[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sally teatralnym gestem zdjęła pokrywę z patery - ciasto czekoladowe!
- Sally, jesteś niesamowita. Nie jadłam ciasta czekoladowego od wieków.
- Przepis mojej mamy.
- Te zawsze są najlepsze. Jesteś naprawdę świetna.
Dobry, południowy komplement, który mógł oznaczać praktycznie wszystko, ale dziś
mówiłam szczerze. Raczej niezbyt często gotuję dla siebie. Wiem, że single powinni gotować
pełne posiłki, kłaść je na stole i zachowywać się tak, jakby mieli towarzystwo, ale naprawdę -
ilu z nich faktycznie tak robi? Podobnie jak Sally, gdy gotuję na całego, to chcę, żeby ktoś to
docenił i się tym cieszył.
- No dobra, to co z tobą i tym pastorem? Prosto w punkt.
- Sally, musisz poczekać, aż coś zjem - powiedziałam.
Czy pieczeń była tego warta?
- Co?
- Oj, Sally, to naprawdę nic takiego. Byłam z Aubreyem Scottem na jednej randce,
poszliśmy do kina. Dobrze się bawiliśmy i poprosił mnie, żebym dziś przyszła do kościoła.
- I poszłaś? Jakie było kazanie?
- Naprawdę dobre. Ma głowę, nie da się ukryć.
- Podoba ci się?
- Tak, ale to wszystko. A co z tobą, Sally, spotykasz się z kimś?
Sally zawsze była tak zajęta zadawaniem pytań innym ludziom, że rzadko to ją
pytano o cokolwiek. Wyglądała na zadowoloną.
- No, skoro już pytasz, to tak.
- Opowiadaj.
- To zabrzmi zabawnie, ale spotykam się z Paulem Allisonem.
- Bratem twojego męża?
- Tak, z tym Paulem Allisonem - powiedziała, kręcąc głową w zdumieniu nad własną
głupotą.
- Zatkało mnie.
Paul Allison był policjantem, detektywem może z dziesięć lat starszym od Arthura - i
jeśli dobrze pamiętałam, to niezbyt lubianym przez Arthura i Lynn. Paul był samotnikiem,
nigdy nie był żonaty, i niezbyt lubił się bratać z kolegami z pracy. Miał przerzedzone,
brązowe włosy, szerokie ramiona, przenikliwe, niebieskie oczy i chyba niezłe jaja.
Widywałam go na wielu imprezach, w których brałam udział, gdy spotykałam się z Arthurem,
ale nigdy nie widziałam go z Sally.
- Od jak dawna to trwa? - zapytałam.
- Od jakichś pięciu miesięcy. Byliśmy na ślubie Arthura i Lynn, próbowałam cię
potem złapać, ale wyszłaś z kościoła, zanim zdążyłam do ciebie podejść. Nie widziałam cię
na przyjęciu&
- Koszmarnie bolała mnie głowa, myślałam, że to początek grypy. Po prostu poszłam
do domu.
- Och, to tylko wesele jak każde inne. Jack Burns za dużo wypił i chciał aresztować
jednego z kelnerów, bo pamiętał, że kiedyś go przymknął za narkotyki.
Teraz jeszcze bardziej się cieszyłam, że mnie to ominęło.
- A co u Perryego? - spytałam niechętnie po chwili ciszy.
Nie miałam ochoty rozmawiać o biednym, chorym Perrym, ale wymagała tego
grzeczność.
- Dzięki, że pytasz -- powiedziała. - Tylu ludzi tego unika dlatego, że jest chory
psychicznie, a nie ma raka, czy czegoś. Ale chcę, żeby inni pytali, i co tydzień go odwiedzam.
Nie chcę, żeby ludzie zapomnieli, że żyje. Naprawdę, Roe, ponieważ Perry jest chory
psychicznie, wszyscy zachowują się tak, jakby nie żył.
- Przykro mi, Sally.
- Cóż, doceniam, że zapytałaś. Już mu lepiej, ale jeszcze nie jest gotowy, żeby wyjść.
Może za jakieś dwa miesiące. Ostatnie trzy czy cztery razy Paul pojechał ze mną.
- On cię musi naprawdę kochać - powiedziałam serdecznie.
- Wiesz - odparła, a twarz jej się rozjaśniła - chyba naprawdę tak jest! Wez talerz,
chyba wszystko jest już gotowe.
Obsłużyłyśmy się same z kuchenki, co mi zupełnie nie przeszkadzało. Usiadłyśmy
przy stole, posmarowałyśmy masłem biskwity, zmówiłyśmy krótką modlitwę i rzuciłyśmy się
na jedzenie, jakbyśmy umierały z głodu.
- Podejrzewam - powiedziałam, gdy już pochwaliłam jedzenie - że chcesz się
dowiedzieć czegoś o domu Jane.
- Aż tak łatwo mnie przejrzeć? Cóż, coś mi się obiło o uszy, i pomyślałam, że
wolałabyś raczej, żebym cię po prostu spytała wprost, niż pozwolić, żeby szerzyły się plotki.
- Właściwie masz rację. Wolę ci wszystko powiedzieć i uciąć spekulacje. Ciekawe,
kto zaczął gadać?
- No, tego&
- Parnell i Leah Engle - wpadłam nagle.
- Trafiony, zatopiony.
- Dobrze, Sally. Będziesz miała plotki na wyłączność. To nie jest materiał na artykuł,
ale znasz tu wszystkich i możesz im podać wiadomości z pierwszej ręki.
- Zamieniam się w słuch - powiedziała Sally z kamienną twarzą.
Opowiedziałam jej więc wersję ocenzurowaną. Oczywiście, pomijając ilość
pieniędzy.
- Jej oszczędności też? - z zazdrością powiedziała Sally. - Osz, ty szczęściaro. Dużo
tego jest?
Poczułam taką radość, jak zwykle, gdy udało mi się zapomnieć o czaszce, a
przypomnieć o pieniądzach. Przytaknęłam z szerokim uśmiechem.
Sally zamknęła oczy, kontemplując radość nagłego otrzymania dużej ilości pieniędzy.
- To wspaniale - powiedziała marzycielsko. - Miło mi wiedzieć, że znam kogoś, komu
przydarzyło się coś takiego. To jak wygrana na loterii.
- Tak, poza tym, że Jane musiała umrzeć, żebym ją dostała.
- Mój Boże, dziewczyno, toż i tak była stara jak węgiel kamienny.
- Och, Sally, Jane nie miała tylu lat, ile ludzie teraz dożywają. Była po
siedemdziesiątce.
- To całkiem sporo. Ja tyle nie pożyję.
- Mam nadzieję, że tak - powiedziałam łagodnie. - Chciałabym, żebyś mi czasem
upiekła trochę biskwitów.
Porozmawiałyśmy jeszcze trochę o Paulu Allisonie, który wydawał się naprawdę
uszczęśliwiać Sally. Potem spytałam ją o Mącona Turnera, jej szefa.
- Zdaje się, że widuje się z moją potencjalną nową sąsiadką, Carey Osland -
powiedziałam neutralnie.
- Ano - powiedziała Sally, kiwając mądrze głową. - Kochają się gorąco i od dawna.
Ta Carey naprawdę pociąga facetów. Ma bogatą historię randek - i małżeństw.
Dokładnie zrozumiałam Sally.
- Naprawdę?
- Och, tak. Najpierw była żoną Bubby Sewella, gdy był jeszcze nikim, zwykłym
prawniczyną zaraz po szkole. Potem to się rozpadło, ona wyszła za Mikea Oslanda, a on, ku
ogólnemu zdziwieniu, którejś nocy wyszedł po pieluchy i nie wrócił. Wszyscy bardzo jej
żałowali, ja także, bo też byłam w zbliżonej sytuacji. Ale jednocześnie myślałam, że mógł
mieć jakiś powód, żeby się tak zachować.
Słuchałam z wytężoną uwagą. Przez głowę przemykały mi rozmaite scenariusze. Mąż
Carey zabija jej kochanka, a potem ucieka. Kochankiem mógł być Mark Kapłan, zaginiony
lokator Rideoutów, albo ktoś jeszcze inny. A może czaszka należała do samego Mikea
Oslanda, którego do tej postaci zredukował kochanek Carey albo sama Carey.
- Ale ona mieszka z córeczką - powiedziałam, chcąc być sprawiedliwa.
- Zastanawiasz się, co jej mówi, gdy ma towarzystwo na noc? - Sally nałożyła sobie
jeszcze pieczeni.
Nie podobał mi się kierunek, w którym poszła ta rozmowa. - Cóż, była dla mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •