[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Niewysoki wie\owiec, którego okna wychodziły na smagane
wiatrem wody Elliot Bay, znajdował się bardzo daleko od gorących
i wilgotnych, zielonych d\ungli Myanmaru. Albo Birmy,
jak nazywają ten kraj uparci handlarze kamieni szlachetnych.
Nikt nie zapłaciłby dodatkowego centa za myanmarski rubin,
ale piękny krwistoczerwony birmański kamień... Och! Dla czegoś
takiego warto zaryzykować \ycie i narazić się na kalectwo.
Tak przynajmniej wyglądała teoria. Z tego te\ powodu
Owen Walker chodził obecnie o lasce. Na szczęście jego lewa
noga ju\ niemal całkiem wyzdrowiała.
- Paan mniee wzyywaał? - spytał z południowym akcentem
siedzącego za biurkiem mę\czyznę, chocia\ to on sam
prosił Archera Donovana o spotkanie, nie na odwrót.
Archer zerknął z ukosa na wchodzącego i podniósł dwa
palce, nie przerywając rozmowy telefonicznej.
- To samo powiedziałeś mi w ubiegłym tygodniu. Czy
mam nagrać twoje słowa na taśmę i puścić sobie ponownie za
tydzień? *
Ukrywając uśmiech, Walker postawił karton na podłodze
i rozejrzał się po pomieszczeniu. Biurko Archera było niemal
tak du\e, \e mogło pomieścić wszystkie le\ące na nim papiery.
Na niskiej sofie w sympatycznym kształcie litery L le\ały
w nieładzie biuletyny i czasopisma, omawiające zmiany
polityczne i gospodarcze w ró\nych, najodleglejszych zakątkach
świata. Obok sofy stała elegancka ława. Jej ozdobę stanowiła
szklana rzezba o pięknych kształtach i intensywnych
kolorach, przywodzących na myśl zachód słońca. Te same
barwy powtarzały się na zdobiącym ścianę obrazie, choć tutaj
były \ywsze, bardziej zdecydowane.
Walker zamarł w bezruchu, zapomniał o bolącej nodze
i po prostu zachwycał się pejza\em. Jednym z jego celów \yciowych
było zarobienie takiej ilości pieniędzy, by sobie pozwolić
na kupno pejza\y pędzla Susy Donovan. Na razie nie
miał nic przeciwko czekaniu w biurze jej najstarszego syna.
- Przestań pieprzyć, Jersey - warknął Archer. - Ten transport
miał przyjść cztery tygodnie i cztery dni temu. Albo dostarczysz
towar w ciągu trzech dni, albo uniewa\nimy kontrakt
i będziesz winien Donovan International sześćset kawałków
kary umownej.
Z cichym, zdecydowanym stuknięciem słuchawka opadła
na widełki.
Walker zastanawiał się, czy facet po drugiej stronie kabla
wcią\ jeszcze mówi. Prawdopodobnie tak. Chocia\ w niczym
mu to nie pomo\e. Jedną z rzeczy, które trudno ludziom
zrozumieć, jeśli chodzi o Archera, jest fakt, \e ten facet
myśli to, co mówi, i mówi to, co myśli.
I właśnie dlatego Walker pozostawał z nim w takich dobrych
stosunkach.
Szarozielone oczy Archera zmierzyły mę\czyznę stojącego
cicho po drugiej stronie biurka. W tym momencie Walker
wyglądał jak terenowy znawca kamieni szlachetnych i pilot
handlowej linii lotniczej, latający nad terytoriami, na których
nikt nie mieszka.
Owen często wykonywał dla Donovan International właśnie
taką pracę. D\insy, niebieska bluza robocza, podbita ko\uszkiem
nieprzemakalna kurtka, zniszczone traperki.
I stara jak świat drewniana laseczka. Archer podejrzewał,
i\ ów pręt jest bardziej środkiem ostro\ności ni\ koniecznością.
Nawet podczas rekonwalescencji Walker poruszał się
Strona 31
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
miękko jak kot. Potrafił równie\ bardzo szybko myśleć, choć
robił, co mógł, by zamaskować ten fakt południowym akcentem,
postawą dobrego kumpla i ciemną, krótko przyciętą bro-
I
dą. Zarost Archera był nieco dłu\szy - jego \ona lubiła czuć
miękkie włoski na swojej skórze.
- Faith doprowadza do czerwoności kable telefoniczne - I
powiedział Archer.
- Nie odpowiada jej mój zastępca? - spytał niewinnie
Walker.
- Wybiera się tu, by osobiście mnie złajać. I usłyszeć, jak
na ciebie krzyczę. Przynajmniej ma nadzieję, \e to zrobię.
No i powiedz mi, będę na ciebie krzyczał?
Walker niemal się uśmiechnął. Archer nigdy nie krzyczał.
Lepsze rezultaty osiągał, nie otwierając ust. Potrafił patrzeć
na ludzi w taki sposób, \e najchętniej skryliby się w mysiej
dziurze.
- Mo\esz pokrzyczeć, szefie. Dzięki temu twoja siostra
du\o lepiej się poczuje.
Archer przeczesał palcami włosy.
- I pomyśleć, \e ten hardy gość jeszcze niecały tydzień
temu ledwo trzymał się na nogach.
- Dopisało mi szczęście. Bandyci, z którymi się stykałem,
byli za biedni, \eby kupić kule do swoich kałasznikowów.
Archer blado się uśmiechnął.
- Kałasznikowów? Tych rosyjskich antyków?
- Jak się je naładuje, potrafią pluć prawdziwym ogniem.
- Całkiem niezle słu\ą równie\ jako pałki.
- Nie będę się z tobą sprzeczał - przyznał Walker sucho.
- Na dowód tego mogę pokazać swoje siniaki.
- Dobrze przynajmniej, \e te błazny nie miały no\y.
- Miały.
Archer przymru\ył oczy. Spod sterty papierowych teczek
wyjął kilka kartek. Szybko je przerzucił. Na trzech stronach
znajdowało się podsumowanie trzymiesięcznej pracy. Walker
był znany z lakonicznych raportów.
- Nie widzę tu \adnej wzmianki o no\ach.
Walker wzruszył ramionami.
- Nie poszatkowali mnie, więc po co miałem o tym wspominać?
- Czy to znaczy, \e gdybyś nie odniósł \adnych obra\eń,
nie napisałbyś nawet o zasadzce?
- Tobie i Kyle'owi bardzo zale\y na zdobyciu wysokiej
jakości rubinów, które nie przeszły obróbki cieplnej w jednym
z pieców nale\ących do tajlandzkiego kartelu. Miałem
za zadanie sprawdzić ewentualne mo\liwości, a nie skar\yć
się na warunki pobytu.
Archer wyjął ostatnią stronę raportu i zaczął czytać na
głos.
-  Szanse dotarcia przed Tajlandczykami do górników,
którzy wydobywają rubiny, ilub przemytników są naprawdę
nikłe".
Uniósł głowę i zmierzył Walkera spojrzeniem, które
u większości ludzi wywołałoby niepokój. Walker nie zareagował.
Między innymi dlatego Archer tak go lubił.
- Chcesz coś jeszcze dodać?
- Tak, cholernie.
- Słucham?
- Szanse są cholernie nikłe. Nie chciałem w oficjalnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •