[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rowej chustce na głowie zamiatała chodnik przed domem.
W niewielkim parku mężczyźni grali w szachy na stoliku
ustawionym w cieniu drzew. Mały piesek uganiał się mię-
dzy krzakami. Na podwórkach dużych eleganckich budyn-
ków rosły drzewa owocowe i kwiaty; okienne parapety
zastawione były słojami z przetworami.
W innej sytuacji Mo byłaby zachwycona faktem, że oto
dotarła do kraju przodków i przyglądałaby się wszystkie-
mu z właściwym jej naturze entuzjazmem. Dziś jednak
ledwo cokolwiek zauważała. Wydawało jej się, że space-
ruje tak już wiele godzin, bijąc się z niewesołymi myślami.
Nagle poczuła jakiś miły zapach, a jej żołądek zaburczał
z głodu. Przecież nic jeszcze dziś nie jadła. Zobaczyła
niewielki sklepik, przed którym stali roześmiani przechod-
nie. Wszyscy ze smakiem lizali lody. Weszła do środka
i zamówiła kulki o cynamonowym smaku. Matt byłby ze
mnie dumny, że wybrałam coś tak oryginalnego, prze-
mknęło jej przez myśl.
Nagle przypomniała sobie, że Matt jej nie kocha.
A przynajmniej konsekwentnie udaje, że nic do niej nie
czuje. Zimny drań, powiedziała sama do siebie już po raz
drugi tego dnia.
Później wędrowała brzegiem Dunaju, mijając po dro-
dze jeden z mostów, który widziała z okien hotelowego
pokoju. W pewnej chwili stanęła twarzą w stronę rzeki
i popatrzyła na widoczny w oddali zamek. W czasie tej
podróży widziała już tyle zamków, pałaców, muzeów i po-
mników. Była w wielu parkach, teatrach, muzeach oraz
znakomitych restauracjach. Przeżyła pełen wrażeń miodo-
wy miesiąc.
Poczuła łzy gromadzące się jej pod powiekami. Dlacze-
go, do diabła, zawsze musi płakać? Sięgnęła do torby po
jednorazową chusteczkę. Była pewna, że została jej jesz-
cze jakaś zapasowa paczka.
Postawiła torbę na chodniku i zaczęła wysypywać nań
jej zawartość. Skarpetki, pudełka zapałek, popielniczka,
butelka z wodą mineralną, nie dojedzona bułka, plastyko-
wy kaptur od deszczu.
Poczuła za plecami obecność jakiejś osoby, ale zanim
zdążyła się obejrzeć, czyjeś ręce porwały z chodnika jej
torbę. Zobaczyła nastolatka, który uciekał z jej włas-
nością.
- Hej! Stój! -krzyknęła.
Potem usłyszała jakieś obce słowa i spostrzegła wąsa-
tego mężczyznę w przeciwsłonecznych okularach, który
rzucił się w pogoń za złodziejem. Mo zamierzała dołączyć
się do pościgu, ale mężczyzna zdążył tymczasem dopaść
młodocianego przestępcę. Po krótkiej szamotaninie wy-
rwał mu torbę. Chłopak zdołał uciec, więc mężczyzna,
uśmiechając się szeroko, ruszył w stronę Mo.
Kiedy się zbliżył, dostrzegła jego śniadą cerę, ciemne,
kręcone włosy i bandankę zawiązaną wokół czoła. Męż-
czyzna ubrany był w dżinsy i podkoszulek. Mógł liczyć
mniej więcej tyle lat co ona. Nie był zbyt wysoki, ale
bardzo sympatyczny. Mo polubiła go od pierwszego we-
jrzenia. Była pewna, że ma przed sobą Roma, przedstawi-
ciela fascynującej, największej mniejszości narodowej na
Węgrzech.
Mężczyzna z czarującym uśmiechem wręczył jej odzy-
skaną torbę i powiedział coś, czego nie zrozumiała.
- Kószónom szepen - odparła w podziękowaniu. Był
to jeden z około dziesięciu zwrotów w języku węgierskim,
jakich nauczyła jej babcia.
Została zasypana potokiem słów, ale pokręciła tylko
głową, uśmiechając się przepraszająco.
- Nem, nem - powiedziała. - Przykro mi, ale nie mó-
wię po węgiersku.
Mężczyzna zrobił wyraźnie rozczarowaną minę, ale po
chwili jego twarz znowu się rozpromieniła. Dając jej znak,
by poczekała na niego, podszedł do małego, prymitywne-
go, pomalowanego na biało drewnianego wózka, który stał
na skraju chodnika. Cały był wypełniony naręczami róż-
norodnych kwiatów. Niektóre były już ułożone w wiązan-
ki i zapakowane, inne tkwiły w wazonach. Nie sprawiały
wrażenia zbyt świeżych, ale przyciągały wzrok wielością
kolorów.
Mo zorientowała się, że jej wybawca jest właścicielem
tego wózka. Przez chwilę uważnie przyglądał się kwiatom,
po czym ułożył bukiet z narcyzów, stokrotek i jakichś bia-
łych kwiatów na długich łodyżkach, których nazwy Mo
nie znała. Następnie podszedł do niej i zginając się
w ukłonie, wręczył jej wiązankę.
Mo przyjęła kwiaty i po węgiersku podziękowała ofia-
rodawcy. Stali w milczeniu, przyglądając się sobie nawza-
jem. W pewnym momencie mężczyzna wykonał taneczny
krok, Mo zrobiła to samo i oboje wybuchnęli głośnym
śmiechem.
Kwiaciarz zaczął nucić jakąś melodię, wyciągnął ra-
miona w stronę Mo i zaprosił ją do tańca.
Była zachwycona. Czy można sobie wyobrazić bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •