[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowiekiem nieporównanie większym niż John Bates.
W momencie gdy pani Vickers schodziła po trapie,
welbot zbliżył się na odległość strzału, a Lesly zgodnie
z otrzymanymi rozkazami dał ognia z karabinu nad głowami
143
Frerc'a i żołnierzy. Ale porucznik kipiał gniewem i mimo
przeciwności losu nie chciał bez wałki rezygnować z władzy.
Niepomny na ostrzeżenie kazał wiosłować dalej i nie odrywał
wzroku od Rybołowa". Zapadł już zmierzch i postacie na
pokładzie były ledwie widoczne, toteż młody oficer mógł
tylko wyobrazić sobie przebieg wydarzeń. Nagle odezwał się
głos z ciemności - odezwał się i umilkł, jak gdyby zduszony
gwałtownie.
Uwaga! Nie podpływać! Nie..,
To Bates stając przy burcie spostrzegł, że Rex i Fair
wynieśli z ładowni wielką bryłę surówki żelaznej i wy-
dzwignęli ją na reling. Zamiar buntowników nie nasuwał
wątpliwości, a więc odważny pilot zaszczekał niby pies, co
ostrzega swojego pana. %7łądny krwi Cheshire chwycił go za
gardło, a Frere, obojętny na niebezpieczeństwo, zatrzymał
welbot burta w burtę z brygiem, niemal u stóp spragnionego
zemsty Rexa. Masa żelazna osunęła się na łódz i rozbiła
w drzazgi kilka desek na rufie.
Aajdacy! krzyknął Frere. Chcecie nas poto-
pić?
--? A pewnie roześmiał się Dandys. Was i jeszcze
tuzin takich! Bryg jest nasz! Nie widzicie? Teraz my górą!
Frere zaklął i rozkazał żołnierzowi na dziobie, by zaha-
czył bosak, ale uderzenie żelaznej bryły odtrąciło welbot
i oddaliło od statku. Porucznik spojrzał w górę i zobaczył
wykrzywioną z furii twarz Cheshire'a, a jednocześnie usły-
szał szczęk odwodzonego kurka. %7łołnierze, wyczerpani
długim wiosłowaniem, nie próbowali nawet zawrócić łodzi
i pokład brygu rozpłynął się wnet w mroku.
Frere opanowany bezsilnym gniewem uderzył pięścią
w siedzenie łodzi.
Aotry! rzucił przez zęby. Przechytrzyli nas!
Ciekawe, co teraz myślą robić?
Odpowiedz padła bezpośrednio po pytaniu. Nad czar-
nym kadłubem brygu błysnął płomień. Rozległ się huk i kula
karabinowa plusnęła opodal welbotu. Jednocześnie biała
plama pojawiła się nad falami i jęła opadać na tle ciemnej
sylwetki Rybołowa".
Zbliżcie się! zawołał jakiś głos. Zbliżcie się, bo
zle z wami będzie!
Chcą nas zamordować wyjąkał Frere. Uciekaj-
my, chłopcy!
Ale dwaj żołnierze spojrzeli tylko po sobie i ująwszy
wiosła zwrócili welbot dziobem do brygu.
Kundle! Jesteście w zmowie! ryknął purpurowy
z pasji Frere. Czy to bunt?
Spokojnie, spokojnie, panie poruczniku odburknął
posępnie jeden z podkomendnych. Nie pora na krzyki. A
czy to bunt? Nie, bo teraz wszyscy jedziemy na jednym
wózku.
Takie słowa w ustach człowieka, który przed niewie-
loma minutami bez wahania wykonałby każdy jego roz-
kaz, nawet wymagający ofiary życia, lepiej niż wszystkie
dowodzenia przekonały Maurycego Frere'a o bezcelowości
oporu. Minęła jego władza zrodzona zbiegiem okolicz-
ności, a podtrzymywana z zewnątrz. Wystrzał z karabinu
zrównał oficera z szeregowymi i więzniami, ba! postawił go
niżej, bo warunki dyktowali obecnie ci, co broń zdobyli.
Oficer spuścił wzrok i z ciężkim westchnieniem poddał się
losowi.
Niebawem zobaczył, że jolka została spuszczona na wodę
i stoi obok statku. Było w niej jedenaście osób: Bates z raną
ciętą na czole i związanymi rękami, ogłuszony jeszcze
Grimes, Russen i Fair przy wiosłach, Lyon, Riley, Cheshire
i Lesly z karabinami oraz John Rex przy sterze. Ten ostatni
miał za pasem pistolety Batesa, na kolanach zaś trzymał
nabity karabin. Jasna plama widziana z welbotu była
obszernym szalem spowijającym panią Vickers i Sylwię.
Na widok tego białego tobołka Maurycy Frere zaklął
tonem niezmiernej ulgi. Obawiał się, że krzywda mogła
spotkać dziecko. Na rozkaz Rexa welbot stanął burta
w burtę z jolką, a Cheshire i Lesly przeskoczyli na jego
pokład. Cheshire oddał karabin hersztowi, a z porucznikiem
obszedł się podobnie jak uprzednio z Batesem, to jest związał
mu ręce za plecami. Oficer próbował protestować, ale
Cheshire przyłożył do jego ucha wylot lufy karabinowej
i obiecał, że w łeb mu palnie, jeżeli piśnie bodaj słowo. Frere
spojrzał w złośliwe oczy Rexa i zamilkł, bo uprzytomnił
sobie, że jedno drgnienie palca łatwo może wyrównać dawne
rachunki.
144
10
Dożywotnie
zesłanie
145
Zechce pan do nas pozwolić, panie poruczniku
odezwał się Rex z ironiczną uprzejmością. Ubole-
wam, że musiałem pana spętać, ale należało wziąć pod
uwagę nie tylko pańską wygodę, lecz również nasze bez-
pieczeństwo.
Oficer sposępniał jeszcze bardziej i przelazłszy niezręcz-
nie do szalupy, upadł. W więzach nie mógł podnieść się bez
pomocy, więc Russen dzwignął go za kołnierz, postawił na
nogi i wybuchnął grubiańskim śmiechem, który zabolał
sponiewieranego oficera jeszcze dotkliwiej niż powróz na
rękach.
Biedna pani Vickers wyczuła to iście niewieścim instynk-
tem i mimo własnych trosk znalazła siłę, by udzielić pocie-
chy.
Nędznicy! szepnęła, gdy posadzono obok niej
porucznika. Jak mogą tak pana dręczyć!
Sylwia nie powiedziała nic, tylko jak gdyby odsunęła się
od sąsiada. Być może dziecięca fantazja widziała w nim
odzianego w złocisty pancerz, uzbrojonego od stóp do
głów rycerza, co pospieszy z odsieczą, albo przynajmniej
krzepkiego bohatera, który przybędzie i rozwikła kłopoty.
Jeżeli dziewczynka snuła podobne rojenia, surowa rzeczywi-
stość musiała ją zmrozić. Pan Frere czerwony, zasapany,
nieporadny, również w pętach nie miał w sobie nic heroicz-
nego.
A teraz, chłopcy, dajemy wam wybór odezwał się
Rex, przejmując bezwiednie niedbale władczy ton Frere'a.
Możecie zostać za Bramą Piekieł albo odpłynąć z nami.
%7łołnierze milczeli niezdecydowani. Podróż z buntow-
nikami to niewątpliwie długa i ciężka harówka, a u jej kresu
być może szubienica. Natomiast pozostanie z jeńcami ozna-
czało według wszelkiego prawdopodobieństwa śmierć gło-
dową na jałowym i bezludnym wybrzeżu. Jak to często bywa
w podobnych razach, szalę przeważył drobiazg. Grimes
z wolna odzyskiwał zmysły, zrozumiał więc propozycję
Dandysa, a że był jeszcze niezupełnie przytomny, nie mógł
powstrzymać się od komentarza.
Przystańcie do nich, dziady mruknął. Przynaj-
mniej zostawicie za sobą samych porządnych ludzi. Ale
dostaniecie za to wały! Zobaczycie!
Ostatnie słowa Grimesa kojarzyły się z najprzykrzejszym
składnikiem dyscypliny wojskowej z chłostą a zatem
podziałały na wyobraznię dobranej pary, skorej i tak do
zrzucenia jarzma.
%7łycie żołnierza w kolonii karnej było w owe lata ciężkie.
Nierzadko brakowało prowiantu, a wszelkie dostępne gdzie
indziej rozrywki zastępował żelazny rygor i surowe kary. Nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]