[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie dosłyszał. Od razu zrobił się strasznie chory i mowy nie było, żeby gdzieś jechał, odma-
wiał z energią najzdrowszego sportowca świata aż do chwili, kiedy aspirant Wolski słodkim
głosem poprosił panią prezesową o szklaneczkę wody.
Wozniak natychmiast skorzystał z sytuacji.
- Chce pan, żebyśmy panu te wszystkie pytania zadawali przy żonie? Ona pewnie chęt-
nie posłucha...
- Jakie... jakie pytania?
- O panią Idalię Krasną z A Kuku ? O panią Helenę Paszczak? O pańskiego rywala do
jej względów, pana Bartosza...?
- Cicho! - syknął dziko prezes Stułbia, bo małżonka ze szklaneczką wody już wracała, a
uszy biegły przed nią.
- No tak... możliwe... A do jutra... no, to niby już dziś... nie może poczekać?
- Nie może. Ten bandzior z kłakami w nosie bardzo nas interesuje, poszukujemy go,
znów nam ucieknie. Nasz wóz tu czeka na dole, on duży i wygodny, zapraszamy.
W obliczu młota i kowadła, temperamentnej i błyskającej podejrzliwym okiem małżon-
ki i zbyt dobrze poinformowanej policji, prezes wybrał to drugie. Pani prezesowa zaprotesto-
wała wprawdzie, zatroskana zdrowiem męża, ale przegłosowała ją solidarna płeć męska.
Postękujący, wściekły i nieszczęśliwy prezes został przewieziony do komendy, gdzie
widok bandziorów z kłakami został mu zaoszczędzony. Z pewnością jednak wolałby nawet
najbardziej włochatych troglodytów, niż pytania, które padły.
Zaczęło się od Bartosza.
- Ale co to zna, jakie zna! - zirytował się pan Stułbia.
- Przecież ja wiem, że ten łachmyta dawno nie żyje, jak ja mam go znać? Z tamtego
świata rączką do mnie macha na dzień dobry?!
- Skąd pan wie, że nie żyje?
- No jak to skąd, od Idalki. Ona wszystko wie, wszędzie ma znajomości... Znaczy, no, z
plotek, ludzie gadają&
Najwyrazniej pan prezes sam się podkładał wszelkimi siłami. Czające się w pieleszach
147
domowych widmo żony musiało mieć na to swój wpływ.
- I kiedy pani Krasna panu o tym powiedziała?
- Dopiero co... Znaczy nie tak dawno. O, czy ja pamiętam, kiedy kto jakie głupoty pie-
przy...
- A przypadkiem nie wczoraj? Spotkał się pan z nią na zapleczu...
- Ale jakie tam wczoraj, na jakim zapleczu, dawno mówiła, po ludziach plotki rozpusz-
cza!
- Dlatego umówił się pan z nią koło tych komórek? Miał pan nadzieję, że nikt pana nie
widzi i w ciemnościach zamknie jej pan gębę na zawsze. Tak ją pan poinformował.
- Raszpla parszywa - wyrwało się prezesowi i pozgrzytał trochę zębami. - Ona mnie...
%7łe to ja... Gnój we łbie...
- No właśnie, ona pana...
Zajęty ścisłym definiowaniem zalet pani Krasnej prezes Stułbia przez chwilę nie zwra-
cał uwagi na żadne pytania. Wozniaka to nie dziwiło, wywiadowca, który z pewnej odległości
podziwiał scenę, zdążył wyjawić, co oglądał. Pan prezes przyłożył pani Krasnej i do duszenia
owszem, przystąpił gorliwie, najwidoczniej jednak zapomniał, że pani Krasna była strażnicz-
ką w więzieniu i w zawodzie odnosiła duże sukcesy, lub też może ten fakt zlekceważył, bo
został zaskoczony. Pani Idalia błyskawicznie otrząsnęła się z szoku, przyłożyła wzajemnie
panu prezesowi, po czym dokonała wszystkich uzupełniających manipulacji. Znała teren, na
widok nadbiegającego wywiadowcy, a zaraz za nim Kazia Wolskiego, znikła z oczu niepożą-
danych widzów. %7ładnego byka z kłakami, rzecz jasna, nie było, a na pana prezesa spadł cięż-
ki wstyd. Wozniak doznał wrażenia, że znacznie chętniej przyznałby się do ucięcia łba rywa-
lowi, niż do sromotnej klęski, zadanej rękami wstrętnej baby.
Trochę go to zmartwiło.
Uwierzywszy w nadziemsko pociągające dla kobiet uroki nieboszczyka Bartosza, sta-
wiał już stanowczo na rywala. Z jakichś powodów rozwścieczonego wyjątkowo. Ewa Górska
była realistką, mitomania się jej nie czepiała, jeśli tak silnie zapamiętała wrażenie skoncen-
trowanej wściekłości szarpiącej jaśminem, ta wściekłość musiała tam być. Kotłować się.
Warczeć. Pęcznieć w jestestwie bawołu, przedzierającego się ku wrogowi. Przedarł się, wpadł
w szał, chwycił pierwsze co mu wpadło w ręce i wykonał zamach.
Zdeptana uczuciowo Helusia albo emocjonalnie sklęsła, albo we łzach odbiegła i nie
widziała czynu. I to było jedyne logiczne wytłumaczenie zbrodni.
No tak, ale sprawca tej zbrodni powinien jednak być bardziej przejęty. Tymczasem jego
zdenerwowanie miało zródło w chwili obecnej, a nie w tamtej, sprzed dziesięciu lat. Tamtą
148
wyraznie lekceważył.
Symulował...? Uwierzył już, że mu się upiekło? Przedawnienie nie wchodziło w rachu-
bę, dziesięć lat z drobnymi groszami, do dwudziestu im daleko. Zapomniał, co zrobił...?
No to trzeba mu przypomnieć!
W tym miejscu pan prezes okazał się twardy jak granit, możliwe, że wspomagała go ro-
snąca furia. %7ładnego szóstego czerwca na żadnych działkach nie był, chromoli działki i cznia,
on nie ogrodnik. Co, deszcz padał? Musiałby upaść na głowę, żeby w deszczu po krzakach się
plątać, a w ogóle jakim cudem ma pamiętać, co robił akurat szóstego czerwca dziesięć lat
temu! Może był na jakiejś, konferencji, może w knajpie, a może w Bułgarii...
- A może żona będzie pamiętała? - podsunął słodko Wozniak.
Straszak zadziałał. Pan prezes zamknął gębę i przez chwilę pomilczał. Wozniak podsu-
nął jeszcze zachęcająco panią Krasną i panią Paszczak, spotkanie wszystkich pań razem po-
winno odświeżyć pamięć.
Tego było dla nieszczęśnika za wiele. Najpierw jęknął, potem postękał, wreszcie podjął
męską decyzję.
- Dobra, powiem. To czego pan chce?
- Szóstego czerwca dziesięć lat temu był pan na działkach?
- Panie, ja nie wiem, czy to było szóstego, piątego, czy siódmego. Ale byłem. Jak ja nie
powiem, to żona powie. Deszcz padał, fakt.
Wozniaka zdziwił nieco komunikat o osobliwej gadatliwości żony na tak śliski temat,
ale kontynuował.
- I co się tam działo? Spotkał pan panią Paszczak i pana Bartosza...
- Gówno! - przerwał charkotliwie zmaltretowany prezes, na nowo rozzłoszczony. - %7łe-
bym chociaż...! Polazłem tam za Helusią, latałem za nią całe życie i dalej latam, moja sprawa,
jak Bartosz z nią będzie, nie wytrzymam, raz wreszcie dam mu w mordę, tak myślałem. A o
niej to wiedziałem, gdzie się pałęta, bo ludziom kazałem kablować, znowu tak dużo tego nie
było, żadnych sztuk nie wydziwiała, a jeszcze mąż ją pilnował. Tak ukradkowo chciałem, no i
gówno, złapało mnie takie jakieś.
Wozniak poprosił o szczegóły takiego jakiegoś.
Pan Stułbia ponuro wyjaśnił, że, pragnąc się podkraść nieznacznie, a zarazem unikać
ludzkich oczu, nie poszedł zwyczajnie alejką, tylko zaczął przełazić przez cudze działki, gęsto
zakrzewione. Zgniewało go, że zaraz za bramą na kogoś się nadział i nie chciał więcej. Prze-
mknął na drugą stronę alejki, tam jeszcze gorzej było, wlazł w jakiś gąszcz, kłuło go, drapało,
szarpały jakieś kolce, aż wrąbał się w istną pułapkę. Kolce okropne się w niego wbiły, za
149
ubranie złapały, co się miotnął, to wbijały się głębiej. Marynarka w strzępy poszła, spodnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]