[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gotowe! roześmiał się Filip nerwowo. Owinął nogę bandażem tak mocno, że unieruchomił
ją zupełnie. Potem podczas gdy Janka wciągała pończochę, wrócił do czółna.
Drżał trochę ze wzruszenia. Doleciał doń głos Janki słodki i nieśmiały, poczuł więc dziecinną,
niepohamowaną radość. Cieszył się przy tym, że mrok osłania wyraz jego twarzy. Dałby natomiast
wiele, żeby zobaczyć teraz twarz Janki.
Jestem już gotowa! mówiła dziewczyna.
Wziął ją zatem na ręce, przeniósł do łodzi i umieścił pośród skór niedzwiedzich, układając w ten
sposób, by mając oparcie dla głowy mogła w razie potrzeby zasnąć. Na rzece, gdzie drzewa nie
rzucały cienia, było znacznie widniej. Zajrzeli sobie w oczy.
Proszę spać nalegał Filip. Ja będę wiosłował. Musimy płynąć całą noc.
Czy pan jest zupełnie pewien spytała Janka drżącym głosem że Piotrowi nie grozi nic
poważnego? Pan by mnie przecież nie oszukiwał?!
Był tylko ogłuszony upewniał Filip. Rana z pewnością nie jest niebezpieczna. Ale czas
naglił, nie mogłem więc czekać aż przyjdzie do siebie. Dopędzi nas wkrótce.
Zajął miejsce na dnie łodzi, podczas gdy Janka leżała w milczeniu pośród skór niedzwiedzich.
Wiosłował długo w ciszy zupełnej. Oczekiwał wciąż, że dziewczyna podejmie rozmowę na nowo,
chociaż sam doradzał jej wypoczynek. Lecz ona nie odzywała się ani słowem. Po upływie pół
godziny zrozumiał, że po prostu usnęła.
Doznał pewnego rozczarowania, lecz równocześnie także nowej przyjemności. Miał najlepszy
dowód jak kompletnie Janka mu ufa. Spała pod jego opieką spokojnie niby dziecko. Nie bała się
nawet pogoni. Mimo pustki bezludnej podkreślonej mrokiem nocnym, nie miała żadnych obaw.
Filipowi krew uderzyła do głowy. Nurzał wiosło jak najciszej, byle nie naruszyć jej snu. Gdyby mógł
tylko wciąż obserwować jej rysy, byłby szczęśliwy zupełnie.
Cisza wydawała mu się mniej kompletna; wypełniały ją bicie jego serca oraz chwilami głębszy
oddech Janki. W miarę jak chwile biegły dziewczyna stawała mu się coraz bliższa, coraz bardziej
własna; czuł ciepło jej obecności. Czasami był pewien, że włosami muska mu wargi, że leży mu na
piersiach jak wtenczas, gdy ją przez wodę przenosił, że ramionami oplata mu szyję. Jakże długo roił
o podobnym szczęściu zanim wreszcie przypadło mu w udziale!
Zerknął w niebo. Księżyc opadł za południowo-zachodnią krawędz boru i zginął już pośród
drzew. Pozostały jedynie gwiazdy rozproszone na firmamencie tak przedziwnie czystym, że nie kalał
go nawet ślad obłoku. Filip zdziwił się przez chwilę, że cały ten blask nie zbudzi śpiącej, lecz nowa
myśl sprawiła, że serce zabiło w nim radośnie. Nawet gwiazdy pilnowały snu dziewczyny! Nawet
gwiazdy nie śmiały naruszyć jej wypoczynku!
- Janko! Moja Janko najmilsza!
Dopiero wymówiwszy te słowa uprzytomnił sobie, że wymawia je głośno. Przeraził się i
nachylony ku śpiącej usiłował zajrzeć w jej rysy. Niemądry okrzyk musiał ją zbudzić. Lecz nie, spała
słodko jak przed chwilą, oddychając miarowo i spokojnie.
Filip zabrał się znów do wiosła. Był już nawet rad, że głośno wyraził swą miłość. Janka
wydawała mu się teraz bliższa, bardziej swojska.
Nigdy dotychczas nie uprzytomnił sobie w zupełności, jak piękna jest głusza, jak przedziwny jest
jej urok. Poprzednie dawne życie, z którym zerwał, dawało zawsze znać o sobie czymś na kształt
gorzkiego smętku. Obecnie wiedział, że przeszłość nie ma nań już najmniejszego wpływu. %7łył
wyłącznie terazniejszością. Woda bulgotała śpiewnie za rufą łodzi; bryzgała srebrnymi kroplami z
unoszonego w powietrze wiosła; szemrała wesoło wśród trzcin i traw przybrzeżnych, a czasem
zadzwoniła niby kryształowy dzwonek.
Dzwięki nocne dobiegały wyrazniej; tłumaczyły się same przez się. Gdy łódz skręcała wokół
rzecznego cypla, Filip usłyszał chlupot i zrozumiał nie widząc, że to łoś spożywa kolację, stojąc po
brzuch w wodzie. Dawniej sięgnąłby zaraz po fuzję, lecz obecnie ten plusk złączył się jedynie w jego
umyśle z harmonią nocy.
Nieco pózniej doleciał doń trzask łamanych chaszczy i dalekie, samotne wycie wilka. Słuchał bez
cienia zdenerwowania, jedynie z pogodnym zadowoleniem. Wszak to przemawiał kraj Janki, ziemia,
w której się wychowała. Co za radość, że każde pchnięcie wiosła wiedzie ich dalej w głąb tej
czarownej krainy.
Skoro się jednak spokojnie zastanowił, zrozumiał, że właściwie Janka jest dla niego istotą
całkowicie obcą. Kochał ją, lecz nic o niej nie wiedział. Niecierpliwie począł wyglądać świtu w
nadziei, że gdy dziewczyna się zbudzi, sama zechce uchylić rąbka tajemnicy. Dowie się może
nareszcie, co ją pchnęło na spotkanie Eileen Brokaw oraz co spowodowało zamach, który skończył
się jej porwaniem a zranieniem Piotra.
Wiosłował jeszcze godzinę, po czym przy świetle zapałki spojrzał na zegarek. Była trzecia.
Janka spoczywała cały czas bez ruchu, lecz gdy zapałka wypaliła się między palcami, a ogarek z
sykiem wpadł w wodę, Filip drgnął słysząc głos dziewczyny.
- Już nadchodzi ranek, prawda proszę pana?
- Za godzinę zacznie świtać odparł Filip. Długo pani spała. Czy nie jest pani teraz głodna?
- Ojciec mój i Piotr zawsze pytają, czy nie jestem głodna, ilekroć im samym głód dokucza
uśmiechnęła się Janka, wyprostowując się równocześnie pośród skór niedzwiedzich. - W tym tobołku
znajdują się rozmaite zapasy, włącznie ze słoikiem oliwek.
- Doskonale! zawołał Filip uradowany. Gdyby jeszcze zechciała pani mówić mi po
imieniu. Ogromnie nie lubię tego słowa pan .
- Jeśli to naprawdę takie ważne, w takim razie zgoda - skinęła głową Janka. - A teraz przyrządzę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]