[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To dlatego ta funkcja była tak pożądana!
- A... a kajaki? - przypomniała sobie jeszcze coś. o czym
mówiła Lauren.
- Alyssa zaraz po wstaniu przynajmniej raz opływa całe
jezioro - udzielił dalszych wyjaśnień.
- Mój Boże! Nie znoszę wody! Spojrzał na nią z
niedowierzaniem;
- Przecież mieszkasz tuż przy oceanie! W odpowiedzi
wzruszyła ramionami.
- Wystarczy mi to, że ładnie wygląda - wyznała szczerze.
- No, ale przynajmniej mam rękę w gipsie. To będzie dobra
wymówka.
Chessman z powątpiewaniem pokręcił głową.
- Nie znasz swojej siostry!
Brooke zacisnęła dłonie. Który to już raz słyszała to
zdanie od Jacka? Miała już tego dosyć! Nie mogła przecież z
dnia na dzień stać się inną osobą.
Nagle zatrzymali się przed dużym drewnianym
budynkiem, którego zupełnie nie pamiętała. Zapewne powstał
już po jej wyjezdzie, kiedy ojciec i Alyssa zdecydowali się
poprowadzić ośrodek wczasowy. Miał brązowe ściany i
zielony dach. Na werandzie wisiały kwiaty w doniczkach, a z
jednego z okien płynął smakowity zapach. Dookoła plątały się
jakieś dzieci, usiłując bawić się w to lub owo. Zupełnie jakby
to była szkolna bursa, a nie prawdziwy dom
- To tutaj - powiedział Jack. - Jesteś gotowa?
Brooke nabrała powietrza w płuca i zamknęła na chwilę .
oczy, żeby się uspokoić.
- Tak, chodzmy - odparła po chwili.
Po skrzypiących schodkach weszli na werandę i stanęli
przed dużymi drzwiami.
- Jaki on jest? - spytała niepewnie.
W odpowiedzi padło tylko jedno słowo:
- Zimny.
Przypomniała sobie rodziców kłócących się nad brzegiem
jeziora. Trudno byłoby rozpoznać, że to to samo miejsce.
Gdyby zobaczyła przypadkiem ten ośrodek, na pewno by nie
wpadła na to, że mieszkała w tej okolicy.
- Jak układały się jego stosunki z Alyssą? - zadała kolejne
pytanie.
- Poprawnie. Na tyle, na ile to w ogóle możliwe.
- To znaczy? - spytała czujnie.
- Sama zobaczysz - stwierdził. - Nie jestem w stanie tego
wyjaśnić.
Drzwi znajdujące się na końcu werandy otworzyły się i
wypadła z nich uszczęśliwiona Lauren.
- Alysso! Dzisiaj ja będę roznosić deser! - wykrzyknęła
triumfalnie.
Za nią wyszła starsza kobieta, która właśnie wycierała ręce
w fartuch. Zapewne przyzwyczaiła się już do tego, że dzieci
nie zamykają drzwi i chciała to zrobić za małą. Miała krągłe,
matczyne kształty i siwe włosy, które kryły się pod białym
czepeczkiem, i od razu zjednała sobie sympatię Brooke. Na jej
widok chwyciła się za głowę i pisnęła z radości.
- Dobry Boże. Alysso! Dlaczego nie zadzwoniłaś, żeby
powiedzieć, że wracasz!
Kobieta rzuciła się, żeby ją uściskać.
- Chciała zrobić niespodziankę tobie i Walterowi, Franny
- Jack pośpieszył z wyjaśnieniami.
Kobieta wyściskała ją serdecznie i wycałowała.
- Rzeczywiście! Taka niespodzianka! - rzekła, cofając się
o krok. - No, nie wyglądasz wcale najgorzej. Te blizny szybko
się zagoją.
- Mam nadzieję - bąknęła Brooke.
- Mam nadzieję, mam nadzieję - przedrzezniała ją Franny.
- Gdzie twoja żelazna wola, dziewczyno?! Gdzie twój duch
walki?!
- Alyssa jest trochę wytrącona z równowagi - tłumaczył
cierpliwie Jack. - Wciąż cierpi na zaniki pamięci.
Kobieta natychmiast posmutniała i udając, że poprawia
czepeczek, wytarła niechcianą łzę, która pojawiła się na jej
policzka.
- No tak, to przecież była poważna sprawa - powiedziała
bardziej do siebie niż do nich. - Zajdziecie do kuchni? Dam
wam coś dobrego.
Brooke spojrzała na Chessmana, chcąc dać znak, że teraz
ona będzie mówić.
- Nie, dziękuję. Chcę najpierw porozmawiać z ojcem.
Franny spoważniała jeszcze bardziej. Natychmiast też
otworzyła bliższe drzwi, wiodące zapewne do pokoju ojca
albo do biura.
- Pójdę z wami - oznajmiła, wygładzając swój fartuch. -
Walter bardzo się o ciebie niepokoił. Bał się, że...
- %7łe? - podchwyciła Brooke. Franny wytarła kolejne łzy.
- %7łe możesz nie wrócić.
Przeszli przez pozbawione progu drzwi, a następnie
ciemny korytarz. W końcu znalezli się przed znikniętymi,
przeszklonymi drzwiami. Franny zapukała, a następnie
otworzyła je, nie czekając na zaproszenie.
Brooke dopiero po chwili zobaczyła mężczyznę na wózku
inwalidzkim, siedzącego przy oknie. Nawet nie drgnął na ich
widok. Zupełnie nic przypominał jej ojca. Był stary,
pomarszczony i bez wąsów, a jego wyblakłe niebieskie oczy
ziały pustką.
Kiedy weszli, wciąż siedział, tak jak poprzednio. Franny
chrząknęła.
- Walterze, popatrz, kto przyszedł - zagaiła. Nie było
żadnej odpowiedzi.
- Tato, to ja! - Brooke przesunęła się w stronę wózka.
Ojciec spojrzał na nią niewidzącymi oczami.
- Która... która godzina? - spytał z wysiłkiem. Brooke
spojrzała na zegarek Alyssy.
- Już prawie pierwsza - odparła.
- Powinnaś... powinnaś wobec tego zająć się rachunkami -
dodał z wyrazną niechęcią. Jakby sam dzwięk własnego głosu
napawał go odrazą.
- Ależ, Walterze! Przecież ona dopiero wróciła ze
szpitala. Nie możesz od niej wymagać...
Ojciec, nie patrząc na nią, obrócił się na wózku w stronę
okna. Jedynie ręce miał silne jak kiedyś.
Brooke nie była w stanie zrozumieć tego, co się działo.
Czyżby tak wyglądały stosunki jej siostry z ojcem? Jeśli tak.
Dalia była zdecydowanie lepszym człowiekiem!
- Ona... ona wyjechała - dobiegł do niej zduszony głos
ojca. - Tak... tak jak jej matka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •