[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiem inna.
S
R
- Zawdzięczam to Mitchowi - odparła Rose. -
Rodzice zagrozili, że mnie wydziedziczą, jeśli z nim
nie zerwę. Gdybym ich posłuchała, byłabym teraz
ponurą, zawiedzioną i obrażoną na cały świat jak oni
u schyłku życia. Postanowiłam wyjechać z Mitchem.
Kiedy ojciec się o tym dowiedział, ponownie zagroził
wydziedziczeniem. Zamieszkaliśmy w Kalifornii.
Ojciec nigdy się do mnie nie odezwał, ale po latach
dowiedziałam się od matki, że tego żałował, był jed-
nak zbyt dumny, żeby przyznać się do błędu. Przeży-
łam z Mitchem trzydzieści lat. Miał wypadek na ża-
glach i zginął niedługo przed swoimi pięćdziesiątymi
urodzinami. Parę lat po jego śmierci na prośbę matki
wróciłam do Youngsville.
Zapadło milczenie. Sylwia usiadła obok Rose i
przytuliła ją mocno. Wszystkie miały łzy w oczach.
- Moje kochane! - Rose nagle poweselała. -
Przygotowałam dla was prezenty gwiazdkowe.
- A my nic ci nie przyniosłyśmy - zmartwiła się
Sylwia. Zakłopotane przyjaciółki pokiwały głowami.
- Nie szkodzi. - Rose wstała i podeszła do pięknej
starej komody. - To wyjątkowe upominki. Muszę je
wam dać od razu, nie mogę z tym zwlekać. - Wrę-
czyła każdej z czterech dziewczyn dużą kopertę prze-
wiązaną czerwonymi i srebrnymi wstążkami.
- Co to jest? - spytała zaintrygowana Lila.
- Zmiało, moje kochane! - zawołała Sylwia. -
Otwieram swoją.
Przyjaciółki poszły w jej ślady i wkrótce każda
S
R
z nich trzymała w ręku urzędowy dokument, czytając
go uważnie.
- Rose! - Sylwia zerwała się na równe nogi. - Nie
możesz tego zrobić!
- Wręcz przeciwnie - odparła pogodnie, spoglą-
dając na osłupiałą dziewczynę. - Akcje Colette nie są
mi potrzebne, więc każdej z was dałam po dwanaście
procent.
- Rose, nie możemy przyjąć takiego daru. To prze-
cież twoje dziedzictwo - tłumaczyła Jayne.
- I zródło dochodu - wtrąciła praktyczna Lila.
- Z dywidendy mam więcej, niż mi potrzeba. Je-
stem zabezpieczona do końca życia. A firma wcale
nie jest dla mnie taka ważna. Pracujecie tam, więc siłą
rzeczy jej sprawy znacznie bardziej was interesują. -
Westchnęła głęboko. - Wszystkie cztery jesteście dla
mnie jak córki, więc chcę, żebyście miały udział w
moim dziedzictwie. Ten prezent to dar serca i tak go
przyjmijcie. W zamian proszę tylko o waszą życzli-
wość.
Przyjaciółki jednocześnie podbiegły do Rose.
Uściskom i całusom nie było końca. Sylwia z rozpa-
czą myślała o wyjezdzie z Youngsville i rozstaniu z
ludzmi, których gorąco kochała.
Dwie godziny pózniej pożegnała się i wróciła do
ciemnego mieszkania. Zapaliła lampkę w holu, po-
wiesiła płaszcz, odwróciła się... i omal nie dostała
ataku serca. W salonie na białej kanapie siedział Mar-
kus.
- Jak tu wszedłeś? - zapytała. - Niewiele brako-
wało, żebym umarła ze strachu!
S
R
- Rose dała mi zapasowy klucz - odparł. Nie wstał,
tylko obserwował ją, siedząc w półmroku.
Rose dała mu klucz? Co jej strzeliło do głowy?
- Uznała, że musimy pogadać - dodał, jakby czytał
w myślach Sylwii.
Serce jej kołatało. Machinalnie położyła na stoliku
kopertę otrzymaną od Rose i splotła przed sobą drżące
dłonie.
- Myliła się. Nie mamy o czym rozmawiać. Przy-
znaję, że zachowałeś się dziś wspaniale i jestem ci za
to wdzięczna, podobnie jak wszyscy moi koledzy
obecni na zebraniu, ale...
- Dlaczego? - przerwał.
- O co ci chodzi? - Wpatrywała się w niego, jakby
nie wierzyła, że widzi go na własne oczy.
- Dlaczego tak postąpiłem? - Wstał i podszedł do
niej wolno, ale zdecydowanie. - Czemu postano-
wiłem, że Colette będzie istnieć i zyska szansę roz-
woju?
- Skąd mam wiedzieć? - odparła, starając się za-
chować spokój. - Nie mam prawa zadawać takich py-
tań.
- A jeśli ci je przyznam? - odparł cicho.
Nie skorzystam. Przestań mi dokuczać. Bardzo
proszę, rozstańmy się jak ludzie cywilizowani. Nie
chcę tego analizować...
- A ja przeciwnie - wpadł jej w słowo. Dopiero te-
raz usłyszała w jego głosie ton cierpienia. - Chcę wie-
dzieć, dlaczego pokazałaś mi drzwi. Czemu postano-
wiłaś wyjechać do Kalifornii?
S
R
- Dostałam znakomitą posadę. Nie mogłam od
rzucić takiej propozycji.
- Przedstawię ci lepszą.
Przepełniła się czara goryczy.
- Nie chcę żadnych ofert! - krzyknęła Sylwia ła-
miącym się głosem. - Niczego od ciebie nie potrze-
buję. Wyjdz stąd i zostaw mnie w spokoju!
- Nie ma mowy. - Chwycił ją za łokcie, przyciąg-
nął do siebie i objął mocno, uniemożliwiając opór. -
Jesteś na mnie skazana co najmniej przez pół wieku.
Z głową na jego ramieniu rozpłakała się tak żałoś-
nie, jakby jej serce pękło.
Markus był zrozpaczony. Przecież nie chciał spra-
wić jej bólu. Nie zamierzał jej skrzywdzić. Jego Syl-
wia zawsze była nieustraszona i zadziorna. Skoro te-
raz całkiem się załamała, musiał niezle dać się jej we
znaki. Ostrożnie wziął ją na ręce, usiadł wygodnie,
posadził ją sobie na kolanach i kołysał jak dziecko.
- Kochanie, nie płacz - szeptał. - Powiedz, w czym
zawiniłem, a ja postaram się naprawić swój błąd.
- Słyszał błagalny ton w swoim głosie, ale w ogóle się
tym nie przejmował. Był zrozpaczony i zdetermino-
wany. - Ostatnie dni były dla mnie koszmarem. Do-
stawałem szału na samą myśl, że rozdzielą nas setki
kilometrów. Czemu tak postanowiłaś?
- Usłyszałam przypadkiem, że kazałeś przygoto-
wać wszystkie papiery dotyczące Colette. Skąd mia-
łam wiedzieć, że zmieniłeś zdanie?
- I dlatego postanowiłaś o mnie zapomnieć? Z po-
wodu strzępów podsłuchanej rozmowy oraz pochop-
S
R
nego wniosku? - Niespodziewanie ogarnęła go złość.
Trzymając ją w ramionach, zerwał się na równe nogi.
Wykorzystała moment nieuwagi, wyślizgnęła się z je-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]