[ Pobierz całość w formacie PDF ]

teraz wiązał do nich porobione z karniszy haki. Za pasem zatknięte tkwiły dwa noże do
krojenia chleba o drewnianych rączkach i szerokich ostrzach. Jeżeli chodzi o Macierzankę, to
do ciężkiej dębowej nogi, wyrwanej z ławy, przywiązał na sznurku dwa żelazne odważniki.
Próbując skuteczności swej broni, walił w ścianę, a tynk odpadał płatami. Nerwus skończył
czyścić rusznicę i z pięknie zdobionego porcelanowego rogu sypał proch. Latała mu głowa,
podrygiwały ramiona, drżały nogi, ale dłonie pewnie i spokojnie napełniały długą lufę. Kiedy
ubił proch szpikulcem rożna i przystemplował kawałkiem gazety, z dumą obwieścił:
- Jestem gotowy.
- Ja też - potwierdził Rzepek.
- Bawarczyk też być gotów.
- I ja - uśmiechnął się Macierzanka - cholipa.
Ramon wyciągnął przed siebie pięści.
- Boksowałem kiedyś - wyszeptał jakby zawstydzony.
- Wesprę was modlitwą - oświadczył Apostoł, wydobywając zza pazuchy
wytłuszczone kartki Najnowszego Testamentu.
- Dobrze, jesteśmy przygotowani. - Nerwus przejął rolę wodza. - Teraz musimy
opracować plan. Każda bitwa musi być przygotowana. To się nazywa strategia... - Umilkł i
popatrzył, czy właściwie doceniają jego znajomość rzeczy. Doceniali. - Należy ustalić, kto co
będzie robił, którędy się tam dostaniemy, jak odbijemy Schizo i sposób na odwrót.
- O świcie ich zaatakujemy! - zawołał Rzepek, wiążąc przepaskę na oku. -
Zaatakujemy ich o świcie i rozszarpiemy na kawałki!
- Cholipa, dobrze mówi, zawsze napada się o świcie, cholipa, i rozwalamy wszystko,
cholipa, na proszek.
- I spalimy - ponuro zakomunikował Bawarczyk.
- Spokojnie, spokojnie - Nerwus zerwał się ze stołka - musi być plan. Zacznijmy po
kolei...
*
Obudziłem się z koszmarnego snu. Nie wiem, która była godzina, nie wiem nawet, czy
nadszedł już dzień czy wciąż trwała noc. Było mi niedobrze. Głowa sprawiała wrażenie
ogromnej dyni osadzonej na cienkiej łodyżce, bani mogącej lada chwila spaść i potoczyć się
po obłożonej puchową wykładziną podłodze. %7łołądek na gwałt próbował wylezć przez gardło
razem z całą swoją zawartością, a płuca zapragnęły wypluć osady mułu gromadzonego przez
lata obcowania ze śmierdzącym powietrzem. I do tego miałem jeszcze skrzyżowane oczy,
które rejestrowały obrazy stron odwrotnych do ich położenia. Niech to szlag trafi.
Sięgnąłem po brązową pękatą butelkę, ale moja ręka utknęła w czyichś palcach. Tępo
patrzyłem na swój nadgarstek obejmowany przez smukłą upierścienioną dłoń. Niewątpliwie
kobiecą dłoń. Spojrzałem w górę - to nie była kobieta, to była Przełożona Kostnicy.
W mdłym świetle żarówki widziałem jej nieprzyzwoicie piękną twarz ozdobioną
uśmiechem numer siedem:  Och, kochanie, może już wystarczy, będziesz się pózniej zle
czuł". Gorszego przebudzenia nie mogłem sobie wymyślić.
- Czy jestem już w piekle? - zapytałem, pokonując opór drewnianego języka.
Uśmiech numer siedem znikł, a w jego miejsce pojawił się numer dziewiąty:  Och,
kochanie, cieszę się, że masz dobry humor".
- Nie, wciąż jeszcze jesteś w klinice. Ale w zasadzie to na jedno wychodzi - zabrzmiał
jej ciepły jak wrzący ołów głos.
- To dobrze, bo bałem się, że przeznaczono nas do jednego kotła.
- Zabawne, Schizo, bardzo zabawne. - Zrezygnowała z demonstrowania doskonale
równych i doskonale białych zębów. Grymas złości ściągnął pełne usta w wąską kreskę. -
Miałam nadzieję, że czegoś się nauczyłeś... Trudno, nie będę więcej próbować.
Porozmawiajmy szczerze.
Roześmiałem się tak głośno, że aż mi mózg zabulgotał. Natychmiast zrezygnowałem z
demonstracyjnego rechotu i dalej rechotałem wewnętrznie.
- Szczerze? Przełożona Kostnicy rozmawiająca szczerze, cud, cholera, Apostoł miał
rację, dnia piątego zaczną się cuda.
- Chcę ci zaproponować układ...
- Grzecznie umrę, a ty zasadzisz na grobie najpiękniejsze, jakie tylko dostaniesz,
kwiaty? - przerwałem. - Kochanie, wez ten swój układ, wez to swoje piękne ciało, wez tę
swoją piękną twarz i odpierdol się wreszcie, dobrze?
- Chyba nie rozumiesz...
- Rozumiem, doskonale rozumiem. Przyszłaś straszyć. Zrób, co ci każą, bo jak nie, to
pójdziesz do ziemi. Rozumiem, świetnie rozumiem. Tylko że ja umarłem już dawno, wisi mi
twoje wygrażanie, najtrudniejsza była przecież ta pierwsza śmierć.
- Zdaje ci się tylko...
- Czyżby stary Madej udoskonalił swoje łoże? Będą tortury? A może lufa w oku i
wypróbowany tekst:  Liczę do trzech"? Zliczna, twoje zło potrafię zrozumieć, głupoty nie.
- Ty, ty mówisz o głupocie?! Zamknij się na chwilę i posłuchaj. Zrobił się duży
bałagan, bardzo duży. Ten cholerny krzyż i twoje cholerne gadanie sprawiło, że awaria w
King's Power przestała być sprawą tylko naszego Miasta. Elektrownia już jest oblężona przez
setki reporterów i tysiące fanatyków. Z każdą godziną napływają nowi, z całego kraju. Wiesz,
durniu, co oznacza termin:  sprawa polityczna"? No więc dowiedz się, że to już jest sprawą
polityczną, zainteresowanie sięga samej góry, zaniepokojeni są nawet ci najważniejsi. I taka
gówniana osoba jak Schizo mało kogo obchodzi...
- A jednak przyszłaś tutaj.
- Dać ci szansę, sukinsynu, dać ci najwspanialszą szansę, jaką miałeś kiedykolwiek w
życiu.
- Kupiłaś nową gilotynę?
- Jeden bardzo ważny polityk - nie zwróciła uwagi na moje docinki - ma na widoku
bardzo ważne stanowisko i brakuje mu tylko niewielu głosów. Pomijając fakt, że ma bardzo
wpływowych przyjaciół i bardzo dużo pieniędzy, jest bardzo dobrym człowiekiem i chciałby
cię poprzeć. Rozumiesz, idioto?
- Rozumiem. W zamian ja mam poprzeć jego, tak?
- Nigdy nie miałeś okazji zyskać więcej.
- Ty też... A co z szanownym prezesem King s Power?
- Niech się sam martwi o siebie.
- Przypuszczam, że gdybym określił cię mianem kurwy, potraktowałabyś to jako
komplement?
- Zgadłeś.
- A jeśli powiem, żeby ten bardzo ważny polityk wsadził sobie swoje miłosierdzie
bardzo głęboko w dupę?
- Szczerze?
- Już drugi raz dzisiaj żartujesz.
- W najbliższym czasie gazety zamieszczą sprawozdanie z twojej z nim rozmowy.
Oczywiście przyjaznej, owocnej i pełnej wzajemnego zrozumienia. Udzielisz mu wszelkiego
poparcia... Nie muszę chyba mówić, że dwa dni pózniej te same gazety wydrukują twój
nekrolog...
- Nie musisz.
- %7ływy byłbyś bardziej użyteczny, ale martwy też się przydasz.
- Czyli mam wybór: być pięknym, bogatym i zdrowym albo brzydkim, biednym i
martwym?
- Trafiłeś w dziesiątkę.
- Czy koń też zmienił obóz?
- Jaki koń? - zdziwiła się.
- Ordynator tego uroczego przybytku.
- Dokładnie w momencie, w którym przekroczyłam próg jego gabinetu.
- Czyli nie mam żadnego wyboru?
- %7ładnego.
- To dobrze, bo już myślałem, że coś skrewiłaś. Zgadzam się...
- Wspaniale. Wiedziałam...
- Zgadzam się, żeby ten bardzo ważny polityk wsadził sobie swoje miłosierdzie bardzo
głęboko w dupę.
Zaniemówiła. Połknęła naraz całe powietrze z pokoju i na chwilę zapomniała o
oddychaniu. Nie mogłem patrzeć na jej wytrzeszczone oczy - piękne, duże, orzechowe,
wytrzeszczone oczy - sięgnąłem więc po butlę i solidnie pociągnąłem. Piekący płyn sprawił,
że i ja zamilkłem. Pomilczeliśmy więc jeszcze jakiś czas i kiedy po raz drugi podniosłem
flaszkę, ona też zapragnęła ulżyć płucom.
- Ty skurwielu - wysyczała, wypuszczając powietrze. - Ty pierdolony skurwielu.
- Czyżbyś jednak coś skrewiła? - zapytałem uprzejmie.
- Jedyną rzecz, bydlaku, jedną jedyną rzecz. Nie powinnam była pozwolić ci wtedy
odejść...
- Tak?
- Bez noża w plecach!
- Zawsze powtarzałem, że za mało czasu poświęcasz kuchni.
- Jeszcze nic straconego.
- No właśnie, przez brzuch do serca. Musisz kupić bardzo długi nóż...
- Kupię najdłuższy!
- Tylko znowu czegoś nie spierdol... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •