[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Myśląc o tym, Delysia miała wrażenie, że znalazła się w
bagnie, gdzie przylgnęło do niej błoto grzechu i ludzkiej
nienawiści.
- Och, mamo! - modliła się gorąco. - Już nie mam sił
znosić tego dłużej! Jak mam postąpić, jeśli okaże się, że
Fleur... istotnie nie jest bez winy?
Była zbyt słaba, aby obronić się przed ogarniającym ją
zwątpieniem. Czuła, jak w jej głowie narasta pulsujący ból,
powieki ciążą nieznośnie, a całe ciało jest obolałe ze
zmęczenia.
 Nie wolno mi poddawać się właśnie teraz!" - stwierdziła
z rozpaczą i zmusiła się do tego, aby spojrzeć na zegar. Było o
wiele pózniej, niż jej się wydawało. Zastanawiając się,
dlaczego pokojówka nie obudziła jej zgodnie z poleceniem,
Delysia zadzwoniła, prosząc o śniadanie. Ubierając się w
kwadrans pózniej, spytała ostrożnie, czy Magnus Fane jest w
zamku.
- Zaraz pójdę na dół i zobaczę, proszę panienki -
odpowiedziała służąca.
Czekając na nią, dziewczyna myślała o tym, że
nieobecność Króla Demonów mogła oznaczać dla niej tylko
to, że ma pozostać w swoim pokoju. Po tym, co stało się
ostatniej nocy, mógł rozmyślnie pojechać na dłuższą
przejażdżkę, dając jej do zrozumienia, że jest w tym domu
jedynie więzniem.
 Czy potrafiłabym jednak stanąć z nim teraz twarzą w
twarz? Czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie zamienić z
nim choć jedno słowo?" - pytała samą siebie.
Kiedy pomyślała, że przyjdzie jej spędzić nie wiadomo ile
czasu jedynie w towarzystwie swych własnych niewesołych
myśli, ogarnęło ją zniecierpliwienie.
- Pan jest na dole, w bawialni, proszę panienki -
powiedziała pokojówka stając w drzwiach. - Myślę, że
oczekuje, iż panienka zejdzie, aby mu towarzyszyć!
W pierwszym odruchu Delysia chciała czym prędzej zbiec
na dół, lecz już w chwilę pózniej poczuła, że ma ochotę ukryć
się przed Magnusem Fane choćby w mysiej dziurze.  Co on
może mi powiedzieć? Jak mam się zachować wchodząc do
bawialni?" - myślała z niepokojem. Lecz w końcu powiedziała
sobie, że to on jest winowajcą w tej sprawie, czy mu się to
podoba czy nie, a jej prawem jest zachować się z godnością.
Uniósłszy dumnie głowę, wyszła z pokoju i ruszyła powoli ku
schodom. Dochodząc do ich szczytu usłyszała z dołu turkot
kół powozu po żwirowym podjezdzie. Przechylając się przez
poręcz mogła dojrzeć ze swego miejsca, jak lokaj otwiera
frontowe drzwi, a z czterokonnej karocy wysiada elegancko
ubrana dama w kapeluszu z piórami. Delysia przyglądała się
jej w zdumieniu, ciekawa, czy Król Demonów spodziewał się
tak niezwykłego gościa na swym odludziu, czy też nie.
Wkroczywszy energicznie do hallu, dama rzuciła
lokajowi:
- Gdzie jest twój pan?
- W bawialni, proszę wielmożnej pani - odpowiedział,
kłaniając się, służący.
Nieznajoma znikła w głębi hallu i po chwili Delysia
usłyszała jej wysoki, histeryczny głos:
- Oni wzięli ślub! Są już małżeństwem, Magnusie! A
przyrzekałeś mi, że uczynisz wszystko, aby nie dopuścić do
ich ucieczki! - Trzasnęły jakieś drzwi i ostatniego słowa
można się już było tylko domyślić.
Delysia stała przy poręczy schodów niemal
obezwładniona przerażeniem, gdyż było już dla niej całkiem
jasne, że nowo przybyła jest matką Tima Sheldona! W jednym
ułamku sekundy wyobraziła sobie, co teraz nastąpi, i doszła do
wniosku, że nie ma najmniejszej ochoty tłumaczyć się przed
tym dwojgiem tam, w bawialni. Już samo spotkanie z
Magnusem Fane było dla niej zbyt strasznym przeżyciem, aby
miała jeszcze zgodzić się na przesłuchanie w obecności jego
siostry! Przecież to właśnie matka była tą osobą, która zmusiła
Tima Sheldona do zaręczyn z córką księcia Dorsetu i w jej
kłamstwa uwierzył Magnus Fane decydując się na porwanie
Fleur!
- Nie chcę nawet widzieć tej kobiety! - szepnęła z
rozpaczą Delysia. - Nie zniosłabym ani jednego z oszczerstw,
które rzuca na Fleur!
I nagle, jak gdyby kierowana jakimś nadprzyrodzonym
głosem wewnętrznym, dziewczyna pojęła, co powinna teraz
uczynić. Powróciwszy prędko do swojego pokoju
zorientowała się, że jest w nim sama, gdyż pokojówka
sprzątała właśnie garderobę.
Podbity futrem płaszcz Fleur wisiał w szafie przy
drzwiach, a torebkę Delysia wyjęła z jednej z szuflad komody.
W portfelu znajdowała się całkiem spora suma pieniędzy,
którą dziewczyna zabrała ze sobą do Londynu, aby zapłacić
zaległe rachunki i sprawić sobie kilka sukien. Zarzuciwszy na
ramiona płaszcz, zatrzymała się jeszcze na chwilę po to, by
zawiązać wokół szyi końce błękitnego, szyfonowego szala, po
czym nie zatrzymywana przez nikogo zbiegła po schodach do
hallu. Rozejrzała się pilnie, lecz nie dostrzegła nawet lokaja,
który zazwyczaj stał przy drzwiach frontowych.
Prawdopodobnie poszedł zawiadomić zarządcę o przyjezdzie
nowego gościa. Tak bardzo sprzyjająca chwila mogła się już
nie zdarzyć! Delysia otworzyła drzwi wejściowe i ujrzała
stojący wciąż na podjezdzie powóz lady Sheldon. Na kozle
siedział stangret, gawędząc z jednym ze służących.
Poprawiając szal na włosach, dziewczyna zbiegła bez wahania
ze schodków i zwróciła się do obydwu mężczyzn:
- Prędzej, pani zasłabła! Trzeba natychmiast sprowadzić
lekarza z miasteczka! Proszę jechać najszybciej, jak tylko
można!
Przez kilka sekund obydwaj służący patrzyli na nią w
niemym osłupieniu. Potem stangret pochwycił lejce, a lokaj
rzucił się otwierać drzwi karety.
- To bardzo pilne! - dodała Delysia znikając we wnętrzu
powozu.
Lokaj wskoczył na kozioł obok stangreta i konie ruszyły z
kopyta. Kiedy przejeżdżali przez wiodącą na dziedziniec
bramę, Delysia popatrzyła przez niewielkie okienko w tylnej
ścianie karocy i z ulgą stwierdziła, że nikt ze służby nie
wybiegł na schody frontowe, zaniepokojony nagłym odjazdem
zaprzęgu. Gdyby doniesiono o nim Magnusowi Fane, Delysia
była pewna, że ten domyśliłby się natychmiast, kto jest
sprawcą niecodziennej eskapady. Teraz jednak mogła żywić
nadzieję, że uda się jej oddalić, zanim ktokolwiek spostrzeże
jej nieobecność.
Przez cały czas pobytu w zamku nigdy nie pozwolono jej
wychodzić przez bramę wjazdową, co pozwoliło jej
przypuszczać, że tędy właśnie prowadziła najkrótsza droga
ucieczki. Z niektórych uwag rzucanych przez służbę Delysia
mogła domyślać się, iż najbliższe miasteczko nie znajduje się
daleko. Istotnie, już wkrótce koła karety zaturkotały po
ulicznym bruku. Obawiając się, że służący mogą zapytać o
dalszą drogę, dziewczyna wychyliła się przez okno i zawołała:
- Proszę zatrzymać się przy sklepie! Zapytam, gdzie jest
teraz lekarz!
Niewielki kantorek o łukowatych oknach był zapewne
jedynym sklepem w całym miasteczku, które składało się z
kilkunastu krytych strzechą domów i kościoła.
Kiedy powóz zatrzymał się przed sklepem, Delysia
wyskoczyła z niego tak szybko, że siedzący na kozle lokaj nie
zdążył nawet otworzyć jej drzwi. Weszła do niewielkiego,
zagraconego pomieszczenia, w którym stojący za ladą starszy
mężczyzna obsługiwał właśnie jakąś kobietę, trzymającą za
rękę małe dziecko. Obydwoje odwrócili się ku Delysii
jednocześnie i obydwoje zamarli ze zdumienia, przypatrując
się nowo przybyłej z otwartymi ustami.
- Czy mógłby pan poinformować mnie uprzejmie, gdzie
znajduje się najbliższy zajazd pocztowy? - spytała
dziewczyna.
Ponieważ zarówno gapiący się na nią mężczyzna, jak i
kobieta nadal trwali w bezruchu, Delysia zaczęła podejrzewać,
że są chyba niemi. W końcu jednak sklepikarz odezwał się
drżącym, starczym głosem:
- To będzie jeszcze z milę drogi, proszę wielmożnej lady,
na głównym gościńcu!
- Dziękuję panu bardzo! - odpowiedziała dziewczyna, po
czym wybiegła szybko ze sklepu doskonale zdając sobie
sprawę, że już wkrótce plotka o jej niezwykłym pojawieniu się
w miasteczku dotrze do uszu Magnusa Fane. Nie było ani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •