[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ków, on zaś nie zwykł lekceważyć powinności.
Cieszyła się, że zdołała odkryć milszą stronę jego osobowości. Pragnęła, by został
jej przyjacielem, kimś, z kim mogłaby dzielić przyjemności, takie jak jazda konna czy
spacer po łąkach albo po ocienionych, wiejskich ścieżkach. Przyjacielem, który dorów-
nywałby jej dowcipem i przekomarzał się z nią, aż śmiałaby się do rozpuku, i z którym
mogłaby swobodnie milczeć. Być może któregoś dnia tak się stanie. Nie wolno jej było
mieć nadziei na nic więcej, a już tym bardziej o tym marzyć. Wiedziała, że będzie tęskni-
ła za Jonathanem, czasami jednak przyjaciele muszą się rozstać. Tak to już bywa w ży-
ciu.
- Stajenny powiedział, że hrabia wyjeżdża z Fratcombe w poniedziałek rano -
oznajmiła Hetty.
- W poniedziałek? - powtórzyła Beth.
Poniedziałek wypadał pojutrze. Czyżby oznaczało to, że ostatni raz miała zobaczyć
Jonathana na niedzielnej mszy?
Hetty nalała wody do szklanki i wręczyła ją Beth, która zaczęła chciwie pić.
- Sam, znaczy się stajenny, panienko, powiedział, że na pewno w poniedziałek.
Chyba że jaśnie pan znowu zmieni zdanie.
- Znowu? - powtórzyła Beth.
- Ano - przytaknęła Hetty. - Zdaje się, że miał wyjechać w zeszłym tygodniu, ale
został. Sam powiada, że jaśnie pan chciał się nacieszyć pogodą i spokojem.
- To troche dziwne. Jesteś pewna, Hetty?
R
L
T
- O, tak, panienko. Jak przebywa w swojej głównej posiadłości, to wyprawia przy-
jęcia. Sam twierdzi, że goście wchodzą i wychodzą, na okrągło. Ponoć mama jaśnie pana
chce go na nowo ożenić, to i sprasza do domu co ładniejsze panny. Ja tam w to nie wie-
rzę. Jaśnie pan jest za bardzo samodzielny, żeby rządziła nim mama albo jaka inna pani.
A panienka jak myśli?
Beth przełknęła resztkę wody i wymamrotała coś w odpowiedzi. Hetty mogła mieć
rację co do charakteru Jonathana, jednak nie rozumiała uwarunkowań jego społecznej
oraz towarzyskiej pozycji. Był wdowcem i nie doczekał się potomka. Nawet bez pona-
gleń matki na pewno rozumiał, że nadeszła pora ponownego ożenku i sprowadzenia na
świat dziedzica. Nic dziwnego, że wracał do King's Portbury, aby rozejrzeć się wśród
kandydatek na nową hrabinę.
To tyle tytułem przyjazni i prostych przyjemności.
R
L
T
Rozdział siódmy
Posiadłość we Fratcombe była spokojnym schronieniem, jednak nic nie mogło się
równać z Lorrington. Jonathan zdążył zapomnieć, jakie to dzikie i odludne miejsce.
George tu nie bywał zapewne dlatego, że z tej posiadłości nie mógł szybko wyciągnąć
gotówki. W pobliżu nie mieszkały żadne szlacheckie rodziny, Jonathan więc nie musiał
się zadawać z natrętnymi kandydatkami na żonę.
Po dwóch tygodniach objeżdżania ziemi i rozmów z dzierżawcami był głęboko
zawstydzony tym, co z jego winy stało się z Lorrington. Ten majątek zajmował najmniej-
szy obszar spośród wszystkich posiadłości hrabiego Portbury'ego, a mimo to podupadł.
Farmy były w ruinie, a inwentarz zabiedzony i ledwie żywy. Część ziemi nadawała się
pod uprawę, niemniej leżała odłogiem, gdyż rolnikom brakowało pieniędzy na nasiona i
narzędzia. Jonathan postanowił, że zmieni ten stan rzeczy jak najszybciej i część nadwy-
żek z King's Portbury zainwestuje w Lorrington. Wiedział, że rejon ten nie stanie się bo-
gaty, jednak zamierzał poprawić życie miejscowej ludności. Uczestnictwo w kampanii w
Hiszpanii odmieniło Jonathana. Wśród jego żołnierzy znajdowali się mężczyzni ze wsi,
porządni obywatele, którzy postanowili wojować w służbie króla, gdyż nie chcieli być
ciężarem dla rodzin. Widział tych mężczyzn w walce, widział również, jak niektórzy z
nich giną. Podczas hiszpańskiej zimy przekonał się, co głód robi z człowiekiem, i po-
przysiągł sobie, że nie pozwoli, aby spotkało to kogokolwiek na jego ziemiach. To była
kwestia honoru, zobowiązanie wobec tych, którzy polegli, a także jego powinność.
Postanowił, że najpierw dopełni obowiązków tutaj, w Lorrington, a potem znajdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]