła
głowę.
- To zależy. Dobrze, jeżeli zboże jest już zżęte
i zwiezione. yle, jeśli nie jest.
- A wy zwiezliÅ›cie już zboże? - Z powodu pogar­
szajÄ…cej siÄ™ pogody przez ostatnie dwa dni wszyscy
mężczyzni pracowali bez przerwy od świtu do póznej
nocy.
- UdaÅ‚o im siÄ™! - Maxie usiadÅ‚a obok i z satysfa­
kcją pokiwała głową. - Dobrze się stało, że Rick tu
byÅ‚. WÅ‚aÅ›nie koÅ„czÄ… rozÅ‚adowywać ostatniÄ… przycze­
pę. Czerwona szóstka na czarną siódemkę - stuknęła
palcem w karty.
84 JAK WDROWNY PTAK
- Jadąc, widziałam zboże poskładane w wielkie
stogi. - Stacy posłusznie przełożyła szóstkę.
- Tu siÄ™ tak nie robi. Mac pobudowaÅ‚ stodoÅ‚y w po­
bliżu pól i zboże przechowuje się pod dachem.
- Do diabła, Maxie - Stacy z gniewem rozrzuciła
karty po stole - oni sÄ… wypompowani i ciÄ…gle pracujÄ….
Czemu nie pozwolą, byśmy im pomogły?
- Przecież pomagamy. - Maxie wzruszyÅ‚a ramio­
nami. - Karmimy ich, poimy. Przygotowywanie po­
siłków jest tak samo ważne jak to, co oni robią. Poza
tym, raczej przeszkadzałybyśmy im w robocie.
- Może i tak, ale...
- Ja to wiem. Ganiamy z gorÄ…cym jedzeniem tam
i z powrotem przez cały dzień. Robimy, co do nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •