[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gramofon, który latem czterdziestego roku, po sześcio - czy siedmiokrotnej
wyprawie na krypę, z wielkim nakładem żmudnej pracy wydobył przy naszej
pomocy z wnętrza pomieszczeń dziobowych czy z mesy oficerskiej, zreperował
w swojej izdebce i zaopatrzył w nowy filcem wyłożony talerz na płyty, powędrował
teraz jako jedna z ostatnich rzeczy razem z tuzinem płyt pod pokład i Mahlke nie
mógł sobie w ciągu dwóch dni pracy odmówić przyjemności noszenia korby
gramofonowej na od dawna wypróbowanym sznurowadle u szyi.
Gramofon i płyty widocznie zniosły dobrze podróż przez dziób i grodz do
pomieszczeń śródokręcia i na górę, do kabiny telegrafisty, ponieważ tego samego
popołudnia, kiedy Mahlke ukończył ostatni etap transportu, zrobił nam
niespodziankę muzyką, brzmiącą wprawdzie głucho i chwilami mocno chrapliwie,
ale bądz co bądz pochodzącą z wnętrza okrętu. Mogła ona co prawda obluzować
nity i oszalowanie. Nas jednak przyprawiała o gęsią skórkę, pomimo że słońce
ukośnymi promieniami świeciło wciąż jeszcze na mostek. Oczywiście zaczęliśmy
zaraz krzyczeć:
- Przestań! Graj dalej! Nałóż jeszcze jedną!
Usłyszeliśmy słynną, ciągnącą się jak guma do żucia pieśń  Ave Maria , która
wygładziła pomarszczone morze; bez Matki Boskiej nie mógł się obejść.
A potem arie, uwertury - czy mówiłem już, że Mahlke bardzo lubił poważną
muzykę? W każdym razie z wnętrza okrętu poczęstował nas na górze przejmującym
kawałkiem z  Toski , czymś bajkowym Humperdincka i częścią symfonii
z motywem dada - da - daaa, znanej nam dobrze z koncertów życzeń.
Schilling i Kupka domagali się czegoś skocznego, ale tego on nie miał.
Najwspanialszy efekt osiągnął jednak, kiedy puścił płytę z Sarą Leander. Jej
podwodny głos rozłożył nas wprost na rdzy i pofałdowanym mewim łajnie. Nie
pamiętam już, co śpiewała. Wszystko było przecież posmarowane tą samą oliwą. Ale
śpiewała też coś z opery, coś znanego nam z filmu  Ojczyzna . Zpiewała:
53
 Achstraciłemją , buczała przeciągle:  Wiatropowiedziałmipieśń , przepowiadała:
 Wiemżestaniesięcud . Umiała naśladować organy i zaklinać żywioły, proponowała
wszelkie możliwe odmiany melancholii; Winter przełykał ślinę, nawet nie starał się
ukryć łez, a inni też trzepotali mokrymi rzęsami.
Do tego mewy. Zawsze wariujące bez żadnego, ale to żadnego powodu, teraz,
kiedy na dole szła płyta z Sarą, do cna oszalały. Ich tnący, szklisty krzyk, który
zdawał się płynąć z dusz zmarłych tenorów, unosił się wysoko ponad grzmiącym,
piwnicznoniskim, często naśladowanym, lecz nie dającym się naśladować głosem
aktorki filmowej, tak bardzo utalentowanej, lubianej i wyciskającej łzy w latach
wojny na wszystkich frontach i w kraju.
Mahlke częstował nas wielokrotnie takim koncertem, aż wszystkie płyty się
zdarły i ze skrzynki wydobywało się tylko udręczone bulgotanie i zgrzyty. Aż do
dnia dzisiejszego muzyka nigdy nie dała mi większej niż wówczas rozkoszy, chociaż
nie opuszczam prawie żadnego koncertu w sali im. Roberta Schumanna i kupuję
sobie, ilekroć jestem przy gotówce, długogrające płyty od Monteverdiego po Bartoka.
Nienasyceni siedzieliśmy w milczeniu nad gramofonem, nazywaliśmy go
brzuchomówcą. Słowa uznania nie przychodziły nam już na myśl. Podziwialiśmy
Mahlkego; ale nagle, w środku pęczniejącego hałasu, podziw zmienił się
w przeciwieństwo: uważaliśmy, że jest wstrętny, i nie mogliśmy na niego patrzeć.
Potem, podczas gdy głęboko zanurzony frachtowiec wchodził do portu, robiło nam
się go trochę żal. Baliśmy się też Mahlkego, wodził nas na pasku. A ja wstydziłem się
pokazać na ulicy z Mahlkem. I byłem dumny, kiedy siostra Hottena Sonntaga albo
mała Pokriefke spotkały mnie w twoim towarzystwie przed kinem albo na
wojskowym placu ćwiczeń. Byłeś tematem naszych rozmów. Zakładaliśmy się:
- Co on teraz może robić? Załóżmy się, że znowu boli go gardło! Trzymam
zakład: on się jeszcze kiedyś powiesi albo wyrośnie na wielkiego człowieka, albo
wymyśli coś fantastycznego!
A Schilling pytał Hottena Sonntaga:
54
- Powiedz zupełnie szczerze, gdyby twoja siostra chodziła z Mahlkem do kina
i w ogóle, co byś zrobił, ale powiedz szczerze.
55
VII
Wystąpienie kapitana marynarki, a zarazem odznaczonego wysokimi
orderami dowódcy łodzi podwodnej, w auli naszej szkoły położyło kres koncertom
we wnętrzu dawnego polskiego minowca  Rybitwa . Owszem, gdyby się nie zjawił, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •