[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się z jej ramion i owinął dookoła talii.
- Co Justin może wiedzieć o Molly Palmer?
- Syn senatora Scheera był kiedyś jego najlepszym przyjacielem.
Jeszcze w dzieciństwie. Para nierozłącznych kumpli. Molly Palmer
przychodziła się nimi opiekować. Moim zdaniem chłopak widział
albo słyszał coś, czego nie powinien. A nazwisko panieńskie jego
matki? Nie skojarzyłaś?
- Tak samo nazywają się właściciele  Heralda".
- To ich krewna.
- Scheer jest winny, prawda?
- O, naturalnie. Tylko, że w tym mieście nikt o tym nie napisze. -
Ian sięgnął do kieszeni swojej szarej wełnianej marynarki i rzucił na
łóżko jakiś niewielki przedmiot.
- Co to? - zapytała Susan.
- Dla ciebie. Nagranie z linii alarmowej. Na twoim miejscu
zabrałbym się do pracy nad sprawą, o której, dla odmiany, można
w tym mieście pisać. Jesteś coś winna facetowi, który to zdobył.
Susan podniosła kasetę z pościeli i obróciła ją w palcach.
- Dzięki.
- Nie dziękuj mnie, tylko Derekowi. Cały dzień węszył za tym dla
ciebie. - Ian obciągnął na sobie koszulę. Zawsze tak robił; nie lubił
zagnieceń. - Chyba mu się podobasz.
Susan jeszcze raz zaciągnęła się skrętem.
- No cóż. Gdybym kiedyś chciała bzyknąć się z byłą gwiazdą
studenckiej ligi futbolowej - mruknęła, zatrzymując dym w płu-
cach - to już wiem, gdzie pojechać, żeby takową znalezć. - Dokąd -
poprawił Ian.
Po jego wyjściu przez dłuższą chwilę siedziała po turecku na samym
środku łóżka. Najgorsze, uznała, jest to, że ten artykuł o Molly
Palmer to naprawdę ważna sprawa. Nie dziennikarskie żerowanie
na człowieku. Nie autoreklama. Nie kolejny jednorazowy tekst. Ten
artykuł mógł coś zmienić. Nastoletniej dziewczynie wyrządzono
wielką krzywdę, a odpowiedzialny za to mężczyzna usiłował na
wszelkie możliwe sposoby zatuszować swoją winę. Przedstawiciel
władzy. Wybrany przez ludzi, którzy mają święte prawo wiedzieć,
jakim jest człowiekiem; że wykorzysta powierzoną mu władzę, żeby
zaciągnąć do łóżka czternastolatkę. A więc dobrze, być może Susan
działała z pobudek osobistych. Ale teraz jednocześnie wyjaśniła
sprawę Molly Palmer i pogrzebała wszelkie szanse na napisanie o
tym. Justin wyjechał do Palm Springs albo gdzieś indziej, nie
wiadomo gdzie. Molly nie chciała z nią rozmawiać. Ethan nawet nie
odpowiadał na telefony. A ona chciała za wszelką cenę rozprawić
się z senatorem Scheerem. Marzyła o tym bardziej, niż Ian mógł
podejrzewać.
Nie przejmowała się, że wyrzucają za to z pracy. Postanowiła, że
musi znalezć kogoś, kto złoży oficjalne oświadczenie. Obojętnie
kogo i gdzie. Spojrzała na trzymaną w dłoni kasetę z nagraniem
telefonu Gretchen Lowell na linię alarmową. I w tym momencie
Susan Ward poczuła, jak rodzi się w niej nowe pragnienie, kom-
pletnie nieznane, obce uczucie. Przestało jej zależeć na nagrodach,
na pisaniu, na rozgłosie. Na wydaniu książki. Na zaimponowaniu
Ianowi.
Po raz pierwszy od początku swojej kariery w tym zawodzie,
zapragnęła być dobrą dziennikarką.
Wyszła boso zza parawanu zasłaniającego łóżko, przysiadła na
piętach i włożyła kasetę do odtwarzacza. Zapis tej rozmowy czytała
dziesiątki razy, ale usłyszeć te słowa tak, jak zostały wy-
powiedziane, to jednak było fascynujące przeżycie. Nacisnęła
klawisz  play".
- Linia alarmowa. Jaki wypadek chcą państwo zgłosić?
- Nazywam się Gretchen Lowell. Dzwonię w imieniu detekty-
wa Archiego Sheridana. Czy wie pani, kim jestem? - Hmm... Tak,
wiem.
- To dobrze. Wasz detektyw musi zostać przewieziony do szpitala.
Jesteśmy w Gresham, w piwnicy domu przy Magnolia Lane 2339.
Dwie przecznice dalej znajduje się szkoła, gdzie prawdopodobnie
można wylądować helikopterem. Jeśli ratownicy zjawią się tutaj w
ciągu kwadransa, detektywa Sheridana być może uda się uratować.
Po tych słowach rozłączyła się.
Susan przygryzła wargę, uniosła się z kolan i usiadła na podłodze.
Roztarła dłońmi pokryte gęsią skórką ramiona. Głos Gret-chen był
niesamowicie spokojny. Kiedy Susan próbowała sobie wyobrazić,
jak mogła brzmieć ta rozmowa, słyszała w niej więcej gorączkowej
paniki. Przecież ta kobieta faktycznie oddawała się w ręce policji,
tak, jakby oddawała życie. Bo mogła zginąć przy aresztowaniu.
Tymczasem w jej głosie nie było ani śladu niepokoju. Nawet nie
zadrżał. Gretchen nie zająknęła się ani razu, nie zabrakło jej słów.
Wypowiedziała swoją kwestię klarownie, wyraznie i profesjonalnie.
Zupełnie jakby miała ją od dawna wyćwiczoną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •