[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wtórzyła cierpliwie babcia.  Mam nadzieję, że nie
macie nic przeciwko temu  dodała, widząc konster-
nację w oczach wnuczek.
 Ależ oczywiście, że nie.  Lacey poderwała się
z krzesła.  Tak się cieszę, babciu.  Zarzuciła jej
ramiona na szyję.  Gratuluję.
 I ja też.  Głos Marti drżał ze wzruszenia.  To
wspaniała wiadomość. Nie będziesz już musiała
sprzedawać domu i przenosić się do tego okropnego
domu opieki.
 O, nie, kochanie. Dom sprzedaję, bo zamierza-
my z Johnem zamieszkać u niego.
Uniósłszy wzrok, babcia przyjrzała się uważnie
Deannie.
 Dobrze się czujesz, kochanie?  zapytała, za-
niepokojona jej miną.
 Bardzo dobrze  skłamała, łykając łzy.  Po
Szansa na szczęście 113
prostu mnie zaskoczyłaś, babciu, ale bardzo, bardzo
się cieszę.  Stanąwszy przed starszą panią, objęła ją
za szyję.  Chcę, żebyś była szczęśliwa, bo to
najważniejsze w życiu.
 Ja też chcę, żebyś była szczęśliwa  odwzajem-
niła się babcia.  Ty, Lacey i Marti.
Deanna krążyła po sypialni jak lew po klatce. Nie
była pewna, jak długo uda jej się znieść tę miłosną
epidemię, jaka opanowała dom. Ledwie babcia zdą-
żyła zdradzić im swoje plany, a już trudno było ją
napotkać inaczej niż w ramionach uszczęśliwionego
Johna. Następnie Lacey z gorącym rumieńcem na
twarzy oświadczyła, że ona i Matt pogodzili się po
kłótni, jaka miała miejsce kilka dni przez atakiem
huraganu, co więcej  planowali pobrać się jak
najszybciej, dzięki czemu Deanna miała zyskać nie
tylko szwagra, ale i dwóch psotnych siostrzeńców.
Jakby tego było mało, Marti zebrała się wreszcie na
odwagę i przyznała, że ona i jej guru Devlin Faulkner
kochają się i zamierzają wspólnie wyjechać do
Europy, gdzie Devlin będzie przez kilka miesięcy
pracować.
Deanna cieszyła się oczywiście szczęściem swych
bliskich, ale... Zatrzymawszy się w pół kroku,
zmarszczyła brwi. Skąd to ale? Dlaczego czuła się
tak, jak gdyby ktoś zdzielił ją pięścią w żołądek?
Dlaczego ciągle chciało jej się płakać? Dlaczego cały
czas nie mogła się oprzeć wrażeniu, że lada moment
stanie się coś strasznego? Czy to dlatego, że tęskniła
za Cope em?
114 Peggy Moreland
Otworzyła okno, wystawiła na zewnątrz głowę,
aby nacieszyć się powietrzem, pachnącym miętą
z babcinego ogródka, a także oceanem i nadciągają-
cym deszczem. Będzie mi tego brakowało, pomyś-
lała melancholijnie. Wprawdzie na Hawajach po-
wietrze także pachniało kwiatami i oceanem, ale to
w Colman Key było wyjątkowe, a następnego dnia
miała nim oddychać po raz ostatni przed wyjaz-
dem... Niestety...
Daj spokój, zbeształa się w duchu. Przecież Lacey
i Matt postanowili kupić dom babci, będzie więc
wiele okazji do odwiedzin. Jeszcze nie raz i nie dwa
będzie oddychała cudownym powietrzem Colman
Key.
Za wszelką cenę chciała przestać rozmyślać
o tym, co smutne, więc wzięła się za pakowanie.
Wyjęła z szafy sukienkę, złożyła ją starannie i wło-
żyła do walizki. Usłyszawszy coś dziwnego, znieru-
chomiała, wytężając słuch. Gdy dzwięk się nie
powtórzył, powróciła do przerwanej czynności, ale
kiedy upychała bikini między spakowane już ubra-
nia, ponownie dobiegły ją owe podejrzane dzwięki,
toteż szybko podeszła do okna i wychyliła się. Noc
była spokojna, a wokół domu babci panowała cisza.
Nagle rozległ się kobiecy szloch.
Celeste?
Na myśl o duchu z domu przy Beach Road w jej
oczach pojawiły się łzy. Cope nie zadzwonił do niej,
zastanawiała się więc, czy wciąż przebywał na
wyspie. Nie przyjechał także pod dom babci, bo
Deanna nie opuszczała go nawet na chwilę, więc
Szansa na szczęście 115
wiedziałaby, gdyby się pojawił. Ciężko jej było to
przyznać, nawet samej przed sobą, ale tęskniła za
nim i bardzo chciała się z nim zobaczyć, jednakże
coś nie pozwalało jej zadzwonić ani go odwiedzić.
Duma? A może wstyd? Raczej wstyd, że była dla
niego taka okrutna, taka niemiła. Nie chciała przy-
znać, że go kocha, co więcej, szydziła z jego wyznań,
a on mimo wszystko pozostał i raz po raz próbował
ją nakłonić do małżeństwa. Tylko że stały związek
zupełnie jej nie interesował, nie chciała przecież
stracić niezależności, którą tak sobie ceniła. Czyżby
jednak małżeństwo rzeczywiście oznaczało tak wiel-
kie poświęcenie, jak sądziła? Przecież była tak
podekscytowana wybieraniem mebli do domu na
plaży, świetnie bawiła się w towarzystwie Cope a
na aukcji, lubiła spacerować z nim wzdłuż brzegu
oceanu. Była bardzo szczęśliwa, gdy uczył ją pilota-
żu, a także gdy wspólnie projektowali wystrój
kolejnego rancza. Wreszcie ten zwariowany roz-
bierany poker... Przypomniała sobie także, jak w Tek-
sasie pływali nago w jeziorze, jezdzili konno przy
świetle księżyca, toczyli bitwę, rzucając w siebie
mąką, gdy raz spróbowała go nauczyć, jak się piecze
ciasto...
 Ojej...  jęknęła, zrozumiawszy w jednej chwi-
li, iż popełniła najgorszy błąd w swoim życiu.
Przecież gdyby wyszła za Cope a, nie byłaby
wcale zmuszona do porzucenia dotychczasowego
stylu życia. Skoro teraz jego towarzystwo było aż
tak ekscytujące, nie istniał powód, dla którego
miałoby się to zmienić po ślubie.
116 Peggy Moreland
Odwróciwszy się na pięcie, przebiegła przez
pokój, po drodze chwytając torebkę. Modliła się
w duchu, aby Cope wciąż był w swoim domu na
plaży, aby nie zdążył jeszcze wyjechać... Przycis-
nąwszy pedał gazu, pognała z niedozwoloną pręd-
kością ku Beach Road.
Gdy znalazła się już na wąskiej polnej drodze,
prowadzącej do domu Cope a, reflektory auta
oświetliły tablicę z napisem ,,Na sprzedaż w agencji
Keever Properties  . Na jej widok zalała się łzami.
Skoro postanowił sprzedać dom, mogło to oznaczać
tylko jedno: stracił nadzieję na to, że kiedyś będą
razem. Przez własną głupotę zniszczyła ogromną
szansę, jaką dało jej życie  szansę na prawdziwe
szczęście.
Cope już od czterech dni nie mógł spać, także
i teraz siedział na sofie, wpatrując się w oświetlone
promieniami księżyca wody zatoki. Minęły cztery
długie dni, odkąd widział Deannę po raz ostatni,
odkąd ostatni raz słyszał jej głos. A był święcie
przekonany, że uda mu się ją zdobyć, przekonać, że
jej dziwne obawy dotyczące małżeństwa były cał-
kowicie irracjonalne. Niestety, poniósł porażkę...
Nagle zamarł w bezruchu, bo wydało mu się, że
widzi na plaży małe światełko. Podszedł szybko do
okna, ale światełko znikło. Już chciał odejść, przeko-
nany, że wyobraznia płata mu figle, gdy ponownie
spostrzegł migające światło.
Celeste?
Parsknął śmiechem.
Szansa na szczęście 117
 Zwariowałeś, Cope  głośno się zbeształ.  Prze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •