[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jerzy. - Mury grube, podłoga nawiasem mówiąc te\. Choć z drugiej strony rygiel mo\e
dałoby się upiłować. Jeśli nadal masz tę śliczną libańską piłkę do krat sklepowych...
- Nie mam - powiedziałem ze złością. - Połamała mi się na kracie Ariańskiej Wie\y w
Krynicy.
Nie podjął zaczepki. Przeszedł się kilka kroków.
- Obu nam niezle poszło - powiedział. - Odnalezliśmy potomków Szweda...
pięćdziesiąt lat za pózno, ale udało się.
- Nie było to szczególnie trudne - zauwa\yłem. - Wystarczyło pogrzebać w archiwach.
Kiwnął niechętnie głową.
- Kiedyś musimy się zmierzyć, Pawle. Bez Pana Samochodzika. Sam na sam.
Sprawdzić, który z nas jest mądrzejszy i lepiej odgaduje zagadki przeszłości.
112
Usłyszałem na korytarzu ciche kroki. Nie mógł to być starzec, bo słyszeliśmy, jak
kilka pomieszczeń dalej wzywa przez radio rząd w Londynie. Klapka judasza szczeknęła
i w otworze zabłysło czyjeś ciekawe oko. W chwilę potem zniknęło. Zastąpił je obiektyw
aparatu. Błysnął flesz.
Spojrzeliśmy po sobie zdumieni. Kroki ju\ się oddalały.
- A co to za jeden? - zdumiał się Batura.
-  Cień - wyjaśniłem. - Snuje się za nami jakiś facet.
- Ten w masce? - zainteresował się.
- Nie, taki, który czasem przebiera się za hipisa. Jezdzi szarym volkswagenem.
Widziałem jego wóz przed domem.
- Ciekawe - mruknął Batura. - Masz jakąś teorię?
- Niestety, nie. Mo\e to człowiek nasłany przez króla Szwecji, aby dyskretnie
obserwować naszą pracę?
- Nie, mnie te\ śledził - warknął Batura. - Tak czy inaczej, widząc nas w potrzebie
powinien zawiadomić kogo trzeba... A ten sobie zdjęcia pamiątkowe robił...
Milczeliśmy dłu\szą chwilę. Staruszek sądząc z odgłosów przerwał seans łączności i
teraz gdzieś podreptał. Jego mamrotanie powoli cichło. Podszedłem do drzwi i zbadałem
je skutymi dłońmi.
- Solidna ciesiołka - mruknąłem. - Dębowe drewno. Wprawdzie blacha, którą je okuto,
zardzewiała, ale nadal trzyma się mocno.
Rozpędziłem się i uderzyłem barkiem. Zobaczyłem wszystkie gwiazdy, ale drzwi ani
drgnęły.
- Nie masz czasem telefonu? - zagadnął Batura.
- Niestety, zabrał mi. Ale tu i tak chyba nie byłoby zasięgu...
- Trudno powiedzieć - popatrzył w zadumie na sufit. - Nie jesteśmy głęboko pod
ziemią... Ile osób wie, \e tu jesteś?
- Piotrek.
- O ile znajdzie wyjście po ciemku i bez latarki...
- Malwina. Siedzi w samochodzie.
- Ach, ta ruda... No i nasz tajemniczy nieznajomy z aparatem... Mo\emy więc liczyć
na ratunek. Trzeba czekać...
Usiadł w zadumie na krześle i pogrą\ył się w myślach.
Eligiusz Siemiradzki kulejąc wędrował podziemnymi tunelami. Dobrze znał te lochy.
Spędził w nich większą część \ycia, tylko czasem wychodząc na powierzchnię. W
piwnicach trzymał zapasy po\ywienia, radiostację, broń i amunicję. To był jego dom.
Kryjówka du\o bardziej bezpieczna ni\ kamienica przy rynku. Tam w ka\dej chwili
mogli zaskoczyć go esesmani, tak jak wtedy...
Pochwycili go, gdy spał i nie mógł się bronić. Przewiezli do więzienia. Ale byli
sprytni. Więzienie udawało szpital dla wariatów. Długo usiłowali go przekonać, \e
wojna skończyła się dawno temu.
Bywały chwile, \e prawie im wierzył. Przypominał sobie mętnie, \e pracował w
szkole, ale potem umysł budził się. I ju\ wiedział, \e wło\yli mu do głowy fałszywe
wspomnienia. Bo nie było innego \ycia. Walka z hitlerowcami, potem z komunistami,
więzienie, potem znowu przyszli faszyści i znowu walczył... a właściwe to ju\ tylko się
ukrywał...
113
Trzymali go rok w tym więzieniu, które udawało szpital. Byli cierpliwi. Najpierw
chcieli go ogłupić, a potem wydrzeć mu tajemnicę dowódcy. Ale on się nie dał. Zaczął
udawać, \e wierzy w to wszystko, co mówią. A potem uciekł. Daleko go wywiezli, szedł
siedem dni i nocy piechotą przez podbity kraj, a\ wrócił do swojego domu. Broń zabrali,
ale piwnic szczęśliwie nie odkryli. A miał tam jeszcze arsenalik. Przyczaił się. Nie
wychodził na górę. Raz tylko, jak się skończyły puszki, poszedł obrobić sklep. Wysadził
drzwi od zaplecza i wyniósł masę rozmaitego dobra...
Pięknie zapakowane produkty, od razu poznał, \e to nie był zwykły sklep, ale taki
tylko dla Niemców...
śeby jeszcze udało się porozumieć z Londynem. śeby wiedzieli, \e on ciągle tu jest.
śe czeka na rozkazy. Czuwa. Ale jest ju\ dobrze. Amerykanie wylądowali w Kosowie.
Jeszcze parę dni i przyjdą do Krasnegostawu. A wtedy on wyda im tych dwóch
hitlerowskich pachołków, którzy czekają w piwnicy...
Nagłe oślepiające światło reflektora. Zmru\ył oczy. Przed nim w tunelu stal wysoki
mę\czyzna w masce na twarzy.
- Eligiusz Siemiradzki, pseudonim Bizon? - zapytał nieznajomy. W jego glosie i
postawie coś zdradzało wojskowego.
- Tak jest - zasalutował partyzant.
- Kapitan śubr. Przyleciałem z Londynu - poinformował przybysz odwijając kołnierz.
Miał pod spodem odznakę spadochroniarza. Stary zasalutował.
- Przybyłem dokonać inspekcji - ciągnął gość - a tak\e przejąć jeńców, których pan
przetrzymuje.
- Do rozwałki - ucieszył się staruszek.
- Zostaną przerzuceni do Anglii, gdzie staną przed sądem za zbrodnie wojenne.
- Taki kawał, rozwalmy ich na miejscu... Zwłaszcza tego hitlerowca blondynka, zle
mu z oczu patrzy.
- Taki dostałem rozkaz.
Siemiradzki westchnął rozczarowany. Rozkaz to rozkaz.
- W czym jeszcze mogę pomóc? - zapytał. - Amerykanie szybko tu dotrą?
- Jeszcze nieprędko. Napotkali silny opór na Węgrzech - nieznajomy odpowiedział bez
wahania. - To mo\e potrwać nawet parę miesięcy. Jeszcze jedno pytanie. Mam rozkaz
ewakuować \onę pańskiego dowódcy Oksiewicza  Rudego . Podejrzewamy, \e gestapo
jest na jej tropie. Zna pan jej adres?
- Adresu mi nie podał... - Eligiusz zasępił się. - Ale wiem, \e mieszkają w Lublinie i
przybrali nazwisko Kłosiewicz.
- Dobrze, spróbujemy ich odnalezć. Proszę prowadzić do więzniów...
Drzwi szczeknęły. Stanął w nich wysoki mę\czyzna w masce na twarzy.
- Ha, faszystowskie bydlaki - zwrócił się do nas - wybiła wasza godzina. Lecicie do
Anglii stanąć przed trybunałem do spraw zbrodni wojennych.
- Mam nadzieję, \e zostaniecie powieszeni - syknął staruszek wyglądając zza pleców
naszego wybawcy.
Ten wyjął pistolet gazowy i odbezpieczył z trzaskiem.
- Naprzód - polecił. - Krok w lewo lub w prawo będzie uznany za próbę ucieczki.
Strzelam bez ostrze\enia!
Ruszyliśmy tunelami. Staruszek został z tyłu.
- Kim pan jest? - zapytałem cicho.
114
- Jak będziesz zbyt ciekawy, to się nie zdą\ysz zestarzeć - powiedział spokojnie.  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •