[ Pobierz całość w formacie PDF ]

grobelce ekwipaż zwolnił biegu i począł się mocno chwiad. Karbowy przypatrzył mu się lepiej i
otworzył usta. a kozle siedział lokaj i furman, ubrani z paoska, w tabaczkowej liberii ze złocistymi
guzami. Przed nimi biegło cztery piękne konie w lśniącej uprzęży, a na koocu, za koomi i służbą, widad
było pod parasolką damę średnich lat, głęboko osadzoną w powozie. W pewnej odległości za
ekwipażem toczyła się wygodna bryczka, w której siedział tylko furman.
Karbowy przetarł oczy, sądząc, że zaczyna mu się mieszad w głowie. Jak świat światem, nic
podobnego nie widziano na tej grobelce.
"Czyżby jaśnie pan z jaśnie panią przyjeżdżali po dzieci? - Myślał. - Co prawda, pana nie widad, ale
skądby znowu pani miała dziś karetę, kiedy niedawno wyjechała stąd z %7łydem?
A może jaśnie pan został w lesie, aby porachowad, ile mu Zając sosen wyciął?..."
Tymczasem powóz stanął.
- Tee!... Gapiu!... - zawołano z kozła.
- Niby ja?... - spytał karbowy zdejmując kapelusz.
- Jużci że ty, kiedy mówię do ciebie. A nie ma do was lepszej drogi?...
- Skądby zaś!...
- Ale tu powóz może się wywrócid...
- Może i może... - odparł chłop nie wiedząc, co gada.
- To bydlę!... - mruknął ubrany z paoska, a potem znowu wrzeszczał:
- Jakże, więc jaśnie pani musi iśd do folwarku piechotą?
- Musi chyba, że tak...
- Krzysztofie! ja wysiądę... - odezwała się dama.
Pan zeskoczył z kozła i otworzywszy drzwiczki pomógł pani wysiąśd z powozu. Potem cofnął się na
bok, a ponieważ droga była pełna wybojów i kijów, idąc za panią podpierał jej łokied trzema palcami i
mówił:
101
- Jaśnie pani pozwoli na prawo... Jaśnie pani raczy stąpid na tę kępę...
Panie Piotrze, zaczekasz, dopóki jaśnie pani nie przejdzie. Potem z wolna zajedziesz na podwórze...
Jaśnie pani pozwoli teraz na tę stronę, tu już jest ścieżka... Karbowy słysząc gadaninę tego pana
przypuszczał, że wielka dama musi byd ślepa i drogi nie widzi. Potem zastanawiał się. czy wobec tej
procesji nie wypada mu uklęknąd na grobli...
Pani tymczasem zbliżyła się do niego i spytała:
- Dzieci są?
- Ha?
- Jaśnie pani pyta się: czy dzieci są? - powtórzył pao, ukazując mu nieznacznie tęgą pięśd w
popielatej rękawiczce.
- Niby naszych dziedziców dzieci? - rzekł chłop - Jużci są.
- Zdrowe? - spytała pani.
- Panienka to musi wcale niezdrowa. Wciąż leży...
- Czy był tu kto?
- Była jakasid ciotka...
- Nie wiesz, czy mówiła co dzieciom o matce?...
- Mówiła, że matka, niby nasza dziedziczka, pojechała do Warszawy.
- A!... I nic więcej?...
- Jeszcze, że się kazała kłaniad i że niedługo zabierze ich od tela...
- A!...
Pani poszła dalej ku folwarkowi, a pao za nią - wciąż mamrocząc. Dama była w czarnej,
powłóczystej sukni i aksamitnej narzutce. Gdy suknią uniosła, karbowy zobaczył rurkowaną spódnicę,
białą jak śnieg. "Może to jaka koszula u niej?..." - pomyślał, nie rozumiejąc powodu, dla którego
wielkie damy miałyby nosid więcej spódnic niż jedną.
Nad zadumanym karbowym parsknął koo licowy. Chłop cofnął się i począł z wolna iśd za powozem.
"To ci muszą byd paostwo, kiedy jeżdżą lustrzaną karytą! - myślał chłop. - Jak się to jucha błyszczy!
Przejrzed by się można w tym dziwowisku..." I począł się przeglądad, ale to, co zobaczył, wprawiło go
w ostateczne zdumienie. Tylna ściana powozu tworzyła wklęśniętą powierzchnię walcową. Skutkiem
tego chłop widział w niej wszystko szerokie, małe i do góry nogami przewrócone. Nad spiczastym
niebem leżała droga, w głębi wąska, bliżej rozszerzająca się nagle. On sam miał głowę jak dynię,
umieszczoną poniżej nóg krótkich jak palce przy grabiach. Gdy rękę w stronę powozu wyciągnął, ta
rosła mu jak ciasto na drożdżach i całą jego figurę zasłoniła.
102
"Nieczysty interes!" - myślał karbowy, przeczuwając nieszczęście. Był to człowiek, który ledwie raz
na kilka lat opuszczał swoje pustkowie i równie rzadko widywał karety, jak mało znał prawa optyki.
Tymczasem dama weszła do chaty, a jej kamerdyner zatrzymał się na progu. Właśnie Karbowa
poczęła trzeci raz zamawiad choroby Anielki, kiedy szelest powłóczystej sukni odwrócił jej uwagę od
chorej. Obejrzała się i struchlała, zobaczywszy obcą damę, od której aż pachła jaśniepaoskośd.
Pani nie uważając na zdziwienie karbowej zbliżyła się do Anielki i z wyrazem niekłamanego
współczucia na twarzy, przystojnej jeszcze, chod nieco zwiędłej, ujęła dziecko za rękę.
- Anielciu!... - rzekła głosem łagodnym.
Dziewczynka, jak sprężyną rzucona, usiadła na łóżku i błędnymi oczyma przypatrywała się damie.
Skupiała rozpierzchnięte wspomnienia, lecz osoby tej poznad nie mogła. Nie dziwiła się przecie, może
biorąc nieznajomą damę za jedno ze swych gorączkowych przywidzeo.
- Anielciu! - powtórzyła dama.
Dziewczynka uśmiechnęła się, ale milczała.
- Ma gorączkę... gada od rzeczy... - szepnęła Karbowa.
Dama spostrzegłszy w garnuszku wodę, umoczyła w niej batystową chusteczkę i natarła czoło i
skronie Anielki. Potem złożyła płatek w kilkoro i okryła wierzch głowy chorej.
Pod wpływem chłodu dziecko oprzytomniało nieco i poczęło mówid:
- Czy pani jest babcia nasza, czy druga ciocia? Czy pani od mamy przychodzi?...
Dama drgnęła.
- Przyjechałam zabrad was. Czy pojedziesz ze mną?...
- A gdzie to?... Do mamy?... Czy może już do naszego domu?...
Tak bym chciała byd w ogrodzie... Taki chłód...
- Czego ty płaczesz, dziecino? - pytała dama pochylając się nad nią. Wtem cofnęła się. Zaleciał ją
gorączkowy oddech dziecka. Ale gdy spojrzała na twarz Anielki, białą, chorobliwym rumieocem
oblaną, na jej oczy wielkie, dobre i smutne, gdy pomyślała o niezmiernymi nieszczęściu dziecka bez
winy, odwróciła głowę - nie mogąc łez powstrzymad.
Po chwili Anielka przymknęła powieki. Zdawało się, że wysilona rozmową, drzemie. Pani po raz
drugi maczaną chustką owinęła jej główkę, a potem wyszła do sieni.
- Krzysztofie - rzekła do onego, co był z paoska ubrany - jedz, natychmiast do domu bryczką.
- Słucham jaśnie pani.
- Każ w salonie od ogrodu ustawid na środku łóżko... Poszlij po doktora do miasteczka i telegrafuj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •