[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słuchaj no - odparłem. - Teraz już nic nie robię, tylko się rzucam i próbuję sprawić, żeby coś
się zaczęło dziać. Kiedy niegrzeczni chłopcy się zdenerwują, zrobią coś głupiego i się zdra-
dzą.
- Masz styl, Garrett, nie ma co. - Morley zachichotał. - Jak byk morski. I co ci pomoże miota-
nie się dokoła, jeśli twoim mordercą był Tyler?
- Niewiele - przyznałem.
A co z kucharką? Jeśli jest tu od czterystu lat, może uważać, że rodzina zawdzięcza jej coś
więcej niż to, co zamierzał jej zaoferować stary.
Rozważałem to już. Wziąłem pod uwagę fakt, że nieludzkie rasy myślą inaczej niż my, a trol-
le są dość prymitywne. Jeśli wejdziesz trollowi w drogę, to on ci przejdzie po grzbiecie i tyle.
- Kucharka ma alibi na czas śmierci Hawkesa. Poza tym, gdyby wsiadła na konia, a ten by się
pod nią nie załamał, ich ślady byłyby głębokie na trzydzieści centymetrów.
- To tylko luzne rozważania. A jak to wygląda w przypadku podtruwania starego?
Wzruszyłem ramionami.
- Ma środki i możliwości, ale nie widzę motywu. Wychowała go od szczeniaka. Sądzę, że
można tu nawet mówić o czymś w rodzaju miłości.
- Masz rację. - Prychnął. - Nie będziemy już nic wymyślać. Prześpij się z tym, a ja trochę so-
bie postraszę.
- Nie wchodz do sypialni - ostrzegłem. - Przygotowałem tam topór na przywitanie nieproszo-
nych gości.
Postanowiłem wrócić na piernaty. Podłoga w garderobie była zdecydowanie zbyt twarda.
Może przeniosę się pózniej, tak jak planowałem.
Morley kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko.
- Szkoda, że nie ma tu twojej zwykłej czeredy ślicznotek. Byłoby o wiele ciekawiej.
Z tym nie mogłem się nie zgodzić.
XXII
ydawało mi się, że ledwie zasnąłem, kiedy ktoś zaczął walić w drzwi... choć świa-
tło w oknie świadczyło o czymś innym. Przekląłem tego kogoś. Nie jestem w naj-
W lepszym nastroju, kiedy ktoś mnie ściąga z łóżka.
Przewracając się na drugi bok, łypnąłem okiem. Nie od razu dotarło do mnie to, co
zobaczyłem. To było niemożliwe. Głębiej wtuliłem się w puch.
I usiadłem, jakby ktoś wbił mi szpilkę w siedzenie.
Blondynka uśmiechnęła się, wypływając z drzwi mojej sypialni. Nawet nie wrzasnąłem, tylko
wytrzeszczałem gały.
Jeszcze przed chwilą siedziała na brzegu łóżka i przyglądała mi się. Weszła tu i nie została
przecięta na pół. Sprawdziłem pułapkę. Była tam i gapiła się na mnie, gotowa rozbryznąć
krew na pół hrabstwa, gdyby jakiś łotr zechciał współpracować i ją uruchomić. Siedzę tu i
czekam, szefie.
A drzwi były otwarte.
Pułapka nie zadziałała.
Ciarki przeszły mi po grzbiecie. A jeśli to nie moja śliczna nocna adoratorka? A jeśli to ktoś
obdarzony szczególnymi zdolnościami?
Wyobraziłem sobie, że zostałem przybity do łóżka niczym motyl na szpilce.
Zanim przebrnąłem przez wszystkie podejrzenia i rozważania, i wygramoliłem się z sypialni,
blondynki już nie było. Nie korzystała z drzwi korytarza, w które jakiś cholerny kretyn walił
bez pamięci, próbując zwrócić moją uwagę. Już mi się naraził, zaraz na wstępie.
Wziąłem moją łamigłówkę" i wyszedłem zobaczyć, kogo diabli niosą o tak nieprzyzwoitej
porze...
- Dellwood? Co się znowu dzieje?
- Sir? Nic się nie dzieje. Miał pan spotkać się dziś rano z generałem, to wszystko.
- Nooo. Przepraszam, byłem tak zajęty chrapaniem, że zapomniałem. Spózniłem się na śnia-
danie, co? Do licha, i tak powinienem być na diecie. Daj mi dziesięć minut, żebym się
upodobnił do ludzi.
Spojrzał na mnie tak, jakby sądził, że i roku by mi na to nie wystarczyło.
- Tak, sir. Będę tam czekał na pana.
- Zwietnie.
Starzeję się. Zajęło mi to więcej niż dziesięć minut Minęło dwadzieścia, zanim poczłapałem
przez poddasze do skrzydła starego. Myślałem o blondynce. Myślałem o Morleyu. Zastana-
wiałem się, dlaczego właściwie nie idę do domu. Ci ludzie to świry. Cokolwiek zrobię, w
niczym nie pomogę prawdzie i sprawiedliwości. Powinienem zniknąć i wrócić za rok, żeby
sprawdzić, jak się rzeczy mają.
Byłem w cudownym nastroju.
Dellwood czekał w korytarzu przed drzwiami generała. Wprowadził mnie. Wstęp był rutyno-
wy. Dellwood wyszedł. Kaid za nim, ale najpierw sprawdził, czy temperatura i wielkość
ognia jest odpowiednia i zbliżona do piekielnej. Spociłem się.
- Proszę siadać - zaproponował generał. Usiadłem.
- Czy Dellwood poinformował pana o wszystkim?
- O wydarzeniach w nocy? Tak. Czy wiesz, co się właściwie stało? Albo dlaczego?
- Tak. Ku memu zaskoczeniu. Opowiedziałem mu o Snake'u. Dellwood sugerował, że
garota mogła pochodzić z tego pokoju.
- Kef sidhe? Tak, rzeczywiście, mam coś takiego. Odziedziczyłem ją po moim dziadku. Ze-
tknął się z tym kultem na przełomie wieku, kiedy był jeszcze młodym porucznikiem z misją
rozbicia kręgów zbrodni na wybrzeżu. Wtedy byli bardzo aktywni. Jeden z nie-ludzkich lor-
dów zbrodni sprowadził kilku morderców sidhe. Garota powinna tam być razem z pejczami i
resztą.
Sprawdziłem.
Nie ma jej tu. - Zdumienie nie powaliło mnie z nóg. Jego też nie. - Kto mógł ją zabrać?
- Każdy. W każdej chwili. Od lat nie zwracałem na nią uwagi.
- Kto wiedział, że tu jest?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]