[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się rozpocząć. Ponieważ kilku ludzi nie zmieściło się na statku, musieli także użyć długiego
kanoe. Nie sposób było, niestety, połączyć obu łodzi liną. Wobec olbrzymiej siły rwących
prądów rzecznych groziło to poważnym niebezpieczeństwem, gdyż łodzie mogły się splątać i
przewrócić.
Dotychczas całkowicie czarna powierzchnia jeziora była teraz pokryta czerwonawym pyłem
wulkanicznym i olbrzymimi kawałami białego lodu. Conan zasiadł na dziobie łodzi na
paczkach z lotosem. W duchu przygotował się już na długą i wyczerpującą podróż do Shem.
Wprawdzie udało im się osiągnąć cel wyprawy, ale przekroczyli ostateczny termin, który
wyznaczyła sama natura. Nadszedł sezon powodzi, a do zwykłych o tej porze roku ulewnych
deszczów dołączyły jeszcze czapy topiącego się na skutek wzmożonej aktywności wulkanów
lodu. Pośpiech Zeriti upewniał Conana, że Aphrates wciąż jeszcze rządzi w Baalur, ale jak
długo królewska rodzina mogła utrzymać się przy władzy, jeżeli plaga złych snów wciąż
będzie nękała miasto. Przy tym stanie rzeki powrót poprzez imperium Stygii mógł zająć kilka
miesięcy, a niewykluczone, że katarakty rzeki były niemożliwe do przebycia. W najgorszym
wypadku mogło to oznaczać konieczność oczekiwania na zakończenie pory deszczowej. Gdy
przepłyną jezioro, wydostaną się przynajmniej z tego zdradzieckiego obszaru, gdzie groził im
lód i ogień. A jeśli tam okaże się, że dalsza podróż wodą jest niemożliwa, będą musieli
porzucić łodzie i podjąć forsowny marsz.
Wkrótce po wyruszeniu przekonali się, że górskie jezioro nie jest już właściwie jeziorem.
Topiący się śnieg z ułożonych wyżej zboczy runął w dół całymi kaskadami i wciąż jeszcze
zagrażały im dalsze lawiny. Poziom wody wzrastał alarmująco, a nurt pędził dziko naprzód
wśród wirów i wstecznych prądów, unosząc na powierzchni statki z szybkością, o jakiej
wioślarze mogliby tylko marzyć, z szybkością, której nie mogły powstrzymać nawet najcięższe
kotwice.
Gdy shemickie łodzie wychynęły zza granitowych klifów na główne rozlewisko jeziora,
dostrzegli, że woda wypełniła już całą kotlinę a teraz przelewała się z rykiem do kanionu
poniżej. Kamienne progi wodospadu zupełnie zniknęły pod wściekłym, porywającym
wszystko na swej drodze nurtem rzeki.
 Umocować cały ekwipunek i zabezpieczyć wiosła!  wrzasnął Conan do załogi 
Przywiązać linami rannych do pokładu, a także siebie, jeśli chcecie!  wołał ponaglająco,
pędząc jednocześnie na rufę, aby osobiście uchwycić długie, nieporęczne wiosło sterowe. 
Albo uda nam się przejść, albo wszyscy potoniemy w tym wściekłym nurcie!
Zanim mężczyzni zdążyli zabezpieczyć ekwipunek, wpadli w huczące, oślepiające i atakujące
ze wszystkich stron piekło wody i lodu. Statek został dosłownie wessany w wir, a na
pierwszym z progów niemal wyleciał w powietrze nad grzmiący nurt. Potem runął ponownie w
dół, wzbijając bryzgi wody, i znów w górę na następnym skalistym uskoku. I tak trwała walka
statku z żywiołem. Po każdym wyrzuceniu w górę następowało lądowanie, przy którym woda
zalewała ich zupełnie, a wszystko to działo się przy niewiarygodnej, zapierającej dech
prędkości. Skaliste zęby, z zatrważającym zgrzytem ocierały się o obie burty statku. Kaskady
wody przelewały się przez dziób, przyduszając do pokładu i niemal topiąc siedzących wzdłuż
obu burt mężczyzn, a ci na rufie, wliczając w to Hk Cha i wciąż jeszcze osłabionego Caspiusa,
którzy nie mogli uchwycić się burt i ciężkich wioseł, leżeli płasko w kokpicie, trzymając się z
całych sił mokrego drewna. Conan zaś zacisnął kurczowo dłonie na rękojeści wiosła sterowego
i wywrzaskiwał rozkazy, starając się przekrzyczeć wycie żywiołu.
 W tę stronę!!! Uwaga na skałę! Wyprostować kurs! Ruszać się, psy, naprzeć na wiosła!
Walczycie o swoje życie! Uwaga, kamień!!! Uwaga, pniak na lewej burcie!!! Minęliśmy go, na
prawej wiosła wstecz, musimy obrócić dziób!
Walcząca o życie załoga kuliła się ze strachu przy każdym gwałtowniejszym wstrząsie, ale
wykonywali rozkazy swego kapitana, bardziej odczytując jego myśli niż słysząc słowa, które
zagłuszał huk wody. Statek tańczył szaleńczo na szczycie każdej z fal, a potem opadał głęboko
w dół, ponownie zalewając ich strumieniem wody. Wiele razy obrócili się o sto osiemdziesiąt
stopni, na szczęście jednak ani razu do góry dnem, co zdawało się bardzo bliskie w kilku
olbrzymich wirach. Wiele też razy statek ocierał się dnem o skaliste podłoże, a raz ledwie o
włos udało im się wyminąć olbrzymi pień, na którym mógł się zakończyć ich szaleńczy rejs.
Mimo wszystko utrzymywali się wciąż na powierzchni wody. Powódz, aczkolwiek
przerażająca w swej gwałtowności, wyrównała nurt rzeki, czyniąc wodospady i progi skalne
możliwymi do przebycia. Poziom wody podniósł się tak wysoko, że szybując ponad nimi
nawet nie odczuwali ich obecności, co najwyżej lekkie wstrząsy i czasem wsteczne prądy oraz
wiry. Podstawowym problemem, było utrzymanie się mniej więcej pośrodku nurtu, aby
uniknąć niezliczonych skał i mielizn, które widzieli przy brzegach, a które w czasie podróży w
górę rzeki częstokroć były ich punktami orientacyjnymi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •