[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stoczyły się ze szczytów, znaczyły plamy brudnozielonego mchu na łuskowatej, żłobionej
tysiącami zim powierzchni.
Miran wycelował laser w najbliższy głaz i strzelił. Rubinowy promień rozbłysnął jasno
nawet w świetle dnia. Strużka sinego dymu uniosła się z miejsca trafienia, czerniejące
odłamki opadły na trawę, osmalając ostre zdzbła. Skokowi temperatury towarzyszył
przenikliwy syk.
Mężczyzna skierował lufę na drugi kamień i ponownie wystrzelił.
Trzeci głaz się rozprostował.
W obozie, gdzie mieszkał zwiad ekologów, ochrzczono ksenoli zmiennoskórymi w
wyrazie niechętnego uznania dla ich zdolności do wtapiania się w tło. Plotki o istnieniu tych
bestii krążyły od pierwszego lądowania, ale dopiero po wypuszczeniu wirusa udało się
znalezć ciało ksenola. Niektórzy z ksenobiologów uważali, że skoro obcy tak długo potrafili
się ukrywać i unikać złapania, to muszą być rozumni; był to również jeden z argumentów,
jakim posłużyła się Komisja Ksenoekologów podczas przesłuchań zarządu Kompanii.
Kilka autopsji przeprowadzonych na niekompletnych ciałach ksenoli wskazało, że obcy
mają chrząstki zamiast kości, co pozwalało im w pewnym stopniu zmieniać kształt, a
podskórne gruczoły produkowały pigment dowolnej barwy, umożliwiając maskowanie,
nieporównanie doskonalsze od tego, które stosowały ziemskie kameleony.
Miran przekonał się, że ludzie w obozie również obawiają się nocy. Za dnia bez trudu
dało się rozpoznać ksenoli, ich skóra była zbyt szorstka i pomarszczona, łatwa do odróżnienia
od ludzkiej, nawet jeżeli przybierała identyczną barwę, obcy mieli też zbyt patykowate
kończyny. Ksenole były nocnymi stworzeniami, przystosowanymi do dzikich lasów i
wilgotnych łąk, gdzie można łatwo się ukryć przy pomocy mimikry, naśladując obiekty w
otoczeniu, jeśli zbliżało się zagrożenie w postaci naturalnego wroga - bykozaura. Jednak
nocą, gdy ksenole wędrowały przez nieoświetlone uliczki między barakami, niewyrazna
człekokształtna sylwetka stawała się nie do odróżnienia od prawdziwego człowieka.
Coraz mniej liczna populacja obozu nauczyła się na noc ryglować drzwi.
Kiedy ksenol się wyprostował, był wyższy od Mirana o prawie pół metra. Z guzkowatej
skóry obcego zniknął rdzawy odcień, ustępując naturalnemu, sinoszaremu zabarwieniu. Ciało
również powróciło do zwykłego kształtu: gruszkowatego korpusu wspartego na dwu chudych
nogach i talerzowatych stopach, z długimi ramionami zakończonymi kleszczowatymi dłońmi.
Para fioletowych oczu wpiła się w Mirana.
Umysł ksenola wypełniła rezygnacja, a zaraz po niej głęboki gniew. Emocje skłębiły się
w głowie człowieka, wypierając jego własne myśli.
- Nienawidzę cię - powiedział Miran obcemu. Dwa miesiące żałoby i złości przeniknęły
do głosu, zmieniając go w dzikie warknięcie.
W jednym ksenol nie różnił się od innych osaczonych zwierząt. Rzucił się do ucieczki.
Miran oddał trzy szybkie strzały. Dwa trafiły w górną część korpusu zbiega, ostatni -
śmiertelny - w środek. Promień lasera wydarł w gadziej skórze dziury wielkości pięści,
przebijając mięśnie i docierając do organów wewnętrznych.
Pionowe, bezwargie usta między oczami ksenola rozchyliły się jak rozcięcie, wydając
wysoki świergot. Obcy zamachał chudymi ramionami, z ran postrzałowych popłynęła rzadka
żółta krew. Z ostatnim jękliwym westchnieniem padł na ziemię.
Miran posłał jeszcze dwa strzały w głowę leżącego. Uznał, że mózg znajduje się blisko
oczu. Kleszczowate dłonie zacisnęły się i rozchyliły bezwładnie, a potem ksenol już się nie
poruszył.
Odległy grzmot przetoczył się przez dolinę, huk zawibrował między zboczami gór,
zwiastując nadejście ulewy. Miran usłyszał jej szum, gdy przekraczał próg domu. Nie czuł
satysfakcji. Zresztą wcale jej nie oczekiwał. Nagrodą było poczucie spełnienia po pokonaniu
tylu trudów.
Jednak Jubarra nie mogła zaoferować Miranowi więcej celów, do których mógłby dążyć.
Zabicie ksenola nie było bohaterskim czynem, wspaniałym triumfem przedstawiciela
ludzkości. Stanowiło jedynie osobistą pokutę i rozgrzeszenie, nic więcej. Miran musiał
uwolnić się od przeszłości, jeżeli miał odnalezć jakąś przyszłość.
Zatrzymał się przy grobie okrytym stosem ostrych kamieni, które miały chronić szczątki
przed odgrzebaniem przez ksenola. Mężczyzna odpiął pas i położył na mogile laserową
strzelbę oraz zapasowe baterie. Ofiara dla Candice. Dowód, że Miran skończył to, co miał do
zrobienia w dolinie, a teraz był wolny i mógł odejść, zgodnie z życzeniem zmarłej.
Opuścił głowę i powiedział:
- Skończone. Wybacz, że zwlekałem tak długo. Musiałem to zrobić.
A potem zaczął się zastanawiać, czy dla niej to naprawdę koniec. Bo czy duch Candice
nie będzie samotny? Jeden człowiek zmuszony wędrować pomiędzy tymi, których jego rasa
przypadkowo wymordowała.
- To nie była jej wina! - krzyknął do duchów ksenoli. - Nie wiedzieliśmy! Nie prosiliśmy
o to. Wybaczcie jej.
Jednak w głębi duszy tliło się poczucie winy. To, co zrobiono, uczyniono przecież w jego
imieniu.
Wrócił do domu. Drzwi zostawił otwarte, krople deszczu padały na płyty podłogi, wilgoć
chłodziła powietrze. Miran otrząsnął się z wody i wślizgnął do wnęki łazienkowej za zasłoną.
Twarz, która spojrzała na niego z lustra nad zlewem, zmieniła się przez minione dwa
miesiące. Była wychudła, poznaczona długimi bruzdami na szorstkich od kilkudniowego
zarostu policzkach. Skóra wokół oczu pociemniała, spojrzenie zdawało się puste. %7łałosny
widok. Miran westchnął - oto, do czego sam się doprowadził. Candice nie zniosłaby, gdyby
tak wyglądał. Zdecydował, że powinien się umyć, ogolić i znalezć czyste ubranie. A jutro
pojedzie do obozu ekologów. W ciągu sześciu tygodni powinien przylecieć statek, który
zabierze ich z planety. Krótki, smutny rozdział ludzkiej interwencji w historię Jubarry
zakończy się w tym właśnie momencie. Nie wcześniej i nie pózniej.
Miran opryskał twarz ciepłą wodą, zmywając warstwę zastałego brudu. Był tak zajęty, że
nie zwrócił uwagi na odgłosy z zewnątrz, tak typowe w gospodarstwie: szelest wiatru w
krzakach i sadzonkach, skrzypienie zawiasów, odległy szum rzeki.
Stukot dochodzący z salonu był tak nagły, że mężczyzna zamarł w napięciu. Twarz w
lustrze pobladła.
To musiał być kolejny ksenol. Ale Miran nic nie wyczuł, żadnych obcych, splątanych
doznań przenikających do jego umysłu.
Zacisnął dłonie na zlewie, by opanować drżenie. Ksenol nie jest w stanie wyrządzić
człowiekowi większej krzywdy, powtarzał sobie. Te kleszczowate palce mogą zostawić
paskudne zadrapania, ale nic więcej. Poza tym człowiek potrafi szybciej biegać. Miran
dobiegnie do strzelby na grobie, zanim ksenolowi uda się dotrzeć do frontowego wyjścia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •