[ Pobierz całość w formacie PDF ]

o tym, co nas najbardziej ciekawiło i niepokoiło.
Opowiadanie cioci Kabały:
 Kochasie, nie przypuszczałam, że jesteście takie fajtłapy. Wy i ten łysy
wielbiciel Szekspira. To przechodzi ludzkie pojęcie i wyobrażenie. Pierwszy raz
w historii autostopu zdarzyło się, żeby zostawili mnie na lodzie. Ja mu mówię
 Pan chwilę poczeka, nie mam serca zostawiać chłopców w lodowni", a on recy-
tuje mi piątą scenę z trzeciego aktu, a w przerwie mówi:  Dobrze, dobrze". Jak
dobrze, to wysiadam z szoferki i idę na tył wozu. Patrzę, a tu drzwi zamknię-
te. Walę więc pięścią w drzwi, a wy, kochasie, mieliście pewno wosk w uszach.
Wołam:  Niech pan zaczeka", a on już zapuścił motor i rusza. Czy to pięknie
160
urządzić tak ciocię Ulę? Skandal! Przez pół dnia i pół nocy przypominałam sobie
odpowiednie sceny z  Romea i Julii", żeby móc oczarować kierowcę, wysilałam
umysł, ćwiczyłam pamięć, a tu bęc, taka historia.
Co robić? O, gdyby ten łysy Romeo słyszał, czego mu wtedy życzyłam. Gdy-
byście wy wiedzieli, co o was myślałam. Ale co było, to było. Wyszłam na szosę.
Wiadomo, kochasie, że jak się bardzo chce jechać, to nie zjawi się nawet moto-
rower. Czekałam może godzinę, może dwie, a tu pusto, jakby w Polsce jeżdżono
tylko starymi krowami. Nawet starej krowy nie było. A na dodatek ujrzałam siwe-
go gołębia zbierającego na polu ziarno. Nie śmiejcie się, kochasie. Nic nie pomo-
gło splunięcie w cztery strony świata ani nawet kominiarz, którego zobaczyłam
na dachu. Z kominiarzami zwykle tak bywa, że pomagają wtedy, kiedy ich nie
trzeba. Przestałam wierzyć w kominiarzy...
Gdy tylko przestałam w nich wierzyć, zaraz zjawił się motocyklista na nędznej
 wuefemce sto siedemdziesiąt pięć". Ale lepszy rydz niż nic.
Nie miałam bagażu, więc go zastopowałam. Gdy się dowiedział, że chcę z nim
jechać, załamał ręce.  Proszę pani  mówi  rama pod panią pęknie!" Co z ta-
kim robić, kochasie? Ale na wszystko jest rada. Powiedziałam mu, że jego motor
jest najwytrzymalszy na świecie. Nie wiem, czy uwierzył. Grunt, że podwiózł
mnie do Połczyna, a rama na szczęście nie pękła...
Tak, kochasie, królowa autostopu jechała najnędzniej szym wehikułem. Domy-
ślacie się, że w Połczynie nie brałam borowinowych kąpieli. Zasięgnęłam jedynie
języka, co, gdzie, jak? Ale wy, kochasie, nie byliście na tyle domyślni, żeby zo-
stawić przynajmniej karteczkę. Nie wypierajcie się. Jeszcze sporo wody w Wiśle
upłynie, zanim nauczycie się porządnie podróżować...
Miałam jednak szczęście, bo gdy wychodziłam z gospody, zobaczyłam chłop-
ca, który włożył koszulę na lewą stronę. Nie śmiejcie się, to wyjątkowy wypadek,
który niezawodnie pomaga. Wszystko się liczy, kochasie. I wyobrazcie sobie, pa-
trzę, a tu nadjeżdża czarny, urzędowy  mercedes" z Warszawy, najnowszy typ
dwieście dwadzieścia, a w  mercedesie" mój znajomy inżynier z  Centromoru".
Jak pech, to pech. Jak szczęście, to szczęście. Wali prosto do Kołobrzegu w urzę-
dowej sprawie. Wóz pusty. Jechałam jak minister...
Pytacie, dlaczego tak pózno przyjechałam? Przez kulawą kaczkę, moje ko-
chasie. Pod Białogardem  pech chciał  przejechaliśmy kulawą kaczkę. Co
to znaczy? Nie udawajcie, że nie wiecie. Kulawa kaczka zawsze przynosi pecha.
I przyniosła. Za Białogardem strzeliła nam kicha. A na dodatek kierowca, kapu-
ściana głowa, nie zabrał lewarka. Czekamy na jakiś wóz, a tu  jak na złość 
przez godzinę nikt nie nadjeżdża. Dopiero po godzinie przyplątał się jakiś ciągnik
i zmieniliśmy koło...
W Kołobrzegu, proszę bardzo, moje kochasie nareszcie odzyskały rozum
i rozlepiły karteczki. Tak się robi, kochasie. Najważniejsze, to dobra informacja.
Idę ja na dworzec autobusowy, a tu za chwilę nadbiega zdyszany Duduś... Ja-
161
nusz, przepraszam bardzo, i woła:  Ciociu, nieszczęście, Poldek gwizdnął sobie
na nas i sam pojechał w dalszą drogę"...
Opowiadanie Dudusia:
 Przepraszam bardzo, ale co miałem powiedzieć, skoro ten pan z tatuażem
na piersiach poinformował mnie, że Poldek złapał jakiś samochód i pojechał
w nieznanym kierunku. Jeżeli chodzi o tatuaż, to czytałem, że najpiękniej tatu-
owali się Maorysi z Nowej Zelandii. Zresztą jest to zwyczaj barbarzyński i cywi-
lizowani ludzie nie powinni oszpecać się.
Ale zacznijmy od początku. Byłem nieco zdziwiony, bo Poldek został na wy-
dmach. Ostrzegałem go przecież, że może dostać porażenia słonecznego. Nie do-
stał? To tylko szczęśliwy zbieg okoliczności. Gdyby nie skoczył do wody za tą
dziewczynką, chodziłby teraz z ropiejącymi bąblami na plecach. I w ogóle chciał-
bym wspomnieć, że na wydmach nie wolno przebywać. Tak przynajmniej głoszą
tabliczki, które niestety zauważyłem dopiero pózniej.
A więc... byłem nieco zdziwiony, lecz to nie przeszkodziło mi zasnąć w cie-
niu. Gdy się przebudziłem i wróciłem na wydmy, Poldka już nie było. Znając jego
fantazję i wybujałą wyobraznię, mogłem Bóg wie co przypuszczać. Przypuszcza-
łem jednak, że strzelił mu do głowy fantastyczny pomysł...
Proszę cię, nie przerywaj. Już wiem, że zostałeś bohaterem i mają ci przyznać
medal za odwagę. Wtedy, wybacz, nie wiedziałem. Zbliżała się godzina osiemna-
sta, więc poszedłem na dworzec autobusowy. Zasięgnąłem informacji u tego pana
z przechowalni bagażu. Pytałem, czy Poldek nie zabrał naszych rzeczy. Bagaż był
jednak na miejscu. Najlepszy dowód, że Poldek nie zgłosił się. Tymczasem ten
muskularny Maorys z plamami na piersiach i ramionach przysłuchiwał się naszej
rozmowie. Pech chciał, że widział podobnego do Poldka chłopca, który przy stacji
benzynowej zaczepiał kierowców i wreszcie zabrał się autobusem do Kamienia
Pomorskiego...
Mówisz, że takich chłopców jezdzi teraz tysiące. No dobrze, ale skąd ja mo-
głem wiedzieć, że to nie byłeś ty. Nie jestem Sherlockiem Holmesem.
Przepraszam, że posądziłem cię o chęć pozostawienia mnie samego. Ale czy
tylko ja posądzam. Przyznaję, że byłem trochę zaszokowany. Działałem pod wpły-
wem silnych bodzców emocjonalnych... Mam mówić po ludzku, proszę. Posze-
dłem więc na dworzec autobusowy, gdzie czekała już na mnie ciocia Ula. Mieli-
śmy pewne kłopoty z wydostaniem bagażu. Na szczęście w plecaku znaleziono
dokumenty cioci, co najdobitniej stwierdzało naszą tożsamość. Resztę może opo-
wiedzieć ciocia, bo widzę, że ci się nie podoba mój sposób wysławiania.
162
Dalsze opowiadanie cioci Kabały:
 Mnie także nie podoba się. Mówisz jak człowiek dorosły, który połknął
gazetę i odczytuje ją z brzucha. Mam jednak nadzieję, że wnet nauczysz się wy-
sławiać po ludzku. Nauczyłeś się przy mnie gotować kakao i smażyć naleśniki, to
i mówić się nauczysz...
Słuchaj, Poldeczku! Duduś zmienił się nie do poznania. Mówię ci, że z niego
będą jeszcze ludzie. Umie już rozpalać ognisko, rozbijać namiot, włazić na drze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •