[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pewien sposób rozstanie. Pięćdziesiąt funtów było prezentem; zarazem ślubnym i pożegnalnym.
Podobnie jak i ja, nie ufała mężczyznie, który był, jak słusznie sądziłem, powodem wyjazdu
lady Carfax z Lozanny. Był zapalczywy, niebezpieczny i sądziła, że to właśnie z obawy przed
nim jej pani przyjęła towarzystwo Schlessingerów w drodze do Londynu. Co prawda nigdy o
tym nie wspominała, ale po jej zachowaniu Marie nabrała przeświadczenia, że lady żyła w
ostatnim czasie w ciągłym napięciu nerwowym. Tyle zdążyła mi powiedzieć, gdy nagle zerwała
się z krzesła z wyrazem zaskoczenia i strachu na twarzy. - Niech pan spojrzy! - krzyknęła - to
ten człowiek, o którym mówiłam.
Przez otwarte okna salonu dostrzegłem wysokiego i barczystego mężczyznę ze smoliście czarną
brodą, idącego powoli środkiem ulicy i przyglądającego się uważnie numerom mijanych
domów. Jasnym było, że, podobnie jak ja, poszukiwał mojej rozmówczyni.
Pod wpływem nagłego impulsu
wybiegłem na zewnątrz i
zastąpiłem mu drogę.
- Jest pan Anglikiem -
stwierdziłem.
- I co z tego? - spytał z
nieprzyjemnym grymasem.
- Mogę poznać pańskie
nazwisko?
- Nie, nie może pan.
Sytuacja stała się dość
dziwna, ale częstokroć
najprostsza droga jest
jednocześnie najlepszą.
- Gdzie jest lady Frances
Carfax?
Spojrzał na mnie z
osłupieniem.
- Co pan jej zrobił? Dlaczego ją pan ściga? %7łądam odpowiedzi!
Zamiast odpowiedzi warknął coś
wściekle i rzucił się na mnie
niczym tygrys. Brałem udział w
wielu bójkach, i to z niezłym
skutkiem, ale miał żelazny
uchwyt, a wściekłość
spotęgowała jego siłę. Dłoń przeciwnika zacisnęła się na mojej szyi i prawie traciłem
przytomność, gdy z położonego naprzeciwko kabaretu nadbiegł zarośnięty gość z pałką w ręku.
Rąbnął nią mego przeciwnika po bicepsie, powodując zwolnienie uchwytu. Mężczyzna stał
przez chwilę sapiąc ciężko, niepewny czy wycofać się, czy też ponownie zaatakować, po czym
parsknął wściekle i zniknął w domu, z którego przed chwilą wybiegłem. Odwróciłem się, by
podziękować swemu wybawcy, gdy usłyszałem:
- Cóż, Watsonie, niezle
narozrabiałeś! Sądzę, że
najlepiej będzie jeśli wrócisz wraz ze mną do Londynu najbliższym ekspresem.
Godzinę pózniej Sherlock Holmes, już ogolony i w swoim normalnym ubraniu, siedział w moim
pokoju w hotelu.
Wyjaśnienie jego nagłego a
niespodziewanego zjawienia się w
najodpowiedniejszej chwili było
nader proste: skończywszy sprawę trzymającą go w Londynie, postanowił spotkać się ze mną w
kolejnym punkcie mej podróży i przebrany, dla lepszego efektu, oczekiwał mnie przed domem
Marie.
- Przeprowadziłeś, co ci muszę
przyznać, nadzwyczaj
niecodzienne śledztwo, mój
drogi. Tak na poczekaniu trudno
mi stwierdzić, czy istnieje
jakiś błąd, którego nie
popełniłeś, ale ogólnym efektem twych działań było zaalarmowanie wszystkich i nieodkrycie
niczego.
- Może tobie bardziej by się poszczęściło - mruknąłem rozżalony.
- NIe ma  może . Oto Philip Green, który zresztą mieszka w tym hotelu i być może
rozpoczniemy to śledztwo od nowa z lepszymi rezultatami.
To ostatnie zdanie spowodowane
było wizytówką, która
poprzedziła wejście mego
dzisiejszego napastnika do naszego pokoju. Na mój widok stanął zaskoczony.
- O co chodzi, panie Holmes? - spytał. - Otrzymałem pańską wiadomość, więc przyszedłem. Ale
co ten gość ma wspólnego z całą tą sprawą?
- To mój stary przyjaciel i współpracownik, doktor Watson, który zresztą pomaga mi także i w
tej sprawie.
Przybysz wyciągnął potężną dłoń, mrucząc przeprosiny pod moim adresem.
- Mam nadzieję, że nie
wyrządziłem panu krzywdy. Kiedy
oskarżył mnie pan, że zrobiłem
jej krzywdę, przestałem nad sobą
panować. Ostatnimi czasy jestem
bardzo nerwowy, ale sytuacja
mnie przerasta. Natomiast
najpierw chciałbym się
dowiedzieć, jak pan, panie
Holmes, dowiedział się o moim istnieniu.
- Od pani Dobney, guwernantki
lady Frances.
- Stara Susan! Doskonale ją pamiętam.
- Podobnie jak ona pana. Choć dużo czasu minęło od momentu gdy zdecydował się pan szukać
szczęścia w Afryce.
- Słyszę, że zna pan moją historię. Nie muszę i nie chcę niczego przed panem ukrywać i
przysięgam, że całym sercem kochałem i nadal kocham Frances. Byłem dzikim i szalonym
młodzikiem, wiem o tym, ale nie gorszym niż inni. Ona była czysta jak śnieg i nie znosiła
przemocy. Gdy usłyszała o rzeczach, które zrobiłem, nie chciała mnie więcej widzieć. A
przecież kochała mnie. I to na tyle mocno, by pozostać samotną przez cały ten czas. Lata minęły
i w Barberton dorobiłem się sporego majątku. Pewnego dnia pomyślałem sobie, że może dobrze
by było odnalezć ją i ułagodzić. Słyszałem, że nie wyszła za mąż... Spotkaliśmy się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •