[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bardzo wolno. Firkin, osiągnąwszy podest, upadł na kolana i pocałował podło-
że, jakby było dawno niewidzianym przyjacielem, który wyjechał na wakacje za
granicę i tak mu się spodobało, że chciałby zostać tam na stałe, a teraz wracał
niechętnie tylko dlatego, że skończyły mu się pieniądze. Położył się, zamykając
mocno oczy, i szeptał żałośnie, czując podnoszące na duchu przyciąganie ziem-
skie, przyciąganie w jednym tylko kierunku. Kierunku, który nazywał  dołem .
W ciągu kilku minut, dysząc jak lokomotywa, dołączył do reszty zamykający
pochód Pasztetnik.
 Nigdy się niczego nie nauczysz, czyż nie?  skarcił Firkina Merlot.
Przed nimi ciągnął się zakończony zakrętem korytarz, wejście do drugiego,
mniejszego, znajdowało się po prawej. Firkin, wzruszając ramionami, wpełzł doń
i usiadł, opierając się plecami o ścianę. Zimny kamień sprawił, że poczuł się pew-
niej i stopniowo opanował nerwy. Jego zmysły doszły do siebie i wkrótce zdał
sobie sprawę z toczącej się obok rozmowy. Dotarł do niego głos Cukinii.
 Co jesz?
 Czasztko  brzmiała odpowiedz Beczki.
Zmieszany Firkin otworzył oczy i ujrzał Beczkę jedzącego duże, złociste ciast-
ko zbożowe.
 Skąd je masz?  dopytywała się dziewczynka.
 Eee. . . ja je. . . tego. . . znalazłem!  odparł zakłopotany chłopiec.
 Gdzie?
 Leżało sobie i. . . eee. . .
 Tata się wścieknie, kiedy to zauważy.
 I tak było ich za dużo dla waszej szóstki.
 Ale to kradzież!
 Nie, to podatek!  butnie odparł zarzut Beczka.  Najwyższy czas, żeby-
śmy coś odzyskali, prawda, Firkin?
Uśmiechnął się i podał przyjacielowi ciastko. Firkin ugryzł kawałek.
 Moich pasztecików już nie łaska?  dobiegł zza ich pleców kpiarski głos
Pasztetnika.
 Po prostu miałem ochotę na. . .
 Ciii!  pisnął Firkin, kładąc palec na usta.
 Co?  szepnął Beczka.
 Słyszę jakieś głosy.
Zza rogu korytarza dobiegało głębokie, powolne mamrotanie. Firkin podkradł
się tam, rozejrzał i po chwili wrócił.
 Dwóch Czarnych Strażników  obwieścił drżącym głosem.
180
 Co my teraz zrobimy?  zapytał przerażony Beczka.
 Zostawcie to mnie  powiedział stanowczo Merlot.  Mam w tym wpra-
wę.
Ruszył spokojnie i melodyjnie do przodu, delikatnie podzwaniając dzwonecz-
kami u butów. Firkin, Beczka i Pasztetnik z otwartymi ustami obserwowali, jak
czarodziej skręca za róg.
 Jaki on odważny!  wyszeptała z respektem Cukinia.
Gdy zniknął im z oczu, oczekiwali odgłosów taumaturgicznej destrukcji czy-
nionej przez Merlota ciskanymi w przeciwników błyskawicami energii. Zamiast
tego jednakże zza rogu dobiegł ich ciepły i kojący głos czarodzieja.
 Dzień dobry panom. Będą panowie tak łaskawi i powiedzą nam, gdzie mo-
glibyśmy znalezć króla, czyż nie?
Bartosz i Matusz popatrzyli po sobie z niedowierzaniem, przytaknęli, zrozu-
miawszy się bez słów, po czym popędzili za uciekającym za róg czarodziejem,
powiewającymi połami jego peleryny i lecącą u jego boku sową.
 Tędy!  krzyknął Merlot do Firkina, wskazując niewielki korytarz po swo-
jej prawej stronie. Po chwili wszyscy poza czarodziejem mknęli nim co sił w no-
gach, będąc daleko już od wyłaniających się zza rogu strażników.
 Poszli tamtędy  poinformował strażników Merlot, palcem wskazując
mniejsze z przejść. Ci podziękowali skinieniem głowy i nie zwalniając, pobiegli
dalej.
Głośne kroki sześciu par biegnących stóp i krzyki w rodzaju  Chodz tu do
mnie! ,  Wracaj! oraz dość częstego  Ratunku! zaskakująco szybko zmieniły
się w zwykłe echo.
 Doskonale, Arbutusie  powiedział Merlot, nonszalancko opierając się
o ścianę i nasłuchując gwałtownie cichnących dzwięków.  To powinno ich za-
jąć. Teraz wezmy się do prawdziwej roboty.  Entuzjastycznie zatarł ręce.
 W porządeczku, kapitanie!  zaskrzeczał głupawo Arbutus.
 Skoro tak, to czy nie miałbyś ochoty pogadać z pewnymi gołębiami. . . ?
* * *
Król Klayth na powrót znalazł się w swoim ulubionym miejscu, bibliotece,
robił to, co lubił robić najbardziej  czytał.
Coś jednak było z nim nie w porządku. Wpatrywał się uważnie w karty księ-
gi leżącej przed nim na masywnym stole, ale jego myśli krążyły wokół zupełnie
innych spraw. Stał pochylony nad otwartą księgą, wspierając głowę na rękach
i opierając się łokciami o stół. Podrapał się po głowie i popatrzył w sufit, bez-
181
myślnie bębniąc palcami po blacie. Ciężko westchnął. W myślach opuścił już
fabułę książki, bibliotekę i zamek. Znów przebywał w spichlerzach. Wciąż nie
mógł uwierzyć, że są takie wielkie, a przede wszystkim  kompletnie puste. Wy-
prostował się i jął bez celu przechadzać się po bibliotece. Obojętnie mijał rzędy
zatęchłych ksiąg, upchniętych na wysokich, zakurzonych regałach, o których za-
wartości mogły dawać wyobrażenie jedynie drobne literki oznaczające poszcze-
gólne działy. Szwendał się tak, co jakiś czas wyciągając z półki jakąś przypadko-
wą książkę, kartkując ją od niechcenia i odkładając na miejsce. W końcu dotarł do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •