[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Co za idiotyzm!
Nie mógł pan magister wzbudzać u dzieci wstrętu do czekolady?
Jaka oszczędność dla rodziców i w ogóle!
Nie pomyślał pan magister, oj, nie pomyślał.
Ka\dy, a przynajmniej większość z nas, nałogowych alkoholików, nie znosi smaku
i zapachu alkoholu.
Czasami samo powąchanie butelki wyzwala torsje.
I co?
Nic, rzyga się i pije.
I myśli się, jak zabraknie, czy by nie wypić rzygowin!
Wątpię, czy przed zaaplikowaniem apomorfiny nam, w końcu ludziom,
przeprowadzano jakiekolwiek doświadczenia.
Bo na kim?
Na szczurach czy królikach - alkoholikach?
Musiano by je przedtem nauczyć pić wódkę.
A mo\e to my mieliśmy być królikami doświadczalnymi w tamtych latach?
Szkoda tylko tych, którzy odbycie całej "kuracji wstrętowej" przypłacili
\yciem.
A było ich wielu.
Całą resztę wstrętowców spotykałem pózniej w knajpach, melinach czy hotelach,
chłepczących obojętnie koniak czy denaturat, bez smaku, lecz z zacietrzewieniem.
Następny oddział.
Insulina.
Nie wiedziałem, czy "Maskotka" (zawsze myślałem o niej pseudonimem z Powstania)
skierowała mnie na ten oddział, bym się przeraził.
Nie mogłem dociec, z czego tu leczą.
Z alkoholizmu czy innych chorób psychicznych?
Pytać nie śmiałem.
Wzbudzał grozę widok chorych w śpiączce pozastrzykowej, ale po przebudzeniu
robili wra\enie nale\ących do nas, "mądrychgłupich".
Wnioskowałem z tego, \e są alkoholikami.
Zastrzyki insuliny otrzymywali jedni większe, inni mniejsze.
Uzale\nione były widocznie od psychofizycznych sił organizmu.
Po zastrzykach zapadali w sen.
Sanitariusze roznosili po\ywienie na szafki stające przy ka\dym łó\ku.
Przewa\nie chleb, marmoladę, miód i przesłodzoną herbatę.
Następnie przywiązywali śpiących pasami do łó\ek.
Po jakimś czasie rozpoczynało się misterium ataku insulinowego.
Najpierw ten i ów zaczynał naprę\ać ciało.
Muskuły napinały się, drgały mięśnie ud, brzucha i piersi.
Podrzuty ciał nabierały rytmu i szybkości.
W końcu ciała chorych śpiących zaczynały szaleć.
Naprę\ały się do granic wytrzymałości skóry, opadały zwiotczałe, by za chwilę
znów rzucać się, prę\yć, wyginać w beznadziejnej szarpaninie z pasami.
Ogromnie się przy tym pocili.
Zwiadczyło to o potędze wysiłku.
Pierwszego dnia myślałem, \e zaprowadzono mnie do izby tortur.
Dzika walka skrępowanych ciał nie odbywała się w ciszy.
Chorzy wydawali ogłuszające, zwierzęce ryki.
Skowyczeli, piali i charczeli.
Skąd w człowieku taki ton i taka siła głosu?
Orgia wrzasków i walki trwała od piętnastu do trzydziestu minut.
Chorzy budzili się jak zdjęci z krzy\a.
Sanitariusze odpinali pasy.
Natychmiast wymieniali przepoconą pościel.
Pacjenci po ataku odczuwali wściekły głód.
Odcukrzony insuliną organizm domagał się normy.
Osłabieni, pałaszowali marmoladę, miód, chleb, a\ im się uszy trzęsły.
Nie pamiętali, co prze\ywali w pozastrzykowej śpiączce.
Powracali z tajemnych psychicznych mroków w tajemny świat niewiedzy co do
przyszłości ich chorób.
Strona 78
16474
Le\ałem wśród nich tydzień.
Byłem świadkiem tortur i walki skazańców przed egzekucją.
Wieczorami grałem z nimi w warcaby.
Jak straszna sprawa rozgrywała się w ich mózgach w ciągu tych minut?
Czy przyniosła im wybawienie z potworności nałogu?
Nie wiem.
Nigdy się nie spotkaliśmy.
Zmierć w delirium!
Uniknąłem jej.
Pokłon za to wszystkim, którzy mi pomogli.
Przede wszystkim lekarzom.
Tobie, Pani Doktor "Maskotko".
Zmierć w delirium!
Poznałem jej uwerturę.
Najstraszniejsza śmierć świata.
Gorsza od samospalenia, od zasypania \ywcem.
Zmierć wybrana jak kochanka o figurze kościotrupa z kosą.
Z mo\liwością długotrwałej agonii od pierwszego kieliszka.
Zmierć w mękach przerazliwego strachu.
W męce szaleństwa, w obłędzie.
Byłem przy niej.
Kazano mi "przera\ać się" nią przez patrzenie w rozwarte oczy konającego
człowieka.
Nie widzące, szkliste, lecz transmitujące z mózgu ogrom męczarni psychicznych.
Przypomniałem sobie walkę z potworem z masy much i wiedziałem, jak umiera ten
młody jeszcze mę\czyzna.
Le\ał w separatce, podłączony do butelki z tlenem.
Umierał w piękny majowy dzień.
Za kratą okna śpiewały ptaki.
Gdy skonał, poczułem gnilny smród wnętrzności.
Majowy brzask i jego śmierć najbardziej mnie przeraziły...
"Maskotka" \egnała mnie uśmiechem nadziei, nasyconym ciepłem.
Tak jak wtedy, gdy ratowała mnie wyciągniętego z gruzów bunkra w fabryce
"Opla".
Byłem ubrany.
Siedzieliśmy w małym holu.
- Widziałeś?
- Skinąłem głową.
Milczała chwilę, patrząc tym ciepłym spojrzeniem z młodości.
- Co myślisz?
- Musiałem jej powiedzieć to, czego nie mogłem wyznać mamie, ojcu czy \onie.
Nawet sobie przyznawałem rację jedynie w chwilach załamania.
Ale to była prawda.
Ona powinna ją znać.
Uśmiech w jej oczach przygasł.
- Wiesz, "Maskotko", powinienem był zostać w gruzach bunkra...
- Chyba mi się wydawało, \e jej oczy zabłyszczały łzami, bo to moje
zwilgotniały, gdy patrzyłem na drzwi wyjściowe.
śycie czekało.
Ucałowałem jej dłoń i wyszedłem.
W szpitalu otrzymałem list.
Dziadek Prat zmarł.
W kilka dni po zabraniu mnie, na jego interwencję, do szpitala.
Odszedł spokojnie.
W swym starym łó\ku, wśród porozbijanych przeze mnie rzeczy.
Jak na ruinach \ycia...
Ciepły kąt w przedziale pośpiesznego pociągu.
Zły świat odcięty szybą.
Rytm kół.
Butelka w kieszeni.
Która to podró\ donikąd?
Wiszący płaszcz zasłania mnie przed ludzmi.
W ciemni płaszcza popijam podłe wino.
Tęsknię.
Za czym?
Tęsknota nie ma kształtu.
Jest bezkształtna i niewymierna.
Wiem, \e to wino, nie ja, ale łzawość trochę pomaga.
Strona 79
16474
Koniec drogi.
Rozcieram kułakiem wilgoć oczu.
Napływ smutku, bo butelka pusta.
Teraz jest wrogiem.
Trzasnąłbym ją o podłogę, by się rozprysła.
Przeklęta - pusta!
Odchylam płaszcz.
Obrzmiała, napuchnięta twarz, nie wie, gdzie ukryć przekrwione oczy.
Nie patrzę na ludzi.
Obserwują mnie pogardliwie.
Czyści i wyniośli.
To jest ich atut w rozgrywce ze mną.
Zawsze muszą być wygrani i przegrani.
By jedni drugich mogli zniewa\ać, choćby spojrzeniami, jak tu w przedziale.
Szeptać: pijak!
To słowo trzeszczy w mózgu.
Nie budzi sprzeciwu, tylko lęk i pokorę.
To początek niewolnictwa.
Lekarze i inni mądrzy ludzie mówią ka\demu z nas, gdy opuszczamy szpitale lub
ośrodki odwykowe, takie mniej więcej słowa: - Nale\y się wziąć w garść, zacisnąć
zęby i nie pić.
To przede wszystkim.
Potem podjąć pracę i zacząć nowe \ycie.
- No, niby to wszystko bardzo słuszne, tylko siły człowiek nie ma wiele, a i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •