[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzenie błyszczących, nienaturalnie powiększonych oczu spoczęło na Carrie.
- Teraz idz do komórki.
- Nie! - Z przera\enia zabrakło jej tchu.
- Idz do komórki. Módl się. W samotności błagaj o wybaczenie za swój grzech.
- Ja nie zgrzeszyłam, mamo. To ty zgrzeszyłaś. Nic mi nie powiedziałaś i wszyscy się
ze mnie śmieli.
Znowu wydawało się jej, \e dostrzegła w oczach mamy błysk strachu, tak przelotny i
trudny do zauwa\enia jak
letnia błyskawica. Mama zaczęła popychać Carrie w stronę błękitnej poświaty
buchającej z komórki.
- Módl się do Boga, a wtedy mo\e zmyjesz z siebie grzech.
- Mamo, puść mnie.
- Módl się, kobieto.
- Mamo, mogę sprawić, \e znowu spadną kamienie.
Mama znieruchomiała.
Przez chwilę wydawało się, \e nawet przestała oddychać. A potem jej ręce zacisnęły
się wokół szyi Carrie, zacisnęły się, a\ Carrie zobaczyła przed oczami czerwone
mroczki i poczuła, \e ziemia umyka jej spod nóg.
- Ty diabelskie nasienie - wyszeptała mama. - Za co Bóg mnie tak pokarał?
Myśli Carrie wirowały szaleńczo; czuła, \e umiera, i pragnęła znalezć jakieś słowa
dostatecznie mocne, \eby wykrzyczeć swój strach, nienawiść, rozpacz, ból. Całe jej
dotychczasowe \ycie wydawało się zbiegać w tym jednym \ałosnym, nieudanym
akcie buntu. Wytrzeszczyła oczy, szeroko otwarła pełne śliny usta.
- TY KURWO! - wrzasnęła. Mama zasyczała jak rozwścieczony kot.
- Grzech! - krzyknęła. - Straszny grzech! - Zaczęła bić Carrie po plecach i po głowie.
Bezlitośnie ciągnęła opierającą się córkę do komórki zalanej błękitnym światłem.
- TY PIZDO! - wrzasnęła Carrie.
(tak tak o tak to prawda i nic mi nie mo\e zrobić o bo\e tak)
Wepchnięta głową naprzód do komórki zatoczyła się, uderzyła o ścianę naprzeciwko
drzwi i upadła na podłogę, niemal tracąc przytomność. Drzwi zatrzasnęły się,
szczęknął klucz w zamku.
Została sama z rozgniewanym Bogiem mamy.
Błękitne światło lśniło na wizerunku wielkiego, brodatego Jahwe, który strącał z
chmur wrzeszczące tłumy ludzi w otchłań ognia. W dole widać było czarne,
przera\ające postacie potępieńców skręcające się w płomieniach, a diabeł zasiadał na
ogromnym ogniście czerwonym tronie, z trójzębem w ręku. Miał ciało człowieka,
głowę szakala i ogon naje\ony kolcami.
Tym razem mnie nie złamie.
Ale oczywiście się załamała. Trwało to sześć godzin, ale w końcu nie wytrzymała,
rozpłakała się i zaczęła wołać, \eby mama ją wypuściła. Potrzeba oddania moczu stała
się torturą. Diabeł śmiał się z niej wykrzywiając szakali pysk, a jego szkarłatne oczy
znały wszystkie sekrety kobiecej krwi.
Mama wypuściła ją dopiero po godzinie. Carrie ostatkiem sił popędziła do łazienki.
Dopiero teraz, trzy godziny pózniej, siedząc przy maszynie do szycia z pochyloną
głową, jak skruszona grzesznica, przypomniała sobie ten strach w oczach mamy i
pomyślała, \e wie, dlaczego mama się bała.
W przeszłości zdarzało się parę razy, \e mama zamykała ją w komórce na cały dzień -
kiedy ukradła ten pierścionek za czterdzieści dziewięć centów w sklepie Shubera,
kiedy schowała pod poduszkę zdjęcie Flasha Bobby'ego Picketta, a mama je znalazła -
raz nawet Carrie zemdlała z głodu i od smrodu własnych odchodów. I nigdy, nigdy
dotąd nie odpowiadała mamie tak jak dzisiaj. Dzisiaj powiedziała nawet brzydkie
słowo. A mimo to mama wypuściła ją prawie od razu, kiedy Carrie zaczęła wołać.
Tak. Sukienka była gotowa. Carrie zdjęła stopę z pedału, strzepnęła sukienkę i
przyjrzała się jej. Sukienka była długa. I brzydka. Carrie nienawidziła jej.
Wiedziała, dlaczego mama ją wypuściła.
- Mamo, mogę iść spać?
- Tak. - Mama nie podniosła wzroku znad swojej robótki.
Carrie przerzuciła sobie sukienkę przez ramię. Popatrzyła na maszynę do szycia.
Pedał opadł nagle, igła zaczęła poruszać się w górę i w dół, rzucając metaliczne
błyski. Szpulka nici podskoczyła i zatrzęsła się. Boczne koło obracało się coraz
szybciej.
Mama gwałtownie poderwała głowę i spojrzała rozszerzonymi oczami. Ręka jej
drgnęła, opuściła jedno oczko w skomplikowanym wzorze, psując precyzyjną
robótkę.
- Tylko wyciągam nitkę - powiedziała Carrie spokojnie.
- Idz spać - rozkazała krótko mama. W jej oczach znowu mignął strach.
- Dobrze...
(bała się \e wyrwę drzwi z zawiasów)
- ...mamo.
(mogłam to zrobić mogłam to zrobić tak mogłam to zrobić)
"Nadejście cienia" (s. 58):
Margaret White urodziła się i wychowała w Motton, małym miasteczku niedaleko
Chamberlain. W Motton nie było szkoły, więc Margaret musiała doje\d\ać do
Chamberlain. Jej rodzice, ludzie stosunkowo zamo\ni, posiadali dobrze prosperujący
nocny bar pod nazwą "Wesoły Zajazd", usytuowany tu\ za granicą miasta. Ojciec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •