[ Pobierz całość w formacie PDF ]

akcji i równie spokojnie ją zakończyć. Poza tymi palami, wrakiem jakiegoś wozu i
dwoma śladami po ogniskach, dno uderzało beznadziejną pustką i martwotą. Zresztą
cały ten teren atakował człowieka ponurą nijakością. Pustynia, normalna, zdrowa
pustynia ma swoje oblicze  życie nie afiszuje się specjalnie, ale istnieje w
zdecydowanej formie. Tutaj natomiast szarość i bylejakość wysuwały się na
pierwszy plan, jak w azjatyckiej dzielnicy nędzy czy w opuszczonym, rozwalającym
się domu. Dłuższy spacer po tym terenie mógł odebrać chęć do życia, w każdym
razie na mnie podziałał przytłaczająco. Nie bez znaczenia pozostawało zapewne
moje nastawienie i przeczucie porażki, coraz mocniej, natrętniej sygnalizujące
swoją obecność. Usiadłem i zapaliłem.
Przypomniałem sobie rozmowy z Nickiem i Dougiem i staranność, z jaką wszyscy
trzej unikaliśmy rozważań na temat szans utrafienia akurat w okres, w jakim
złodziej, rozmyślnie lub przypadkowo, ujawni fakt posiadania kolekcji.
Udawaliśmy, że wierzymy w nasz fart, może próbowaliśmy wymusić na losie, żeby
tak posterował biegiem wypadków, jak nam to będzie potrzebne. W każdym razie
konsekwentnie trzymaliśmy się teorii, że najtrudniejszą sprawą będzie dotarcie
do przyszłości, pózniej sprawa będzie już prosta jak Czwarta Autostrada.
Zgarnąłem kupkę żwiru i zacząłem rzucać w dół, celując we wrak samochodu.
Celność rzutu oznajmiał światu brzęk blachy. Działo się tak co drugi, trzeci
raz. Wszystko się sprzysięgło, żeby mnie irytować. Rzuciłem całą garść kamyków.
Część trafiła w pogiętą, pordzewiałą blachę.
Mógłbym poszukać Owena Yeatesa A.D. 2076 albo takiegoż Sarkissiana. A co
będzie, jeżeli już nie żyjemy? Ten pomysł rozważałem kilka tysięcy razy i tyleż
razy umysł reagował jednoznacznie, i tak samo jeżyły mi się włosy na karku, i w
mgnieniu oka wysychało gardło. Zaraz, pomyślałem, a może... Dzisiejszy Owen
Yeates powinien wiedzieć, że właśnie w tej chwili siedzę pogrążony w rezygnacji.
Powinien pomóc mi jakoś, podsunąć wskazówkę, natchnąć wiarą. Przecież
wystarczyłoby, myślałem z goryczą, pełen pretensji do samego siebie, żeby
zadzwonił do hotelu i anonimowo dodał mi otuchy.
 Zwinia jestem  powiedziałem głośno i wcale mi nie ulżyło.
Chyba że... Chyba że nie ma już Owena Yeatesa...? Może nie ma też Sarkissiana
i Nicka. Może...
 Tfu! %7łeby...
Zerwałem się na równe nogi, kopnąłem żwiro glino pył i powlokłem się do wozu.
Opadłem na siedzenie, wystawiając nogi na zewnątrz. Na złość światu wyrzuciłem
papierosa i natychmiast zapaliłem nowego. W polu mojego widzenia znalazł się
ekran kompa. Uniosłem prawą rękę i małym palcem wystukałem wezwanie.
 Komunikacja z klawiatury czy foniczna?
 Foniczna...  powiedziałem.
 Ustal hasło, od którego rozpoczynać będziesz każdorazowo kolejną sekwencję
dialogu. Dotyczy wozu bez pasażera.
 Trójka.
 Kod przyjęty.
 No to powiedz mi...  Podrapałem się po brodzie.  Czy możesz znalezć w
spisie ludności... Nie. Zapomnij o tym.  Otworzyłem lodówkę i wsadziłem do niej
rękę. Po omacku sprawdziłem zawartość, ale duchota i zniechęcenie odebrały mi
chęć nawet na drinka.  Czy możesz sam wyjechać na szosę?
 Tak. Tą samą drogą czy inną?
 A jest jakaś różnica?
 Droga, którą przyjechałeś, jest chwilowo zablokowana. Zbliża się biała
cliferia SRR sześćset pięćdziesiąt dziewięć  U siedemdziesiąt osiem. Wyminięcie
wykluczone z powodu piasku.
Usiadłem i spojrzałem przez ramię. Najpierw zobaczyłem smugę pyłu, odrywającą
się od podłoża i rozszerzającą w miarę nabierania wysokości, potem na ostrzu
tego wiru pojawił się biały, smukły samochód, który zbliżał się, wycelowany w
moją stronę niczym lufa czołgu na stabilizatorach. Skojarzenie z czołgiem chyba
zadziałało  wsunąłem nogi do wnętrza i powiedziałem:
 Mapę okolicy! Szybko!
Oderwałem na chwilę wzrok od cliferii, ale ekran tak był porysowany
szczegółami mapy, jak twarz stulatka zmarszczkami. Nieczytelny.
 Pokaż mi tylko drogi, wybierz tę, na której będziesz miał przewagę na
cliferią.
 To jest samochód o pół klasy lepszy od trafalgara  przyznał komp.
 No to wybierz jakaś krętą drogę! Cliferią podjechała bliżej i zatrzymała się.
 Kiedy powiem  start , wykonasz zwrot o sto osiemdziesiąt stopni najszybciej
jak możesz i pełnym gazem ruszysz do przodu. Przejmę prowadzenie, kiedy dotknę
kierownicy. Ogólny kierunek jazdy...  rzuciłem okiem na ekran z mapą  ...szosa
do Buffalo Canyon.
Cliferia stała nieruchomo. Fotochromowe szyby uniemożliwiały skontrolowanie
wnętrza wozu, ale opanowało mnie przeświadczenie, że są tam co najmniej dwie
osoby, może nawet więcej. Jeśli się nie myliłem, to nie mogły mieć wobec mnie
dobrych zamiarów  nikt nie sprzecza się tak długo o to, kto ma wyjść i
porozmawiać z kierowcą innego samochodu. Można natomiast zastanawiać się, jak
najlepiej go podejść. Ale tę hipotezę należało poddać czynnej weryfikacji.
 Start...  Niemal zwaliłem się na drugi fotel. Stuknąłem tyłem głowy o szybę
w drzwiach, zaparłem się nogami o podłogę.
 Podgląd na szybę.
Z tyłu eksplodowała kurzawa. Przyjrzałem się mapie i sięgnąłem po biffax. Jego
ciężar natychmiast przeważył stertę wątpliwości, wypadły z samochodu przez rurę
wydechową, jeśli trafalgar takową posiadał. Uświadomiłem sobie, że jak niczego
na świecie pragnę, żeby cliferia naprawdę zamierzała mnie zaatakować. Gdy
licznik przeskoczył dziewięćdziesiątkę, zobaczyłem na tylnej szybie maskę białej
damy. Gnała za mną, wyraznie nadrabiając opóznienie na starcie. Wcisnąłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •